niedziela, 11 maja 2014

53. All the pain that we've been through, I've been dying to save you

Dziękuję Czaki za zbetowanie. Bez dłuższego wstępu, bo czasu mam mało, po prostu zapraszam do lektury i prosze o komentarze. Hm.. ciekawa jestem co wy na to ;)


53. All the pain that we've been through, I've been dying to save you

Od momentu, gdy wyszedł Tom, nie zaznałem ani chwili spokoju. Od razu weszli rodzice, którzy mieli dość skonfundowane miny i, myśląc, że nic nie wiem, milczeli o sprawie ze spermą z mojego tyłka. Wiedzieli, że jestem gejem, więc nie rozumiem ich zdziwienia i nieśmiałości w tym temacie. Oczywiście, prawdopodobnie uważali, ze nadal jestem dziewicą lub też, że to ja jestem dominatorem, ale byli całkowicie jak nie oni. Mamie drżały ręce i była dziwnie cicha i opanowana, a tata jakby unikał mojego wzroku. Było gorzej, niż kiedy wcale by ich nie było. Nie odzywałem się, tylko patrzyłem na nich chwilę i potem udawałem, że śpię. Nie przywieziono jeszcze mojego laptopa, więc nie mogłem zobaczyć się z bratem, więc jedynie dzwonił do mnie na dzień dobry i na dobranoc, a czasem również w ciągu dnia. Podobało mi się to. Jakby całkowicie nie umiał beze mnie żyć.
W ten oto sposób minął mi pierwszy tydzień, gdzie wcale nie mogłem się ruszać. Z ulgą odebrałem sms od rodziców, że nie mogą przyjechać w ten weekend, bo tata ma prezentację projektów dla klientów, więc muszą wrócić do Hamburga. Nadal miałem na sobie kołnierz, który naprawdę powoli mnie wkurwiał, bo nie mogłem sobie wygodnie obejrzeć telewizji, już nie wspominając o tym, że od tygodnia się nie wysypiałem. W ten weekend po raz pierwszy mogłem wyjść z łóżka, co obiecał mi mój ordynator. Pamiętałem skądś jego twarz, ale jakoś nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie go widziałem. Doktor Xsavier wracał dziś z wolnego i miał się mną 'zająć', jak powiedział przed opuszczeniem szpitala w ten sam dzień, gdy Tommy wyjechał. Dlatego też, gdy tylko rano otworzyłem oczy, czekałem na mojego opiekuna, na którego widok, jak przyuważyłem, mdlały wszystkie pielęgniarki. Nie mam pojęcia, czym się tak zachwycały. Owszem, miał rude włosy i piękne oczy, wręcz hipnotyczne, ale z daleka wyglądał dość przeciętnie. Zachwycały mnie w nim wyjątkowo uwydatnione kości policzkowe i mocna szczęka, a przynajmniej na taką wyglądała. Jednak jego twarz przyjmowała niepasujący mu grymas, jakby olewał wszystko, co jest wkoło. Jak dla mnie był on typem gracza, który uwodzi i zdobywa, dba tylko o własne dobro, ale przecież ja nie byłem wyrocznią, ani nie czytałem mu w duszy, więc mogło mi się zdawać, tym bardziej, że... leżąc w tym KOŁNIERZU niewiele widzę.
Doktor Xsavier pierwszy raz przyszedł na obchodzie. Był zamyślony i właściwie, bardziej interesował się kroplówką i bawił długopisem, niż mną. Ze mną rozmawiała młoda lekarka, musiała być świeżo po studiach, bo na plakietce miała 'lekarz rezydent', więc prawdopodobnie robiła praktyki, albo inne cuda. Była miłą szatynką, dość ładną, z resztą, jak wszystkie Francuzki. Odwinęła bandaż z mojej głowy i pierwszy raz mogłem się przejrzeć w lustrze i... myślałem, ze zejdę na miejscu! Miałem wygolone włosy na boku głowy i miałem tam jakieś szwy i... i rany... siniak jakiś... kurwa mać!
Gdy się opanowałem w środku, oczywiście na zewnątrz byłem skałą. Miałem maskę, która nie zdradzała moich emocji ani trochę. Nie mam pojęcia, w którym momencie zacząłem traktować lekarzy jak wrogów, ale pomyślałem, że nie dam szujom satysfakcji i się nie rozbeczę, jakby to miało być w ogóle ich celem. Wtedy właśnie skojarzyłem sobie słowa Toma, gdy mówił, ze mam się nie bać spojrzeć w lustro, bo jestem piękny. Wiedział, że włosy są dla mnie bardzo ważne.
Zabrano więc bandaż i oznajmiono, że dziś znów zabiorą mnie na prześwietlenie żeby zobaczyć, czy kości dobrze się zrastają. Oh, jak dobrze, że ja znałem francuski i mogłem się z nimi porozumieć.
Po obchodzie nie mogłem nic jeść, bo takie były zalecenia i przyszła po mnie pielęgniarka z młodym ordynatorem.
- No, chłopie, ja nie mam tyle siły, żeby cię przenieść na wózek, a potem na stół, dlatego pojedziesz z panem ordynatorem – powiedziała kobieta z uśmiechem i poszła opróżnić moją kaczkę. Spłonąłem głupim rumieńcem, że ona tak z tą kaczką przed tym mężczyzną, ale uznałem, ze przecież on nie takie rzeczy widzi, no bo to lekarz w końcu i na pewno też już widział mnie nago, czy coś na bloku i w zabiegowym.
- Złap się mojej szyi i staraj się nie ruszać zbytnio ramionami – polecił i wziął mnie pod kolanami i objął w pasie.
Poczułem delikatne iskry między jego skóra a moją. Uśmiechnął się delikatnie, jakby sugerując, że on też je poczuł i są przyjemne. No... Były przyjemne, jeśli chodzi o szczegóły.
Podniósł mnie do góry i trzymał chwilę, zupełnie niepotrzebnie.
- Jesteś jak żyrafa... Składasz się z samej szyi i nóg... - powiedział z lekkim uśmieszkiem. Chyba rzucił to dla rozluźnienia, ale zabrzmiało jak komplement.
Posadził mnie na wózek, odbezpieczył go i okrył moje nagie nogi kocem, bo byłem tylko w koszulce i bokserkach.
Wyjechał z sali, zabierając moją kartę i jechał wolno w stronę windy, jak zarejestrowałem z planu tego piętra.
Mijaliśmy różne sale chorych. Leżałem na oddziale dla dorosłych, więc mnóstwo tu było starszych osób, ale przewinęło mi się parę młodszych twarzy. Na przykład pewna dziewczyna o kasztanowych włosach z nogą w gipsie zawieszoną wysoko, świecącą nagim udem i... szczerzącą się do ordynatora, pchającego mój wózek. Prychnąłem pod nosem i odwróciłem wzrok. Wstydziłaby się. To szpital, a nie dom publiczny. Tu się leczy chorych, a nie szuka letniego romansu i kochanka do łóżka. Chociaż jedną nogę to już ma w górze, dziwka...
Zmrużyłem oczy i po chwili zaśmiałem się w myślach ze swojego idiotyzmu.
Przejechaliśmy kawałek korytarzem i wjechaliśmy do otwartej windy. Zjechaliśmy piętro niżej, co zabrało jedynie moment i znów wyjechaliśmy na korytarz. Byłem już tu, ale byłem wtedy nieprzytomny, więc nic nie pamiętałem. Gdy teraz ujrzałem spacerujących ludzi i niektórych leżących w salach o wysokim standardzie, odebrało mi mowę. Wiedziałem, że piętro czwarte pozostanie miejscem, do którego w tym szpitalu będę wracać często.
Światło z lampy odbiło mi się w pewnym momencie od stalowej rurki, gdy mijaliśmy jakąś starsza panią i spojrzałem tam pod pewnym kątem, przez co oślepiło mnie na moment i zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, wjeżdżałem już na rentgen, o czym poinformował mnie znak ostrzegający o promieniowaniu.
Lekarz zostawił mnie na korytarzyku przed drzwiami, mówiąc, ze mam nigdzie nie iść.
Wywróciłem oczami zastanawiając się, gdzie może iść chłopiec z kołnierzem ortopedycznym na szyi i obiema nogami w gipsie. Westchnąłem, czekając niecierpliwie.
Wreszcie wrócił jakby trochę rozeźlony, co natychmiast zauważyłem.
- Coś się stało...? - zapytałem niby od niechcenia, żeby zabić czymś ciszę.
- Osoba, która obsługuje aparat do prześwietleń nie przyszła jeszcze do pracy, mimo umówionej godziny. Musi pan poczeka chwilę, ja pójdę włączyć urządzenie. - Poprawił mi kocyk.
- Proszę mi mówić po imieniu. Dopiero skończyłem 18 lat. Mam na imię Bill – powiedziałem i uśmiechnąłem się lekko.
Skinął głową, odpowiadając również uśmiechem i zniknął za drzwiami, gdzie prawdopodobnie sterowało się aparatem.
Skubałem, znudzony, frędzle koca i czytałem jakieś informacje na tablicy korkowej, ale były napisane tak specjalistycznym językiem, że ni w ząb nie rozumiałem, dlatego odpuściłem i zamknąłem oczy, udając, że śpię.
Wrócił w końcu, boże, to trwało chyba wieki! Uśmiechnął się na mój widok, albo do mnie, trudno określić. Odbezpieczył wózek i pojechał ze mną do pomieszczenia ze stołem i aparatem. Położył mnie na stół i ustawił mnie dokładnie w wyznaczonym miejscu.
- Leż nieruchomo, zrobię ci zdjęcia nóg, potem szyi i zobaczymy, jak to wszystko wygląda i czy dobrze się zrasta – powiedział i wyszedł do pokoju obok.
Aparat głośno pracował i po kilku minutach ustawił mnie tak, by prześwietlić szyję, ramiona i głowę. Po skończeniu mojej super sesji zdjęciowej, zabrał mnie na wózek i okrył kocem.
- Przesłałem zdjęcia na swój komputer i obejrzymy je w zabiegowym.
Pogłaskał mnie niespodziewaniem po policzku i po krótkiej chwili ciszy ja się odezwałem.
- Skąd ja pana znam...? - zapytałem patrząc, w znajome oczy.
- Tańczyliśmy razem w klubie w noc wypadku – wyjaśnił prawie szeptem. - Przedstawiłem się jako Xsavier, więc możesz tak do mnie mówić, gdy jesteśmy sami. - Uśmiechnął się i wywiózł mnie z pomieszczenia.
Poczułem dziwny dreszcz, ale nie przejąłem się nim zbytnio.
Na korytarzu było pusto i nie zobaczyłem już nikogo, ani niczego interesującego.
Windą wróciliśmy na piąte piętro, a tam zawiózł mnie do swojego gabinetu. Włączył komputer i oglądał moje zdjęcia, najpierw nóg. Wiem to, bo też mogłem oglądać razem z nim.
- Powiem tak. Nastawiliśmy dobrze. Jedna była tylko skręcona, druga złamana w kostce, więc wszystko powinno się zrosnąć za jakieś 3 tygodnie. Usztywnienie z lewej zdejmiemy za tydzień albo dwa, a z prawej za trzy tygodnie prawdopodobnie. Teraz szyja... - Przełączył zdjęcia i wpatrywał się chwilę. - Wygląda... bardzo dobrze... - Położył mnie na kozetkę. - Przemieszczenie kręgów wróciło do normy. Teraz zdejmę kołnierz i będę dotykać twojego karku, a ty mi powiedz, czy boli i jak bardzo.
Objął dłońmi moją chudą, długą szyję i badał palcami kark zaczynając od samego rdzenia przedłużonego. Schodził delikatnie niżej, masując kręg po kręgu zimnymi, długimi palcami.
Syknąłem cicho w pewnym momencie i się zatrzymał.
- Tutaj? Mocno boli? - Pomasował miejsce.
- Tak... Tutaj… Ale tylko troszkę – odpowiedziałem.
- No, troszkę, to będzie boleć. Nie wyczuwam przemieszczenia między czwartym a piątym kręgiem, to przejściowe. Jeszcze dzisiaj pójdziesz na fizjoterapie, wypasują ci szyje i w czasie tygodnia odzyskasz pełną władze w niej.
- I z tego, co wiem, to będę w szpitalu do końca rehabilitacji, tak? - zapytałem.
- Tak, jeszcze jakieś dwa miesiące przed tobą w szpitalnych murach, ale masz fajną salę, leżysz sam, zdejmiemy ci już kołnierz, to będzie wygodniej. Potem już dostaniesz kule, gdy uwolnimy ci jedną nóżkę i staniesz szybko na nogi. - Podniósł mnie do siadu i sprawdzał mój kręgosłup niżej, siadając obok mnie.
Odwróciłem lekko wzrok, a on chyba wyczuł moja mimowolną niechęć do niego.
- Coś się stało? - Zmarszczył brwi.
- Rozmawiałeś z moim bratem i rodzicami.
- Rozmawiałem – potwierdził krótko.
- To czy i czyja sperma znajduje się w moim tyłku, to moja sprawa, na pewno nie moich rodziców i zdecydowanie nie twoja.
Uśmiechnął się.
- Twój brat, Thomas, sam powiedział im o twoim stanie zdrowia. Jesteś pełnoletni, nie mówiłem im o tobie, bo nie mam prawa, ani obowiązku. Twój brat natomiast wygadał się, czytając zmęczonym głosem rozpoznanie z karty chorego.
- Testy DNA trwają długo, nie mogłeś udowodnić Tomowi, że to jego.
- Ale wiem z kim wyszedłeś do łazienki po tym, jak tańczyliśmy. - Spojrzał mi w oczy.
Zamilkłem. Spuściłem wzrok i po policzkach spłynęły mi łzy.
- Hej... Nie płacz... Nie zmierzam nikomu mówić. Nikt się nie dowie. Po prostu, to wbrew mojej moralności, a to jest mój oddział i nie zamierzam tego tolerować, pomimo tego, iż jest to legalne w naszym kraju.
Nie odezwałem się. Objął mnie lekko i przytulił do siebie, głaszcząc po plecach.
- Spokojnie... Jest dobrze... Wyjdziesz ze szpitala i pomkniesz zdrowy w jego ramiona – powiedział opanowanym głosem i posadził mnie na wózek z powrotem. - Jeśli chcesz, przywiozę cię tu wieczorem i zadzwonisz na skapy'ie do brata.
- A co? Poczucie winy cię łapie, czy jak? - Prychnąłem i pokręciłem głową.
- Bill, posłuchaj, nigdy mi się nie zdarzyło jeszcze, że chłopak z którym na parkiecie uprawiam sex w ubraniach, siedzi w bokserkach obok mnie na kozetce szpitalnej. Nie przywykłem do takich sytuacji. I raczej nie ma między nami żadnej tajemnicy, ty wiesz, że mi się podobasz, dlatego obserwowałem cię w klubie. I to się nie zmieniło przez parę dni, nadal jesteś cholernie atrakcyjny...
Westchnąłem cicho i miałem ochotę ukryć głowę między kolanami, by zakryć rumieńce.
- Więc dlatego pozbyłeś się Toma? Żeby mieć wolną drogę i startować do mnie? - Spojrzałem na niego smutnym wzrokiem.
- Nie. Pozbyłem się go, bo nie toleruje związków kazirodczych, a to mój oddział i mam prawo kogoś wyprosić. Twój brat ani trochę nie przeszkadza mi w startowaniu do ciebie. Tak, wiem, to dopiero jest niemoralne, żeby lekarz do pacjenta... Dlatego cieszę się, że poznaliśmy się w klubie, więc wiesz o niewinności moich zamiarów.
- No nie wiem czy to niewinność, skoro prawie wziąłeś mnie na parkiecie... - Wywróciłem oczami. - Nieważne. - Odwróciłem wzrok.
- Hej, Bill... Jesteśmy dorośli, nie mamy żadnych zakazów, po prostu... Przed nami 2 miesiące razem, chcę się tobą zająć, bo przyjechałem tu z tobą, bo tańczyliśmy razem w klubie, bo jestem lekarzem prowadzącym, bo się o ciebie troszczę. Znam wasze piosenki, twój głos, ale nie jestem głupim fanem, a zakochanym idiotą. - Posadził mnie na wózek i okrył szczelnie. - Daj mi szansę jako przyjacielowi. Chcę cię wyprowadzić z tego szpitala na dwóch nogach.
- Jedźmy już, dobrze? I jakbyś mógł, to chciałbym zamówić tu fryzjera, zrobisz tak, żeby nie było zamieszania? - Dotknąłem załamany swoich włosów wygolonych z jednej strony, a po drugiej zwisały mi dreadlocki.
- Nie ma sprawy, w końcu jesteś na specjalnych warunkach, które pan Jost ustalał z dyrekcją. Jesteś światowej klasy sławą i chociaż ja, jako twój lekarz, przechodzę obok tego obojętnie, bo dla mnie pacjenci są równi, to dla dyrekcji to jakiś prestiż, że właśnie u nas się leczysz.
- Ja się nie leczę, to wy mnie leczycie – odparłem.
- Już niedługo się przekonasz, że bez twojego wkładu własnego, to nic nie zdziałamy. - Zaczął odklejać pojedyncze plastry z mojej twarzy i szyi. - Już ci nie będą potrzebne, ładnie się zagoiło. - Namoczył jakiś wacik i przetarł mi wszystkie ranki po kolei, delikatnie dotykając moich policzków.
- Ile masz lat? - zapytałem nagle.
- 27 – powiedział, patrząc mi w oczy.
- Jak to możliwe, ze już jesteś ordynatorem? - Zamrugałem zaskoczony.
- Skończyłem szybko liceum, w wieku 13 lat poszedłem już na studia. Byłem wyjątkowym uczniem. Pracuje w tym szpitalu już 8 lat, prowadzę wiele prac badawczych, więc mam zasługi, doświadczenie, dzięki czemu mogę być na tym stanowisku.
- Okej... - Odwrócił głowę, sycząc cicho z bólu. - Zawieź mnie do pokoju... Mam dość.
- Jak sobie życzysz... Ale mam nadzieję, ze jeszcze zmienisz o mnie zdanie. Z resztą... Gdyby Tom tak bardzo cię kochał i nie marzył o jakimś skoku w bok, to czy nie szukałby możliwości, żeby jednak zostać? Miał trzy dni, żeby odkryć, że kazirodczość jest we Francji legalna. Chyba mu nie zależało zbytnio, prawda? - Uśmiechnął się lekko.

Zabolało.


Cały ból, który pokonaliśmy... Ty, którego uratowałem swoją miłością, tonąc w kłamstwach i brudach twojego życia... Czy teraz odpuszczasz mnie sobie, gdy jesteśmy razem w niebie?

4 komentarze :

  1. Ale wszyscy wiemy, że Tom to dobry chłopiec, głupi, ale dobry i nie skrzywdził by Billa, a doktorem chce Billa oj chce. Niech teraz Bill ma zmiane ile moża sexsu z bratem teraz czas na doktorka pozdrawia kicia pisz reszte to może spełni się moja przepowiednia przed chwilą
    Macky (Marudek)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Sprytny (niedobry) doktorecek..." :D
    Się będzie działo. xD Tom (tak mi się wydaje) nie chce robić po prostu zamieszania Billowi, ale jak doktorek będzie próbował posunąć się za daleko i Bill się poskarży mimochodem, to... ten ordynator będzie potrzebował lekarza. Oj, czuję, że choć może jeszcze nie teraz, to skroi się jakaś grubsza afera...
    Pozdrawiam!
    Ri ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ZWALIŁAŚ MNIE Z NÓG (A DOKŁADNIEJ RZECZ UJMUJĄC Z ŁÓŻKA)
    DOKTOREK NICH SIĘ TRZYMA Z DALA OD BILLA, BO TOM GO ZABIJE NA MIEJSCU, CO, BIORĄC POD UWAGĘ POPRZEDNI TOM, NIE BĘDZIE SPRAWIAŁO MU PROBLEMU.
    NIE WIEM DLACZEGO, ALE MAM TO GŁUPIE WRAŻENIE, ŻE TO JEDNAK JEST TEN CAŁY LUC, CZY JAK MU TAM BYŁO.
    PROSZĘ, NIECH TAK BĘDZIE
    A JEŚLI CHODZI O TWÓJ KOMENTARZ POD PRZEDOSTATNIM POSTEM U MNIE, TO CHYBA U CIEBVIOE T6AKA RZECZ BĘDZIE MIAŁA MIEJSCE. ŚWIETNIE BY TU PASOWAŁO.
    POWIEDZMY... AKCJA SIĘ ZACZNIE ROZKRĘCAĆ I WCHODZI TOM.
    NO NIC, POMARZYĆ MOŻNA...
    DUŻO WENY ŻYCZĘ
    KOTEK

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak czytałam wszystko, czytałam i w pewnym momencie wgl przestało mi się to kleić. Pierwsza część co prawda cukierkowa, ale przyjemna, a potem tylko dziwniej, dziwniej i dziwniej. Z płaczącego Toma, którego bił ojciec ten stał się złym mafiozem wręcz. Wgl mi się nie klei taka diametralna zmiana charakteru, w końcu co za pan szef gangu daje się bić własnemu ojcu? Normalnie powinien mu wpierdolić, pogrozić, ew trochę po torturować, a tu takie..dla mnie ciut bezsensowne. Nwm, może to ja jakoś źle podchodzę do tego opowiadania, jednak było przyjemnie a teraz tylko jakieś zaplątane, dla mnie wręcz wymuszone, nieprzemyślane. Taka trochę ciągnięta akcja na siłę. Jednak i tak pozdrawiam i bd tu bez wątpienia zaglądać.

    OdpowiedzUsuń