Zadecydowałam się zadedykować całą serię shotów Czaki, która wytrwale betuje moje odcinki dla Was i której Nieznajomy zainspirował mnie do napisania Tarzana własnie w tym stylu. Dziękuję.
~ Sinn
Dzień
drugi
Jeszcze, gdy było ciemno wstałem z łóżka i
cmoknąłem kicię w czółko okrywając go bardziej kołdra. No,
żeby mi nie zmarzł, nie? W końcu bo moje 16-letnie kociątko!
Wykonałem kilka skoków, bezgłośne salto na
środku sypialni i wyskoczyłem z okna w pokoju łapiąc się od razu
liany. Przeskakiwałem z jednej na drugą krzycząc na cała dżunglę
jak co rano, żeby wszyscy się obudzili. Po chwili do mojego krzyku
przyłączyły się słonie, które trąbiły, a potem też lwy
ryczały. Kochałem to jak cała dżungla się budzi na mój znak.
Po rozgrzewce wskoczyłem z wysokiego klifu do
oceanu i wypłynąłem zarzucając blond dredami do tyłu wypluwając
wodę jak z fontanny. Miałem opalone, umięśnione ciało, było
idealne i gładkie.
Wyszedłem z wody i pobiegłem na górę po
schodach. Mój domek na drzewie był wysoko na sekwoi i był to
wielki kompleks rozciągający się na kilkadziesiąt metrów wzdłuż
i w poprzek. Było kilka sypialni, kilka łazienek, po jednej do
każde z sypialni. Miałem też wielki salon z barkiem, była ona
połączona z kuchnią i był tam ogromny balkon bad koronami drzew i
palm. Widok był romantyczny i zachwycający.
Wszedłem do domu mokry, woda ze mnie spływała
i wtedy dopiero założyłem moją spódniczkę. No dobra, niech
będzie – przepaskę, no! Odwróciłem się i zauważyłem Billa,
który mnie obserwował.
- Hej, kiciuś... - Podszedłem do niego i
pocałowałem w czółko, przytulając go do siebie.
- No witaj. Myślałem już, że poszedłeś beze
mnie... - Zaśmiał się i rzucił mnie ręcznikiem w twarz. Tak, sam
sobie uprzęgłem ręcznik. A nawet trzy! Sam! - Zrobiłem śniadanko,
siadaj. - Sam usiadł przy stole na stołku i podsunął mi miskę
zrobiona z kokosa ze spiłowanym drem tak by stała. Była wypełniona
melonem i arbuzem.
- Mniam! Moje ulubione! - Usiadłem zadowolony i
zacząłem zajadać. - Ty już jadłeś, kiciuś?
- Meow! No jasne, że jadłem. - Ukradł mi
melona i jadł aż mu się uszka trzęsły. Jego ogon przecinał
powietrze, a końcówka, przebarwiona z czarnego na lekko biały.
Ja pierdole, no wezmę go na stole!
- Haha... Bibi, maluchu, to jadłeś, czy nie? -
Pokręciłem głową.
- No jadłem, ale znów jestem głodny. -
Wzruszył ramionami i parsknął śmiechem lekko opluwając mnie
melonem oblizałem się bez problemu i słońce właśnie było na
wysokości horyzontu.
Po śniadaniu wyszliśmy z mojego domu biorąc ze
sobą trochę owoców na drogę i wody w skórzane pojemniki i do
kokosów zatkanymi korkami.
Bill prowadził, a ja szedłem za nim taszcząc
wszystko w plecaku z siatki, jakby w worku. Prościzna. No i... były
wiadome plusy z dreptania za lamparcikiem. Ten ogon... mrrr... a na
jego końcu ten tyłek okryty tylko szatą... on był idealny...
Pociągnąłem go za ogon chichocząc cicho.
Odwrócił się, prychnął tylko i owinął swój ogon wokół
długaśnej prawej, chudej nóżki.
Uśmiechałem się głupio, ciesząc się, ze
mnie teraz nie widzi, bo na pewno by się skapnął, na co się
patrzę. Tak, tak. To miejsce powyżej ud mojej piękności. No, nie
mojej, ale chciałbym, żeby był mój.
Po godzinie doszliśmy do bagien, tylko parę
minut zostało nam do plaży. Bill stanął na głazie i nerwowo się
rozglądał. Spojrzałem na niego i stanąłem obok.
- No, co jest, kiciuś? - Objąłem go od tyłu.
- Um... Bagno. - Podrapał się po główce i
postawił uszka niezadowolony. Podkulił ogon i wtulił się we mnie.
Zaczął mruczeć i jakby skomleć, wtulając się we mnie bardzo
mocno.
Zaśmiałem się.
- A co mi dasz za to, że cię poniosę...? -
wziąłem go na ręce. Był taki leciutki i wprost idealnie
wpasowywał się w moje ramiona.
- Hmm... - Zastanowił się. - Możesz być
obecny na ślubie, pozwolę ci. - Uśmiechnął się tak uroczo! No
mówię wam! I jak tu nie pozwolić mu wejść sobie na głowę?
Posadziłem mu sobie na barana udając
naburmuszonego i kazałem trzymać ogon przy sobie, żeby się nie
zamoczył.
Wszedłem powoli do bagna i szedłem przed
siebie, a ono robiło się coraz głębsze. W pewnym momencie
musiałem złapał go za te mruczne pośladki i nieść na
wyprostowanych rękach i oddać mu do potrzymania plecak, bo sam
miałem błoto po szyję. Wszystko, byleby tylko kiciuś nie
pobrudził futerka. Gdy wyszedłem z tego bagiennego dołu, byłem
cały czarny, tylko twarz i dredy były jasne i czyste.
Bill uśmiechał się szeroko zadowolony i
polizał swoją łapkę, na której była kępka futerka i cmoknął
mnie w policzek. Boże, za ten mały cmok to warto nawet w całości
nurkować w bagnie.
Poszliśmy dalej i po chwili byliśmy już na
piaszczystej, pięknej plaży widocznej z moje kompleksu. Mieliśmy
iść tędy cały dzień, zanocować i znów wejść do dżungli,
dzięki czemu omijaliśmy dużą powierzchnię zagospodarowana przez
mrówki, których Bibi oczywiście się bał, jak każdych owadów.
Na plaży pobiegłem czym prędzej do oceanu i
wymyłem się z błota zadowolona. Pewnie, gdybym miał ogon, to
machałbym nim zachwycony, że ta zaschnięta skorupa ze mnie
schodzi.
Umyty chciałem wyjść z wody, ale zorientowałem
się, ze mojej przepaski...nie ma na brzegu na piasku! Podniosłem
wzrok i oczywiście Bill trzymał ją w dłoni i machał nią śmiejąc
się, stojąc przy samym lecie, jakieś 10 metrów od wody.
- Bill, oddaj ją! - krzyknąłem stojąc po pas
w wodzie.
Zaśmiał się i pokręcił głową rozbawiony
jak nigdy.
Zakląłem pod nosem. To wcale już nie było
śmieszne! Przecież nie mogłem wyjść do niego nagi, do cholery!
Przecież był tuż obok, a ja jestem facetem, no! Od godziny idę za
nim i gapię się na jego tyłek! Mój junior stoi dumnie i patrzy
się na mnie spragniony, nosz do diabła!
- Bill! Oddawaj, do cholery! - krzyknąłem
jeszcze raz. Nie było wcale uśmiechu na mojej twarz. Byłem
wkurwiony.
Nic nie zrobił, tylko nadal stał i
się uśmiechał szeroko tańcząc taniec szczęścia.
- WILLLIAM! - wrzasnąłem i chyba
to go doprowadziło do porządku.
Nie lubił, gdy tak do niego
mówiłam, a i ja nie używałem tego imienia zbyt często, tylko,
gdy mówiłem poważnie i byłem mega wkurwiony, a do śmiechu było
mi bardzo daleko.
Przestał się śmiać i podszedł
do wody. Rzucił mi przepaskę i odwrócił się do mnie tyłem.
Wyszedłem z wody i się ubrałem. Chyba było mu trochę przykro, że
nie potraktowałem togo jak żartu, ale nie mógł się dowiedzieć o
tym, co do niego naprawdę czuje, to byłby koniec naszej przyjaźni,
a przecież byliśmy zajebistą parką kolegów.
- Bibi... - zacząłem cicho, kładąc
mu dłonie na ramionach.
- Nie, w porządku – przerwał mi.
- To było głupie, wiem. Przepraszam... - Odwrócił się przodem do
mnie i wtulił się mocno.
- Już dobrze, nie przejmuj się...
- Westchnąłem zrezygnowany. Gdy on był smutny, ja też byłem i
nic na to nie poradzę.
- Ja... przepraszam, Tommy... -
wycedził.
- Ciii... no już... - Ubrałem
plecak i wziąłem go na ręce jak dziecko. Posadziłem go sobie na
biodro i szedłem z nim dalej na granicy wody i piasku, bo po mokrym
szło się łatwiej. Pocałowałem go czule w czoło, chociaż
dopiero w ostatnim momencie zorientowałem się, że on nie wie, że
go kocham i nie mogę go pocałować w usta. Kochałem go tak bardzo,
że czasem zapominałem, że on tego nie wie.
Już nic nie powiedział, to dobrze,
bo sam chciałem zacząć go przepraszać za to, że krzyknąłem na
niego. A przecież musiałem go przywołać do porządku.
Wieczorem dotarliśmy do miejsca,
gdzie rośnie mnóstwo bananowców. Wyjąłem liny z plecaka i
rzuciłem Billowi. Zebrałem kilka odpowiednich patyków i zacząłem
budować szałas.
- Bibi, zbierz chrust na ognisko, ja
zrobię namiot do końca. Potem złowię ryby, zjemy i pójdziemy
spać – powiedziałem. - Tylko nie odchodź daleko.
Bill pokiwał główką i poszedł
do drzew zbierać chrust.
Pozrywałem liście bananowca i
poukładałem starannie na gałęziach. Wziąłem moją włócznię i
wszedłem do oceanu. Po sprawnie załatwionej sprawie wyszedłem z
wody z czterema rybami nabitymi na włócznie wzdłuż. Usiadłem na
trawie i je wypatroszyłem. Wtedy Billy wrócił z chrustem, ułożył
je w stosik, wziął dwa kamienie i rozpalił ogień. Mój
zdolniacha. Uśmiechnąłem się szeroko. Dałem mu kijek z dwiema
rybkami i obaj pochyliliśmy swoje kijki nad ogniem. Obejmowałem go
jedną ręką i tuliłem do boku. Siedzieliśmy blisko siebie wtuleni
i bez słowa piekliśmy rybki i oglądaliśmy zachód słońca. Po
kilku minutach oprószyłem rybki solą i innymi przyprawami, jakie
miałem ze sobą w plecaku. Ryby doszły po pół godzinie i
położyliśmy je na misę wyżłobioną z kawałka drewna. Długo ją
kiedyś robiłem.
Obrałem wszystkie cztery,
wyrzucając ości i kręgosłupy. Wziąłem moje kochanie na kolana,
położyłem mu na kolanka misę i jedliśmy obrane rybki.
Na końcu rozłożyłem w namiocie
matę zrobioną z wyciętego z ziemi mchu. Położyliśmy się w
namiocie i przytuliłem mojego małego do swojego gorącego ciała,
choć w zasadzie to on był gorętszy niż ja, bo przecież miał
wyższą temperaturę ciała ode mnie.
Zamknął oczka i zwinął się w
kłębek w moich ramionach. Owinął ogonkiem nasze splecione dłonie.
Pocałowałem go w czółko i zasnął od razu. Słyszałem, bo
mruczał słodko po kociemu. Mój maluszek. Najsłodszy na świecie.
Również zamknąłem oczy, wdychając jego zapach i usnąłem
zmęczony wędrówką.
Tom zakochał się w Billu. Bill troche mi przypomian nierozwinięte dziecko, albo młodszego brata. On jest taki słodki i idealny jeden i drugi mmmmm. Czekam na nexta :)
OdpowiedzUsuńMarudek
Jeej... Tak bardzo, bardzo dziękuję za dedykację... Nawet nie wiesz, jak mi miło! *-*
OdpowiedzUsuńEkhem, a teraz co do opowiadania: *-*!!! Boziu! Ja uwielbiam, jak tak Tom nosi Billa i w ogóle się o niego troszczy. Lubię jak jest słodko! Może przez to, że sama lubię, jak ktoś mnie nosi i ma na kolanach, ale to tam... Taka dygresja. XDD
No... Jestem ciekawa, co będzie dalej, choć mam nadzieję, że niedługo Tom ostro zerż... ekhem... będzie się mocno kochać z Billem...! XDD
I uważaj, bo wkradło Ci się kilka literówek, ale to tam... nieważne! :)
Pozdrawiam, Czaki