Witam, słodziaki! Prezentuję kolejny odcinek cyklu one-shotów, jakie przygotowałam. Życze miłej lekturki i uśmiechu na ustach podczas jutrzejszego rozpoczęcia 10-miesiecznej katorgi. Pomyślcie o Billu w lamparciej kiecce i idźcie na przód! Zapraszam do czytania i komentowania.
~ Sinni
Dzień trzeci
~ Sinni
Dzień trzeci
Obudziło mnie głośne trąbienie
słoni. Kurwa, co to takie głośne dzisiaj?!
Otworzyłem oczy i przetarłem
twarz. Wtedy poczułem, że leży na mnie jakieś piórko. Spojrzałem
w dół i rzeczywiście leżał na mnie mój Billy zwinięty w
kłębuszek. Mmm... maleństwo zrobiło sobie ze mnie materacyk.
Uśmiechnąłem się i przytuliłem go mocno do siebie. Pocałowałem
go w czubek czuprynki i głaskałem go delikatnie po pleckach.
Kochałem go.
Położyłem go obok i wyszedłem z
szałasu. Rozpaliłem na nowo ognisko, wyjąłem nasza wodę do picia
i położyłem obok. Wyjąłem nóż, melona i ananasa i obrałem z
twardej skórki. Nabiłem pokrojonego ananasa i melona na kilka
naostrzonych patyków i grillowałem uśmiechnięty. Wyjąłem
wszystko do umytej misy i wróciłem do szałasu z wodą.
- Billy... kociaczku, wstawaj,
śniadanko... - Pocałowałem go w czółko z uśmiechem.
Ziewnął najsłodziaśniej na
świecie i polizał futerko na łapce. Potrząsnął uszkami i
spojrzał na mnie zaspały.
- Um... Dzień dobry, Tommy –
wymamrotał i ziewnął raz jeszcze.
Wtulił się we mnie, pakując się
mi na kolana uśmiechnięty, przez co również i ja się szczerzyłem
zadowolony. Postawiłem mu miskę na kolana.
- Owocki dla mojej księżniczki. -
Pocałowałem go w czoło i zacząłem go karmić.
Jadł grzecznie i gryzł uważnie
ananaska. Nie lubił mieć zatrucia pokarmowego, wręcz bał się
tego. Przeczesywałem jego włosy, dbałem o mojego lamparcika.
Po śniadanku zebraliśmy rzeczy i
ruszyliśmy w dalszą drogę. Mój kiciuś nie lubił chodzić po
gorącym piasku, więc wziąłem go zadowolony na barana i niosłem.
Po godzinie znów weszliśmy do
dżungli, gdzie upał nie był już tak nieznośny, dzięki
zacieniającym dróżkę liściom. Tu zsadziłem Billa i szliśmy
obok siebie. Złapałem go za rękę i splotłem z nim palce dość
nieśmiało.
Spojrzał na mnie dość zaskoczony,
ale nie zabrał ręki.
- Wiesz, żeby nam się nic nie
stało... wiesz... ten... teges... - wymamrotałem i puściłem jego
dłoń.
Po chwili jednak poczułem jak jego
dłoń wślizguje się w moją i splata ze mną palce. Nie
powiedziałem nic, tylko uśmiechnąłem się do niego.
- Przy tobie czuje się bardzo
bezpieczny, wiesz, Tommy? - Musnął mój policzek swoimi słodkimi
usteczkami.
Nie odpowiedziałem. Uśmiechałem
się tylko do tego promiennego słoneczka i ściskałem jego dłoń.
Po kilku godzinach doszliśmy do
źródełka, gdzie zrobiliśmy postój. Napełniliśmy pojemniki
świeżą, zimna wodą i umyliśmy się tak mniej więcej, bo
przecież w ubraniach.
- Teraz trzeba iść wzdłuż
źródła? - zapytałem patrząc na niego, jak cudnie je banana.
Pokiwał głową i patrzył się w
kierunku, w którym będziemy potem podążać.
- Bibi... a ten... od razu chcesz
być w ciąży i wychowywać małe lamparciki? Czy dacie sobie...
trochę czasu dla siebie? - Zapytałem cicho.
- Wiesz, myślę, że to nie będzie
za bardzo zależne od nas. - Zarumienił się słodko. - Jak wyjdzie,
tak wyjdzie. To gorący facet, myślę, że nie będziemy utrzymywać
wstrzemięźliwości po ślubie. - Wzruszył ramionami i patrzył na
swoje ręce, przeżuwając powoli.
W głowie utkwiły mi te słowa o
'gorącym facecie'. Nosz kurwa! A ja to co? Zimny jestem? Toż ja to
jestem wulkan sexu, energii i gorąca!
Prychnąłem cicho i odwróciłem
wzrok lekko zmieszany, co bardzo rzadko mi się zdarzało.
- A ten... wiesz, to bardzo daleko,
skoro 5 dni drogi, to... będziemy się widywać częściej, czy
coś...? - Odchrząknąłem.
- Wiesz, ja teraz będę żoną,
będę mieć dużo obowiązków, Tom – powiedział niezbyt wesoło.
- Może kilka razy w roku... trzy... dwa... - Z każdym słowem
ściszał głos.
'Trzy'...?! 'Dwa'...?! w momencie,
gdy przez ostatnie kilkanaście lat widywaliśmy się codziennie?!
Jak ja mam to przeżyć?!
- Nie martw się, Tom... W sumie też
już powinieneś poszukać kogoś na stałe i pomyśleć o założeniu
rodziny – dodał.
Pokręciłem jedynie głową. Szkoda
było gadać. Właśnie transportowałem miłość mojego życia na
ślub z innym. Albo byłem masochistą, albo... głupim masochistą.
Machnąłem lekceważąco dłonią.
- Nieważne, nie chcę na razie
żony, po co mi? Daję sobie świetnie radę sam. Ciebie mi będzie
bardzo brakować. - Westchnąłem i zamilkłem.
Bill też nic już nie mówił.
Skończył banana i wyrzucił skórkę w krzaki.
- Idziemy? - zapytał, a ja tylko
skinąłem głowa i podniosłem się, wziąłem rzeczy i powlokłem
się za nim. Gdy złapał mnie za rękę, nie zabrałem jej, bo
wyglądałoby to dziwnie i na pewno zacząłby coś podejrzewać.
Dlatego trwałem w tym bólu. Jego dotyk palił i koił. Bałem się
go i pragnąłem jednocześnie. Byłem w kole bez wyjścia. Mogłem
się już tylko załamać.
Wieczorem dotarliśmy do jaskini
obok źródełka. Była jeszcze jakaś godzina do zachodu i spokojnie
moglibyśmy wędrować dalej, ale obaj zgodnie stwierdziliśmy, że
nie ma co ryzykować, bo dalej może nie być tak idealnej
lokalizacji na nocleg.
Rozłożyłem maty przy wejściu i
rozpaliłem ognisko. Bill siedział przy wodzie i rysował patykiem w
piasku.
Wziąłem łuk, przyczaiłem się i
postrzeliłem dwa dość duże ptaki w powietrzu. Spadły obok mnie.
Wyjąłem strzały i obrałem z piór. Wypatroszyłem je, nadziałem
na kijki i piekłem przy ogniu. Oparłem kijki o kamień i poszedłem
do Billa.
- Co się dzieje, mały? - Usiadłem
za nim tak, żeby mieć go między nogami. Otuliłem go ramionami i
pocałowałem go w kar.
- Nic... - wyszeptał naprawdę
nieprzekonywująco.
- Bibi, powiedz, wiesz, że ze mną
możesz rozmawiać o wszystkim, zawsze ci pomogę... - Przytuliłem
go do siebie jeszcze mocniej.
- No bo... ja się boję, że ja mu
się nie spodobam. Mój tata, jako, że jest królem lampartów, każe
mu wziąć ze mną ślub, ale on mnie nigdy nie widział, a ja jestem
taki brzydki... - mówił płaczliwym głosem.
- Skarbie, ja wiem, że się
denerwujesz, ja też, ale jesteś najpiękniejszy na świecie. Każdy
by chciał mieć taką piękność za żonę. Kogoś tak delikatnego,
wrażliwego, troskliwego, czułego i ciepłego, inteligentnego i
mądrego... jesteś ideałem, skarbie.
- Um... - Zarumienił się. - Tak
uważasz?
- Ja to wiem, znam cię nie od dziś.
Ten facet, kimkolwiek jest, to największy szczęściarz na świecie,
naprawdę, żabko. - Pocałowałem go czule w policzek i wziąłem na
ręce jak dziecko, gdy już wstałem. Zabrałem go do jaskini,
posadziłem na matę z mchu i do miski włożyłem po kolei dwa
ptaki, obrałem, doprawiłem i zaczęliśmy jeść ze wspólnej misy.
Potem napoiłem mojego skarba, umyliśmy ręce, twarze, choć mój
lamparcik jak zwykle trochę niechętnie, i położyliśmy się spać.
Tuliłem go i prosiłem w myślach, by Bibi trafił na kogoś
wyrozumiałego, kochającego i o złotym sercu. Wiedziałem, że
okropnie będę za nim tęsknić.
No Ty chyba żartujesz! Serio?! Serio?! I jeszcze raz: SERIO?! Ja bym tak nie umiała jak Tom, naprawdę! Pozwalać na coś takiego. Niech ten debil wyzna w końcu swe uczucia, a nie! Wbija sobie sztylet coraz głębiej w serce. No... Chyba, że...! Np. zobaczy tego kogoś dla Billa i sam się w nim zakocha! To dopiero byłoby niezłe... I w ogóle to nie mogę znieść myśli Billa jako żony... Ale podoba mi się i chcę już ten ostatni dzień, o!
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam
Czaki
Uuuuuuuu Wreszcie Bill weźmie ten Ślub . . . Wiesz co mi się przypomina Sinni? Sevuś i Lily normalnie tylko jeszcze Tom śmiertelnie nie obraził Billa, ale kto wie co będzie dalej. Ciekawe za kogo wyjdzie Billy hm interesujące nie ma co gdybać ja czekam na sexsik :) weny kochanie :*
OdpowiedzUsuńMarudek :)