środa, 23 lipca 2014

Tarzan, siedem dni na miłość - Dzień Drugi

Zadecydowałam się zadedykować całą serię shotów Czaki, która wytrwale betuje moje odcinki dla Was i której Nieznajomy zainspirował mnie do napisania Tarzana własnie w tym stylu. Dziękuję.

~ Sinn

Dzień drugi

Jeszcze, gdy było ciemno wstałem z łóżka i cmoknąłem kicię w czółko okrywając go bardziej kołdra. No, żeby mi nie zmarzł, nie? W końcu bo moje 16-letnie kociątko!
Wykonałem kilka skoków, bezgłośne salto na środku sypialni i wyskoczyłem z okna w pokoju łapiąc się od razu liany. Przeskakiwałem z jednej na drugą krzycząc na cała dżunglę jak co rano, żeby wszyscy się obudzili. Po chwili do mojego krzyku przyłączyły się słonie, które trąbiły, a potem też lwy ryczały. Kochałem to jak cała dżungla się budzi na mój znak.
Po rozgrzewce wskoczyłem z wysokiego klifu do oceanu i wypłynąłem zarzucając blond dredami do tyłu wypluwając wodę jak z fontanny. Miałem opalone, umięśnione ciało, było idealne i gładkie.
Wyszedłem z wody i pobiegłem na górę po schodach. Mój domek na drzewie był wysoko na sekwoi i był to wielki kompleks rozciągający się na kilkadziesiąt metrów wzdłuż i w poprzek. Było kilka sypialni, kilka łazienek, po jednej do każde z sypialni. Miałem też wielki salon z barkiem, była ona połączona z kuchnią i był tam ogromny balkon bad koronami drzew i palm. Widok był romantyczny i zachwycający.
Wszedłem do domu mokry, woda ze mnie spływała i wtedy dopiero założyłem moją spódniczkę. No dobra, niech będzie – przepaskę, no! Odwróciłem się i zauważyłem Billa, który mnie obserwował.
- Hej, kiciuś... - Podszedłem do niego i pocałowałem w czółko, przytulając go do siebie.
- No witaj. Myślałem już, że poszedłeś beze mnie... - Zaśmiał się i rzucił mnie ręcznikiem w twarz. Tak, sam sobie uprzęgłem ręcznik. A nawet trzy! Sam! - Zrobiłem śniadanko, siadaj. - Sam usiadł przy stole na stołku i podsunął mi miskę zrobiona z kokosa ze spiłowanym drem tak by stała. Była wypełniona melonem i arbuzem.
- Mniam! Moje ulubione! - Usiadłem zadowolony i zacząłem zajadać. - Ty już jadłeś, kiciuś?
- Meow! No jasne, że jadłem. - Ukradł mi melona i jadł aż mu się uszka trzęsły. Jego ogon przecinał powietrze, a końcówka, przebarwiona z czarnego na lekko biały.
Ja pierdole, no wezmę go na stole!
- Haha... Bibi, maluchu, to jadłeś, czy nie? - Pokręciłem głową.
- No jadłem, ale znów jestem głodny. - Wzruszył ramionami i parsknął śmiechem lekko opluwając mnie melonem oblizałem się bez problemu i słońce właśnie było na wysokości horyzontu.
Po śniadaniu wyszliśmy z mojego domu biorąc ze sobą trochę owoców na drogę i wody w skórzane pojemniki i do kokosów zatkanymi korkami.
Bill prowadził, a ja szedłem za nim taszcząc wszystko w plecaku z siatki, jakby w worku. Prościzna. No i... były wiadome plusy z dreptania za lamparcikiem. Ten ogon... mrrr... a na jego końcu ten tyłek okryty tylko szatą... on był idealny...
Pociągnąłem go za ogon chichocząc cicho. Odwrócił się, prychnął tylko i owinął swój ogon wokół długaśnej prawej, chudej nóżki.
Uśmiechałem się głupio, ciesząc się, ze mnie teraz nie widzi, bo na pewno by się skapnął, na co się patrzę. Tak, tak. To miejsce powyżej ud mojej piękności. No, nie mojej, ale chciałbym, żeby był mój.
Po godzinie doszliśmy do bagien, tylko parę minut zostało nam do plaży. Bill stanął na głazie i nerwowo się rozglądał. Spojrzałem na niego i stanąłem obok.
- No, co jest, kiciuś? - Objąłem go od tyłu.
- Um... Bagno. - Podrapał się po główce i postawił uszka niezadowolony. Podkulił ogon i wtulił się we mnie. Zaczął mruczeć i jakby skomleć, wtulając się we mnie bardzo mocno.
Zaśmiałem się.
- A co mi dasz za to, że cię poniosę...? - wziąłem go na ręce. Był taki leciutki i wprost idealnie wpasowywał się w moje ramiona.
- Hmm... - Zastanowił się. - Możesz być obecny na ślubie, pozwolę ci. - Uśmiechnął się tak uroczo! No mówię wam! I jak tu nie pozwolić mu wejść sobie na głowę?
Posadziłem mu sobie na barana udając naburmuszonego i kazałem trzymać ogon przy sobie, żeby się nie zamoczył.
Wszedłem powoli do bagna i szedłem przed siebie, a ono robiło się coraz głębsze. W pewnym momencie musiałem złapał go za te mruczne pośladki i nieść na wyprostowanych rękach i oddać mu do potrzymania plecak, bo sam miałem błoto po szyję. Wszystko, byleby tylko kiciuś nie pobrudził futerka. Gdy wyszedłem z tego bagiennego dołu, byłem cały czarny, tylko twarz i dredy były jasne i czyste.
Bill uśmiechał się szeroko zadowolony i polizał swoją łapkę, na której była kępka futerka i cmoknął mnie w policzek. Boże, za ten mały cmok to warto nawet w całości nurkować w bagnie.
Poszliśmy dalej i po chwili byliśmy już na piaszczystej, pięknej plaży widocznej z moje kompleksu. Mieliśmy iść tędy cały dzień, zanocować i znów wejść do dżungli, dzięki czemu omijaliśmy dużą powierzchnię zagospodarowana przez mrówki, których Bibi oczywiście się bał, jak każdych owadów.
Na plaży pobiegłem czym prędzej do oceanu i wymyłem się z błota zadowolona. Pewnie, gdybym miał ogon, to machałbym nim zachwycony, że ta zaschnięta skorupa ze mnie schodzi.
Umyty chciałem wyjść z wody, ale zorientowałem się, ze mojej przepaski...nie ma na brzegu na piasku! Podniosłem wzrok i oczywiście Bill trzymał ją w dłoni i machał nią śmiejąc się, stojąc przy samym lecie, jakieś 10 metrów od wody.
- Bill, oddaj ją! - krzyknąłem stojąc po pas w wodzie.
Zaśmiał się i pokręcił głową rozbawiony jak nigdy.
Zakląłem pod nosem. To wcale już nie było śmieszne! Przecież nie mogłem wyjść do niego nagi, do cholery! Przecież był tuż obok, a ja jestem facetem, no! Od godziny idę za nim i gapię się na jego tyłek! Mój junior stoi dumnie i patrzy się na mnie spragniony, nosz do diabła!
- Bill! Oddawaj, do cholery! - krzyknąłem jeszcze raz. Nie było wcale uśmiechu na mojej twarz. Byłem wkurwiony.
Nic nie zrobił, tylko nadal stał i się uśmiechał szeroko tańcząc taniec szczęścia.
- WILLLIAM! - wrzasnąłem i chyba to go doprowadziło do porządku.
Nie lubił, gdy tak do niego mówiłam, a i ja nie używałem tego imienia zbyt często, tylko, gdy mówiłem poważnie i byłem mega wkurwiony, a do śmiechu było mi bardzo daleko.
Przestał się śmiać i podszedł do wody. Rzucił mi przepaskę i odwrócił się do mnie tyłem. Wyszedłem z wody i się ubrałem. Chyba było mu trochę przykro, że nie potraktowałem togo jak żartu, ale nie mógł się dowiedzieć o tym, co do niego naprawdę czuje, to byłby koniec naszej przyjaźni, a przecież byliśmy zajebistą parką kolegów.
- Bibi... - zacząłem cicho, kładąc mu dłonie na ramionach.
- Nie, w porządku – przerwał mi. - To było głupie, wiem. Przepraszam... - Odwrócił się przodem do mnie i wtulił się mocno.
- Już dobrze, nie przejmuj się... - Westchnąłem zrezygnowany. Gdy on był smutny, ja też byłem i nic na to nie poradzę.
- Ja... przepraszam, Tommy... - wycedził.
- Ciii... no już... - Ubrałem plecak i wziąłem go na ręce jak dziecko. Posadziłem go sobie na biodro i szedłem z nim dalej na granicy wody i piasku, bo po mokrym szło się łatwiej. Pocałowałem go czule w czoło, chociaż dopiero w ostatnim momencie zorientowałem się, że on nie wie, że go kocham i nie mogę go pocałować w usta. Kochałem go tak bardzo, że czasem zapominałem, że on tego nie wie.
Już nic nie powiedział, to dobrze, bo sam chciałem zacząć go przepraszać za to, że krzyknąłem na niego. A przecież musiałem go przywołać do porządku.
Wieczorem dotarliśmy do miejsca, gdzie rośnie mnóstwo bananowców. Wyjąłem liny z plecaka i rzuciłem Billowi. Zebrałem kilka odpowiednich patyków i zacząłem budować szałas.
- Bibi, zbierz chrust na ognisko, ja zrobię namiot do końca. Potem złowię ryby, zjemy i pójdziemy spać – powiedziałem. - Tylko nie odchodź daleko.
Bill pokiwał główką i poszedł do drzew zbierać chrust.
Pozrywałem liście bananowca i poukładałem starannie na gałęziach. Wziąłem moją włócznię i wszedłem do oceanu. Po sprawnie załatwionej sprawie wyszedłem z wody z czterema rybami nabitymi na włócznie wzdłuż. Usiadłem na trawie i je wypatroszyłem. Wtedy Billy wrócił z chrustem, ułożył je w stosik, wziął dwa kamienie i rozpalił ogień. Mój zdolniacha. Uśmiechnąłem się szeroko. Dałem mu kijek z dwiema rybkami i obaj pochyliliśmy swoje kijki nad ogniem. Obejmowałem go jedną ręką i tuliłem do boku. Siedzieliśmy blisko siebie wtuleni i bez słowa piekliśmy rybki i oglądaliśmy zachód słońca. Po kilku minutach oprószyłem rybki solą i innymi przyprawami, jakie miałem ze sobą w plecaku. Ryby doszły po pół godzinie i położyliśmy je na misę wyżłobioną z kawałka drewna. Długo ją kiedyś robiłem.
Obrałem wszystkie cztery, wyrzucając ości i kręgosłupy. Wziąłem moje kochanie na kolana, położyłem mu na kolanka misę i jedliśmy obrane rybki.
Na końcu rozłożyłem w namiocie matę zrobioną z wyciętego z ziemi mchu. Położyliśmy się w namiocie i przytuliłem mojego małego do swojego gorącego ciała, choć w zasadzie to on był gorętszy niż ja, bo przecież miał wyższą temperaturę ciała ode mnie.

Zamknął oczka i zwinął się w kłębek w moich ramionach. Owinął ogonkiem nasze splecione dłonie. Pocałowałem go w czółko i zasnął od razu. Słyszałem, bo mruczał słodko po kociemu. Mój maluszek. Najsłodszy na świecie. Również zamknąłem oczy, wdychając jego zapach i usnąłem zmęczony wędrówką.

2 komentarze :

  1. Tom zakochał się w Billu. Bill troche mi przypomian nierozwinięte dziecko, albo młodszego brata. On jest taki słodki i idealny jeden i drugi mmmmm. Czekam na nexta :)
    Marudek

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeej... Tak bardzo, bardzo dziękuję za dedykację... Nawet nie wiesz, jak mi miło! *-*
    Ekhem, a teraz co do opowiadania: *-*!!! Boziu! Ja uwielbiam, jak tak Tom nosi Billa i w ogóle się o niego troszczy. Lubię jak jest słodko! Może przez to, że sama lubię, jak ktoś mnie nosi i ma na kolanach, ale to tam... Taka dygresja. XDD
    No... Jestem ciekawa, co będzie dalej, choć mam nadzieję, że niedługo Tom ostro zerż... ekhem... będzie się mocno kochać z Billem...! XDD

    I uważaj, bo wkradło Ci się kilka literówek, ale to tam... nieważne! :)



    Pozdrawiam, Czaki

    OdpowiedzUsuń