Moi Kochani!
Przepraszam za tak strasznie długa nieobecność, jednak
okazało się, że czas nie stoi po mojej stronie. Mam dla was gorące życzenia,
choć spóźnione, na święta i ładnie opakowany w srebrny papier z czerwoną
kokardką prezencik, czyli nowiutki rozdział, który szybko naskrobałam.
Przepraszam jeszcze raz, nie wiem jak będzie dalej.
Co do rozdziału… Chcę podkreślić i zarysować obecną
sytuację pomiędzy bliźniakami i między Billem a twórczością i jego weną. Pierwszy
raz chce na samym wstępie powiedzieć, na co powinniście zwrócić swoja uwagę w
ciągu czytania tego i następnych rozdziałów, gdyż inaczej mogą one wydać wam
się bezsensowne i bezcelowe, niewnoszące nic do opowiadania. Mogłam od razu
przejść do tego, co planuję, jednak zdecydowałam się na powolne podgrzewanie
atmosfery. Tak, tak.. Sinni postanowiła się poznęcać J
Betowała Kasia, za co bardzo dziękuję i zapraszam do czytania i komentowania.
~ Sinni
49. Alien sucht Liebe
Chichocząc, zapakowałem ubrania
do walizki. Kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. Zielonego pojęcia
nie miałem, jak nas przyjmą. Ale już tyle ćwiczyliśmy, tyle graliśmy… Musiało
być idealnie. To był początek naszej pierwszej trasy koncertowej. Zimmer 483.
Postawiłem walizkę na
korytarzu. Nasz podbój świata zaczynał się w Berlinie. Patriotycznie.
- Tommy! – krzyknąłem do brata,
który już był na dole. – Kochanie, pomóż mi z walizką! – poprosiłem i
dostawiłem drugą walizkę.
Wszedł po schodach z uśmiechem
na twarzy. Kochał, jak tak do niego mówiłem. A że rodziców nie było, to mogłem.
- Boże święty, Bill! – Spojrzał
na moje bagaże. – Toż to są dwa fortepiany! Co ty tam masz?! – Poniósł walizki
i obie zniósł na dół.
Patrzyłem na niego, zagryzając
wargę seksownie, z uśmiechem. Mój siłacz…
Zbiegłem do niego z torebką i
skoczyłem na niego już z wolnymi dłońmi. Złapał mnie mocno i ścisnął za
pośladki. Owinąłem nogi wokół jego bioder i przytuliłem się mocno.
- Tuliłem cię cała noc – powiedział.
– Jeszcze ci mało? – Zaśmiał się.
- Ja nigdy nie mam dość –
wyszeptałem.
- To akurat wiem. – Pocałował
mnie czule.
Posadził mnie na blacie
kuchennym i pogłaskał mój policzek, całując mnie w czoło. Przesunął dłonią po
moim czarno-białym natapirowanym łepku.
- Wyruszamy w podróż,
braciszku… - wyszeptał. – Ty, ja i reszta świata…
- Für immer
zusammen?
- Für immer zusammen, mein Schatz…
A mnie od razu zrobiło się
gorąco.
* * *
Wsiedliśmy do tourbusa, który
przyjechał pod nasz dom i od razu wzięliśmy sobie w nim wspólny pokój na końcu.
Tom wniósł walizki, a ja siedziałem już na… dużym łóżku, które okazało się
jedyne w tym pokoju. Poruszyłem sugestywnie brwiami. Tom się zaśmiał cicho i
zaczął awanturę.
- Jost, ty idioto! – wrzasnął i
poszedł do naszego managera, a Geo i Gus, którzy już mieli swoje pokoje osobno
bliżej wyjścia zerwali się, nie wiedząc, o co chodzi.
- Ach, Thomas… I tobie też dzień
dobry – odpowiedział mężczyzna, a wszyscy się zaśmiali.
- Co to ma być w naszym
pokoju?! Ja wiem, że my z Billem dzielimy się wszystkim i jesteśmy bardzo
blisko, ale kołderką się z nim nie podzielę! Moja! – Uśmiechnął się sam na
swoją tyradę.
Jost tylko pokręcił z
niedowierzaniem głową, westchnął i poszedł do jakiejś szafy, z której wyciągnął
dodatkową kołdrę i rzucił nią w Toma.
- No! I tak powinno być. – Tom
poszedł zanieść kołdrę cały w udawanych skowronkach.
Pozory.
Pomachaliśmy domkowi na do
widzenia i odjechaliśmy prosto w stronę autostrady. Podekscytowani,
poddenerwowani i wyczekujący nowej przygody. W jej stronę jechaliśmy. Do
Berlina.
W tourbusie mieliśmy wszystko.
Zaczynając od we wszystko wyposażonej łazienki, idąc przez 4 sypialnie, salon i
kończąc na kuchni. Siedzieliśmy właśnie w tym przed ostatnim i Tom brzdąkał na
gitarze coś Metallici, a ja cieszyłem się jak dziecko i już po chwili zacząłem
to śpiewać i wyszło nam Nothing Else Matters, za co potem dostaliśmy brawa od
chłopaków.
Po drodze musieliśmy bardzo
zboczyć z drogi, żeby dojechać do domu Josta i zabrać jego bagaże, przez co gdy
dotarliśmy do Berlina, było już ciemno.
Zajechaliśmy przed hotel, w
którym nocowałem zawsze podczas sesji zdjęciowych i przywitałem się ze znanym
mi personelem. David rozdał nam klucze i nakazał zwrócić następnego dnia rano,
żebyśmy nie zgubili. Gustav i Georg wzięli swoje bagaże i razem z Jostem
pojechali jedną windą, a ja i Tom wsiedliśmy do drugiej. Mieliśmy pokój na
samym szczycie 30-piętowego hotelu, czyli tam, gdzie zawsze nocowałem,
właściwie, to w „moim” pokoju.
Winda się zamknęła, ruszyła i
od razu wpadłem w ramiona brata, tak bardzo za nimi tęskniłem przez ten cały
dzień. Przytulił mnie mocno, wyraźnie dając znać, że i on od paru godzin nie
marzył o niczym innym.
- Tommy… Boże, co to będzie na
tych trasach… - Westchnąłem i połączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku.
Pchnął mnie na ścianę i zaczął
całować jeszcze mocniej, wkładając prawie język do gardła.
- Bill… ahhh… ty moja mała
kurwo… - Złapał mnie za tyłek i ścisnął mocno.
- Hahaha… - Roześmiałem się
cicho. – Chcesz się bawić…? Może w ucznia i profesora…? – Zachichotałem.
- Po to musielibyśmy iść do
sexshopu, a w naszej sytuacji najlepiej zamówić te rzeczy w necie na adres
Georga… - powiedział wyszczerzony.
Roześmiałem się jeszcze
głośniej i dałem mu klapsa w tyłek.
- Ała! Modliszko ty… - Zaczął
mnie podgryzać po szyi i… nagle winda stanęła i nic nie zapowiadało na to, ze
ruszy. Wszystkie ikonki zaczęły mrugać i wyłączać się na zmianę. Wyglądało na
to, że stanęliśmy między 16 a 17 piętrem.
- T-Tom… - szepnąłem cicho, co
było w sumie absurdalne. – Tom, jesteśmy uwięzieni! – pisnąłem i zacząłem
naciskać wszystkie przyciski po kolei, zaczynając od dzwonka. –
Bożebożebożebożeboże… - szeptałem pod
nosem jak modlitwę i przyciskałem wszystko jak leciało. – Tom, zrób coś! – Przytuliłem
się do niego mocno.
Mój brat wywrócił oczami i
usiadł na podłodze.
- Coś – mruknął zadowolony z
siebie.
- Głupek… - Zacząłem walić w
drzwi windy, jednak po 5 minutach stwierdziłem, że warto było by zadzwonić do
Josta.
Gdy tylko wziąłem telefon do
dłoni, okazało się, że on dzwoni. Odebrałem.
- Bill, jak będziecie iść do
nas na 24 piętro, żeby omówić jutrzejszy dzień, to nie jedźcie windą, bo w
jednej jacyś kretyni się zatrzymali i szybko ich nie wydostaną, więc zejdźcie
po schodach, dobrze?
Odpowiedziała mu cisza, a moja
dłoń jeszcze bardziej zaciskała się na aparacie telefonicznym.
- Bill, jesteś tam…? – zawołał.
Znów cisza, nawet nie
oddychałem.
- Jesteście w tej windzie,
prawda…? – powiedział w końcu David i westchnął. Nic nie odpowiedziałem, nie
było potrzeby. A pewnie, gdybym zaczął, to nie skończyłbym wrzeszczeć, a trzeba
było oszczędzać tlen, więc nic nie powiedziałem. – Posłuchaj, wyciągnę was jak
najszybciej, nie rozmawiajcie dużo i leżcie na podłodze jak się zrobi duszno.
Będę dzwonić co jakiś czas, a ty odpowiadaj tylko „tak” lub „nie”, dobrze?
- Tak – powiedziałem krótko jak kazał, bo
wiedziałem, że ma rację i się rozłączyłem.
Usiadłem przy bracie i
podciągnąłem kolana pod brodę, patrząc na drzwi mając nadzieje, że może
wystraszą się mojego wzroku i się zaraz otworzą.
- Mamy przerąbane, prawda? Jest
23 i dopiero będą szukać specjalisty? – zapytał Tom.
- Dokładnie… - odpowiedziałem
cicho po poskromieniu swojego wybuchowego temperamentu.
Siedzieliśmy kilka minut w
ciszy i w końcu usiedliśmy oparci o drzwi, aby patrzeć przez szklaną od połowy
ścianę na ciemne niebo z gwiazdami. Oparłem głowę o jego ramię i wzdychałem.
- Czekolady…? – zapytał nagle
ni z tego, ni z owego i wyjął całą tabliczkę czekolady i butelkę wódki z
walizki.
Uśmiechnąłem się.
- Na ciebie zawsze można
liczyć… - Pocałowałem go i wziąłem czekoladę i łamałem na kawałki, a on
odkręcał wódkę. – Z gwinta?
- A masz kieliszki? – Uniósł
brew.
Otworzyłem walizkę i szperałem
aż wyjąłem dwa kieliszki i podałem mu jeden.
- Nie mówiłem ci, że biorę
wódkę… - zauważył, przyglądając mi się podejrzanie.
- Człowieku, wiem, co zjesz
jutro na śniadanie, a mam nie wiedzieć, że weźmiesz wódkę…? Jesteśmy braćmi od
dwóch lat, nie od godziny… - prychnąłem.
W odpowiedzi polał tylko do
kieliszków.
- Czekaj… mam popitkę… -
Przypomniałem sobie i wyjąłem z walizki sok jabłkowy, otworzyłem i postawiłem
po środku.
Wlałem na raz ostrą ciecz do
gardła i popiłem dwoma łykami soku.
- No, no… braciszku… wkurwiłeś
się, co? – Tom się zaśmiał.
- Wkurwię się dopiero jak
wychlejemy prawie dwa litry picia i będzie mi się chciało sikać… - mruknąłem. –
Zapaliłbym… Masz fajki?
- Mam, ale jak zapalimy, to… -
Usłyszeliśmy jakiś pisk i coś na wzór wiatraka. Włączył się i poczuliśmy dopływ
świeżego powietrza - …nie będziemy mieli czym oddychać… - dokończył
zrezygnowany i podał mi fajki i zapalniczkę.
Odpaliłem jednego i zaciągnąłem
się.
- Wiesz… boję się, że nie mam
już pomysłów… - powiedziałem po dobrych 10 minutach ciszy.
- Co masz na myśli, skarbie…? –
Objął mnie mocno i całował po skroni, biorąc mnie na kolana.
- Boje się, że się wypaliłem… -
szepnąłem i wypiłem kolejny, trzeci, kieliszek.
- Bo nie napisałeś żadnej
piosenki? – Głaskał mnie po włosach i tulił do piersi.
- Tak…
- Nie przejmuj się, czasem
długo nic nie piszesz. To tylko chwilowe. Na pewno… - mówił z ustami w moich
włosach i przeczesywał je, niszcząc mi nastroszoną fryzurę. – No, ale mówiłeś
już, że o czymś myślałeś przecież…
- Ale to jednak tak
beznadziejne, że nawet nie chcę o tym mówić… To kompletnie nie pasuje do
naszego stylu… i w ogóle. Nie pytaj, bo i tak ci nie powiem…
Westchnął bezradnie i napił się z gwinta
wódki. Wziąłem kostkę czekolady i zjadłem oblizując się, po czym pocałowałem
brata głęboko, przekazując mu ten słodki smak, by zrównoważył go z gorzkim.
Minęło 20 minut w ciszy, które
spędziliśmy, słuchając jedynie swoich serc i oddechów. Cisze ową przerwał
telefon, a konkretniej David.
- Halo…? – Odebrałem.
- Słuchajcie, nie mam dobrych
wieści… Jedyny technik tego hotelu jest na urlopie na Seszelach. Szukają innych
specjalistów od tego typu wind, będziecie musieli się uzbroić w cierpliwość.
Nie jest wam słabo?
- Nie, włączyli klimę i mamy
świeże powietrze – odpowiedziałem znudzony.
- Macie coś do jedzenia, albo
do picia?
- Jasne… kanapki i soczek –
odparłem i westchnąłem cicho.
- Bill, wiem, że jesteście
wściekli, ale to nie moja wina…
- Nasza też nie, więc daruj
sobie… Po prostu jutrzejszy koncert zaśpiewamy chyba z windy. A próba? Jasna
cholera, to nasz pierwszy koncert na pierwszym tournee, a my jesteśmy uwięzieni
w windzie na 17 piętrze!
- Bill, uspokój się. Macie
zgaszone światło, ładny widok, idźcie spać, a jak się obudzicie, już będziemy
was wynosić z windy…
- Uważasz, że przed nagrywanym
na DVD koncertem, noc na podłodze to najlepsze, co może zrobić na postawę?!
- Bill, nic ci na to nie
poradzę… Co w takim razie proponujesz, co?
Uśmiechnąłem się diabelnie do
telefonu.
- Ja, Tom i 3 godziny SPA jutro
przed koncertem.
Jost chyba zaniemówił,
powiedział coś chyba do Geo i Gustava, ale nie usłyszałem.
- Dobra. A teraz się uspokój i
idźcie spać grzecznie… no jak z dziećmi po prostu…
- Dobranoc, David –
powiedziałem i się rozłączyłem, nie czekając na odpowiedź.
Odłożyłem telefon i wstałem, by
patrzeć na Berlin.
- Chcę czegoś nowego, Tom… Gdy
skończymy tę trasę, musimy spróbować z czymś innym, odmienionym… Mamy prawie 18
lat, nie możemy wciąż udawać zbuntowanych dzieciaków…
- Wiem, Billy, powiedz mi nad
czym myślisz – poprosił Tom.
- Nie, za wcześnie. Jeszcze nie
dopracowałem. I jeszcze… Jeszcze muszę przemyśleć, czy to dobre posunięcie. Czy
fani to zaakceptują.
- Bill, oni kochają wszystko,
co im dasz, co my damy… Jesteśmy unikalni po prostu. Nie rób tego pod nich.
Róbmy to po prostu dla siebie jak do tej pory.
- Po prostu… robiąc to dla
siebie, gramy dalej rozwydrzonych nastolatków, którzy mają wszystko gdzieś. Nie
mam wszystkiego gdzieś. Chcę, żeby się podobało. Potrzebuję tego. Jak tlenu. –
Zagryzłem wargę i wypiłem dwa łyki z butelki.
- Żeby cię uwielbiali?
- I żebym błyszczał. Chcę
błyszczeć, Tom.
- Błyszczysz… - Westchnął i
wziął mnie na kolana znowu. – Śpij, kochanie… - wyszeptał.
Uśmiechnąłem się na to i
natychmiast uspokoiłem nerwy.
- Umiem błyszczeć… - szepnąłem.
– W twoim cieniu… - Zasnąłem momentalnie, mocno wtulony.
Miałem kryzys wiary w siebie.
Czy to dlatego, że nie umiałem już pisać o bolesnej miłości? Czułem się jak
Obcy szukający miłości pomiędzy słowami.
Och jak długo cie nie było! Ale z odcinkiem wróciłaś! Zajebistym! Kocham czytać takie zwariowane opowiastki,.lekkie i przyjemne, ech myślałem, że Tom i Bill w windzie małe co nie co ale bywa cóż czekam na 50 odcinek :)
OdpowiedzUsuńHaha, sieroty jedne xD
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz, dobrze się to czyta i zawsze poprawia humor. :) Czekam na następny odcinek. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń