Witajcie kochani. Wiem... to był długi czas bez pisania. Najpierw ostatnia klasa liceum. Dzisiaj zakończyłam pierwszy rok studiów. Głęboko wierze, że jeszcze ktoś przeczyta o dalszych losach Billa i Toma. Mogę jedynie przepraszać za nieobecność. Dzisiaj usiadłam i napisałam to w całości. I pod koniec pisząc słowa pewnej piosenki, którą za pewne znacie, jeśli TH słuchacie, okazało się, że jest to dla mnie bardziej osobiste niż sądziłam. Można powiedzieć, ze sytuacja Billa jest trochu podobna do mojej. Dlatego i odrobinę zmieniła się koncepcja, ale mam nadzieje że tak czy siak się wam spodoba :)
Dedykuję ten odcinek wszystkim, ktorzy choć trochę na niego czekali i nie stracili wiary w to, że się pojawi.
Dedykuję ten odcinek wszystkim, ktorzy choć trochę na niego czekali i nie stracili wiary w to, że się pojawi.
~ Sinni
57.
Geisterfahrer
fähren immer allein
Obudziłem się nad ranem. Choć może i było to południe, bo
zasłony były zaciągnięte, a spod nich widziałem lekkie promyki
słońca. Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się w tym półmroku
po sypialni. Przetarłem oczy. Usłyszałem jakieś głosy z dołu.
Piski… Sam nie mogłem skojarzyć, co to. Byłem nagi i bolała
mnie głowa, chyba od nadmiaru emocji z dnia wczorajszego… Najpierw
ta wiadomość o ciąży, potem ten niewiarygodny sex… Westchnąłem
cicho i rzuciłem wzrokiem na swoją walizkę. Cóż, chyba trzeba
było się ubrać. Spuściłem nogi na dół i przeczesałem lekko
włosy. Nie tęskniłem za długimi.. Ta krótka fryzurka była chyba
bardzo potrzebną mi zmianą po tym wszystkim. Teraz… tylko
bardziej.
Podniosłem się w końcu i z walizki wziąłem kilka rzeczy.
Musiałem w końcu sprawdzić cóż to za dziwne dźwięki dobiegają
z dołu. Na palcach przeszedłem do łazienki wziąć prysznic. Nie
chciałem by ktoś usłyszał mnie, paradującego nago po korytarzu.
W łazience już byłem bezpieczny. Po 15 minutach pod ciepłymi
strugami wody oraz kolejnym kwadransie robienia makijażu, byłem
gotowy alby wyjść światu naprzeciw. A może to za dużo
powiedziane… przynajmniej by zejść po schodach na dół.
Ubrany w czarne rurki i grafitową koszulę schodziłem powoli po
stopniach, a piskliwe wysokie głosiki robiły się wyraźniejsze. Po
chwili zobaczyłem i owe źródło hałasy, a nawet dwa. Chłopiec i
dziewczynka ganiali po salonie bawiąc się w indianinów i
strzelając do swojego „wroga” Xsaviera plastikowymi strzałami z
małych łuków. Sam Xsav siedział przy stole w otwartej na salon
kuchni i czytał gazetę pijąc kawę. Zerknąłem w końcu na
zegarek. Było już po 16. Pokręciłem lekko głową, jak mogłem
tyle spać?
- Xsavi… - powiedziałem niepewnie, chcąc zwrócić na siebie
uwagę mężczyzny. Oczywiście skończyło się to zwróceniem na
siebie uwagi przez więcej niż jedną parę oczu. Wpatrywały się
we mnie razem cztery. Xsav, dwójka dzieci i pies…
- Dzień dobry, Bill. - Xsav wstał z miejsca, składając gazetę na
pół i podszedł do mnie. Pocałował mnie w skroń i objął lekko.
- Poznaj moje pociechy. Alison i Benjamin – wyjawił w końcu ich
imiona, a dzieci nadal się we mnie wpatrywały. - Już im
opowiedziałem o tobie, chodź, zjesz coś. - Zabrał mnie do stołu,
nawet nie czekając aż sam się ruszę i podał zupę cebulową.
Cóż, w końcu już była pora obiadu.
Jadłem ciepłą zupę dość niepewnie zerkając na dzieciaki, które
po moim wejściu straciły śmiałość do zabawy. Nie dziwiłem się,
byłem całkiem obcy.
- Odebrałem je z przedszkola, trochę dzisiaj pospałeś. -
Uśmiechnął się życzliwie i również patrzył na dzieci, które
wycofały się do swojego „obozu” zrobionego po prześcieradłem
rozciągniętym na trzech krzesłach i chyba próbowały nie zwracać
na mnie uwagi. - Alison ma 4 latka, a Ben 6 – wyjaśnił i spojrzał
na mnie.
- Miałeś żonę? - zapytałem, przenosząc wzrok na niego.
- Tak. Clara zmarła półtora roku temu. Ali słabo ją pamięta –
dodał. - Benowi do tej pory się śni. Ale myślę, ze najcięższe
już za nami, bo... - mówił coś dalej ale moja uwaga skupiła się
na czymś innym.
Moje oczy pociemniały. Widziałem w sobie jedno wielkie
nieszczęście. Obserwowałem swoje odbicie w lustrze. Moja zmieniona
aparycja… mój brak włosów i zmęczoną tym wszystkim twarz.
- Nie chcę tak… - szepnąłem sam do siebie, wybijając chyba tym
samym Xsaviera z monologu. Spojrzał na mnie zmartwiony.
- Bill, uważaj, jeśli zaczniesz do siebie mówić, stwierdzę że
pomyliłeś lekarzy. - Zaśmiał się lekko.
Odwróciłem wzrok od niego. Poczułem wibracje telefonu w kieszeni i
wyjąłem go, pozostawiając jego komentarz bez odpowiedzi. David w
smsie prosił o szybki kontakt. Westchnąłem cicho. On mi nic nie
zrobił. Geo ani Gustav również, wypadało się z nimi
skontaktować.
- Przepraszam cię na chwilę, muszę zadzwonić – powiedziałem do
chłopaka i wyszedłem przez drzwi od tarasu na zewnątrz.
Po kilku głębokich oddechach, wybrałem numer managera. Odebrał od
razu.
- Bill. Czemu się nie odzywasz? Jak się czujesz? - Od razu zasypał
mnie pytaniami, na które nie miałem ochoty odpowiadać. Bo nie
chciałem kłamać, chciałem być w końcu wolny od kłamstw. Ale
nie mogłem.
- Dobrze, David. Wyszedłem już ze szpitala. Chodzę samodzielnie,
chodź lekko utykam – odparłem idąc wzdłuż żywopłotu.
- Kiedy wznawiamy trasę, Bill? Fani czekają, trzeba ustalić
kolejne terminy – powiedział.
- David, trasy nie będzie – odparłem krótko. - Ja mam inne
zmartwienia. Układam coś w swoim życiu. Nawet jeśli tego nie
rozumiesz. Nie musisz rozumieć wszystkiego. Tom bzyknął jakąś
laskę. Ponoć jest teraz w ciąży. Uwierz mi, trasa to teraz
najmniejsze zmartwienie. - Westchnąłem.
Odpowiedziała mi cisza w telefonie. Głucha cisza. Zerwałem jakąś
stokrotkę i obracałem ją w palcach, czekając na jakąś reakcję.
- Jaką ciążę...? - zapytał, a ja po tak długiej znajomości
niemal wyobrażałem sobie jak zbladł na twarzy w czasie tej ciszy.
Analizował wszystko.
- David, zadzwoń do Toma, on ci wyjaśni jaką ciążę, nie jestem
jego chujem, żeby wiedzieć gdzie go wkłada i po co – warknąłem
może trochę za bardzo arogancko. Ale nie umiałem inaczej. Gdzieś
to we mnie głęboko siedziało.
Zamilkł ponownie. Prawdopodobnie zrozumiał, ze się o coś z Tomem
pokłóciłem. Oh, gdyby tylko wiedział…
Zamknąłem oczy i spojrzałem przed siebie. Podszedłem do ciekawie
wyglądającej fontanny i usiadłem na brzegu murku. Wszystko tu było
idealne, widać w tym było kobiecą rękę. Trochę delikatności w
tym całym przepychu. Czy nie czegoś takiego pragnąłem przez te
wszystkie lata? Wzdychając cicho nadal czekałem aż David cokolwiek
z siebie wydusi. W końcu usłyszałem jedynie tyle, ze do mnie
oddzwoni za chwilę. Patrzyłem na całą tą willę. Piękną,
zdumiewającą, wręcz godną prawdziwego arystokraty. Pomyślałem o
miłości Xsaviera. O tym, że on sadzi, że mnie kocha. Ale ja nie
wiedziałem, czy wierzę jeszcze w miłość, czy jestem w stanie
pokochać…
Pokręciłem głową. Bardzo nie chciałem, aby to z Tomem tak
negatywnie wpłynęło na moje życie, ale jednocześnie nie byłem w
stanie powstrzymać tej kaskady zdarzeń, którą przeczuwałem.
Spojrzałem ponownie na dom, potem na własne dłonie, które nosiły
ślady blaknących blizn. Katem oka zauważyłem, ze Xsav zmierza w
moim kierunku. Uniosłem wzrok i otarłem jedną pojedynczą łzę z
policzka.
- Kochanie, co się dzieje? - zapytał, kucając obok mnie.
Spojrzałem przelotnie w stronę słońca i wtedy na niego.
- To nie jest czas dla nas… - odparłem najbardziej pewnym głosem,
na jaki potrafiłem się zdobyć. - Ja tu nie pasuję. To mnie
przytłacza. To wszystko co się teraz dzieje w moim życiu.
- Wiem, mały, dlatego staram się ci pomóc. - Usiadł obok na
fontannie i mnie objął lekko.
Pokręciłem głową na boki zaprzeczając temu.
- To mi nie pomoże… to… - szukałem w myślach jak właściwie
dobrać słowa. - Potrzebuje czegoś innego, przepraszam. - Wstałem
zdecydowany. - To nie jest czas na nas – powtórzyłem. - Chcę
wrócić do Niemiec. Do domu. Tego chcę. - Wsunąłem telefon do
kieszeni.
***********
Taksówka przywiozła mnie z lotniska pod sam dom. Wszedłem do
środka, rodzice przywitali mnie nie tak szczęśliwi jak powinni być
z powrotu syna do domu. Ale tym razem nie przeze mnie. Dowiedzieli
się już o wyskoku Toma. Wszystko wiedzieli. Nie umiałem wysiedzieć
w swoim pokoju. Nocna burza dawała się we znaki. Bałem się burzy,
w dalszym ciągu. Ale teraz nie było nikogo kto by mnie przytulił.
Po za tym, może na tyle straciłem szacunek do życia, ze siedzenie
w oknie i obserwowanie tej burzy sprawiało mi jakąś masochistyczna
przyjemność. Krople spadały… nawet nie uderzały o ziemię. Nie
potrafiłem rozpoznać tej ciszy… tego pustego domu. Xsavier
powtarzał mi tyle razy, że już ze mnę dobrze, chciał bym zostać…
ale ja wciąż czuję się zepsuty… do szpiku kości. Nie nadający
się do użytku. Jak maszyna, która dostała wyrok złomowania.
Błyskawice włączały i wyłączały światła górujące nad całym
miastem. Nic nie działało… „Jestem super, wszystko ze mną w
porządku...” mógłbym to sobie powtarzać, ale byłbym idiotą.
Mógłbym karmić siebie kłamstwami… że będzie dobrze. Pewnego
dnia.
Gdybym tylko jeszcze coś czuł… Gdybym miał jeszcze serce.
Ci, którzy jadą pod prąd, zawsze są samotni. Teraz jestem jednym
z nich...
Kurcze... nie spodziewałam się, że jeszcze coś się tutaj pojawi :O. Spotkalo mnie pozytywne zaskoczenie... chociaż powiem szczerze, że liczyłam na inny rozwój wydarzeń z doktorkiem :<<<< teraz mi smutno :<<<
OdpowiedzUsuńNo i teoche bardzo krótko wyszło :< Mam nadzieje, ze nowy rozdział pojawi się szybciej i będzie dłuższy. I liczę na jakies super akcje :P
Juz nie marudze i życzę weny. :D
Byłabym nieszczera, gdybym zaprzeczyła, ze to Twój komentarz zmotywował mnie do dalszego pisania. Owszem, Twój. I spokojnie. Musiałam trochę zmienić akcję, wrócić do myśli przewodniej. Ale doktorek jeszcze namiesza :)
UsuńMój? :O teraz jeszcze bardziej ciesze się, że wróciłaś! :D
UsuńNo ja też się cieszę miałam okazję ponownie przeczytać opowiadanie 😀życzę weny i czekam, jak to się skończy, bo przecież Bill nie może być bez Toma, a Tom bez Billa , prawda?
OdpowiedzUsuń