Moi kochani, gorrrrące pozdrowienia z Austrii, z Tyrolu!
I wstawiam nowy odcineczek, która jak widzicie jest podzielony… Nom, wyszedł mi
trochę za długi, a że Marusuś czeka na tą drugą część zapewne, a jest w
Pariiiiżuuu, to podzieliłam. A odcinek dedykuję Illusionowi, który w swoim
komentarzu ujął wszystko, co dzieje się w opowiadaniu. Betowała Czaki.
~Sin
Miłość Boli 1.9.1
Tom zaprowadził mnie na kanapę
i poszedł do kuchni zrobić herbaty. Było około południa, ale nie było słońca na
niebie. Chmury zbierały się nad miastem i byłem więcej, niż pewny tego, że w
nocy będzie burza.
Usiadł obok mnie z dwoma
kubkami gorącego płynu i wręczył mi jeden z nich. Pomarańczowy dla ścisłości.
Patrzył się na mnie uważnie,
jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
- Zmieniłeś się… - stwierdził
nagle.
Prychnąłem i uśmiechnąłem
lekko, rozbawiony.
- A to ci dopiero nowość…
Myślałem, że przez te kilka dni już zauważyłeś, że jestem suką.
- Nie to… Masz blond włosy do
ramion. Jak ostatni raz się widzieliśmy… - zaczął.
- Jak ostatni raz się
widzieliśmy – przerwałem mu - miałeś blond dredy.
Uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Masz rację… Mam teraz czarne
warkoczyki, tak jak ty miałeś czarne włosy, ułożone w artystyczny nieład lub w
nastroszoną czuprynę… - Uśmiechnął się na swoje wspomnienia. - Miałeś konkretny
powód, by zmienić uczesanie, które tak ciebie wyróżniało?
Zamyśliłem się na chwilę.
- Myślę, że zerwałem wtedy z
przeszłością. Na dobre. Czyli przestałem o tobie myśleć. A ty?
- Nie miałem powodu… Margaret
tak chciała… - wyszeptał, spuszczając wzrok.
Zaśmiałem się głośno, prawie
wylewając herbatę na siebie, trzęsąc się.
Spojrzał na mnie jak na wariata
i zabrał kubek, bym czegoś sobie nie zrobił.
Uniósł brew pytająco.
- Oczywiście… Zapewne nie
zauważyłeś, że to ja kiedyś powiedziałem, że dobrze byś wyglądał w czarnych
warkoczykach… - chichotałem.
To, jak ona go wykorzystywała
było już naprawdę śmieszne.
Sparaliżowało go. Przypomniał
sobie. I dobrze. Niech teraz analizuje… Niech trybiki pracują… Bo jestem pewien, że dojdzie do właściwych
wniosków, tylko ile mu to zajmie…?
- Ona… Nabijała się ze mnie,
prawda? - Patrzył na swoje stopy, mówiąc cicho. - Za każdym razem udowadniała,
jakim jestem idiotą, zostawiając dla dziwki własnego, rodzonego bliźniaka…?
To były pytania retoryczne. Znał
doskonale odpowiedź. I ja również znałem. Na oba pytania odpowiedź brzmiała
„tak”.
- Pójdę po resztę rzeczy do
hotelu i oddam klucz… - wyszeptał niespodziewanie i odstawił kubek.
Wziął kluczyki do samochodu i
wrócił do salonu.
- Kupię na mieście kolacje i
przywiozę. Nadal lubisz chińszczyznę…?
Skinąłem głową.
- Będę wieczorem, Billy…
Pochylił się i ucałował czubek
mojej głowy.
Opuścił mieszkanie i nagle
ucichło. Znów byłem sam.
Samotność… Zastanawiam się, w
którym momencie przyzwyczaiłem się do niej… Byłem zmuszony…
Wziąłem kartkę i opisałem bratu
swoje wspomnienie… Kolejne bez niego… Kolejne bolesne…
Na dworze ciskało błyskawicami. Siedziałem skulony w kącie mojego pokoju i
obserwowałem zamęt na zewnątrz przez zamknięte okno. Nie zaciągnąłem zasłon, bo
lubiłem te widowisko. Kochałem burzę. W moim sercu od dwóch lat rozgrywała się
podobna. Tylko, że tej danej przez matkę naturę nie miałem dość. Nigdy. Tą
odpowiedzialną za moje uczucia owszem…
Spojrzałem na muffinkę o smaku czekolady, stojącą na stoliku przed moimi
podciągniętymi pod brodę nogami. Wyglądała smacznie. Polana białym lukrem. Był
wczesny ranek.
Z każdym grzmotem płakałem głośniej, wiedząc, że zagłuszą one mój ból i
cierpienie. Spoglądałem niecierpliwie na zegar i na drugą, identyczną muffinkę
na drugim talerzyku. Obok stały dwa kieliszki bursztynowej whisky. Drżała lekko
w szkle.
Ocierałem łzy raz za razem i patrzyłem na zegar.
O odpowiedniej godzinie zapaliłem świeczki w babeczkach. Po jednej w
każdej.
Wargi mi drżały, gdy podnosiłem do góry dwa kieliszki. Stuknąłem nimi o
siebie.
Zegar… 6:20.
- Wszystkiego najlepszego, Tommy… - wyszeptałem do babeczki i zdmuchnąłem
świeczuszkę.
Wypiłem kieliszek trunku.
Zegar… 6:30.
- Wszystkiego najlepszego, Billy… - wyszeptałem do drugiej babeczki i
również zdmuchnąłem świeczkę.
Opróżniłem drugi kieliszek.
Płakałem coraz głośniej, wręcz wyjąc z bólu, jaki odczuwało moje serce.
Trząsłem się, nie umiejąc sobie z nim poradzić. Błagalnie patrzyłem na drzwi do
mojego pokoju, które nie miały zamiaru się otworzyć. Ani wtedy, ani nigdy
więcej.
- Wszystkiego najlepszego, braciszku… - szeptałem z wielką gula w gardle. -
Z okazji osiemnastych urodzin…
Pogrążyłem się w głośnym szlochu i ciemności płaczliwego poranku.
Zostawiłem kartkę na stole w
kuchni i poszedłem do łazienki.
Rozebrałem się i wziąłem zimny
prysznic. Potrzebowałem ochłonąć. I pomyśleć… I również odpocząć od myślenia.
Bo to nadal bolało.
Wspomnienia.
Opuściłem łazienkę i ubrany w
bokserki, położyłem się do łóżka. Byłem padnięty mimo, iż było dopiero
popołudnie.
Zasnąłem.
Obudziło mnie nic innego, jak
dzwonek do drzwi. Oczywiście… Zamknąłem drzwi, a Tom przecież nie wziął kluczy…
Wstałem, choć niechętnie i w
bokserkach przeszedłem do drzwi.
Gdy otwierałem zamek, zagrzmiało
głośno i błysnęło porażająco.
Uśmiechnąłem się lekko i
otworzyłem drzwi.
Tom wszedł do środka z dwoma
opakowaniami makaronu po chińsku i wprowadził dwie walizki.
- Spałeś..? - zapytał i
pocałował mnie w czoło.
- Byłem zmęczony –
odpowiedziałem szczerze.
Usiadłem przy wyspie w kuchni
na wysokim stołku i rozpakowałem pudełka z jedzeniem, które były jeszcze
ciepłe, jednak postanowiłem podgrzać je w mikrofalówce, co też uczyniłem.
Tom zniknął w garderobie, gdzie
wydzieliłem mu w szafie miejsce na ubrania.
Wrócił po kilku minutach i
wyjął jedzenie z mikrofali, gdy urządzenie dało znak, że jedzonko jest gotowe.
- Tom… - zacząłem, gdy już
chciał usiąść obok mnie. - Mógłbyś iść do salonu coś przeczytać…?
Zrobił zaskoczoną minę i
zmarszczył czoło oraz brwi.
Zostawił makaron i wyszedł.
Siedziałem trochę czasu,
wpatrując się w pudełka, których zawartość na nowo stygła i szacowałem czas,
potrzebny na przeczytanie krótkiego wspomnienia.
Gdy w końcu stwierdziłem, że
zabiera mu to zdecydowanie więcej czasu, niż powinno, zaskoczyłem ze stołka i
wyszedłem do salonu.
Błyskawica oświetlała jego
pochylone nad kartką ciało. Drżał, widziałem to.
Podszedłem bliżej i wtedy
zauważyłem, że od światła błyskawic błyszczy coś na jego twarzy. Strumienie
łez… Szczerych łez.
Warga mi zadrżała.
Podszedłem do niego bezgłośnie
i usiadłem obok.
Zadrżał, mocno przestraszony.
Nie usłyszał, kiedy wszedłem.
Spojrzał na mnie z bólem.
- Nasze osiemnaste urodziny… -
wyszeptał przerażony.
Spuściłem wzrok.
- Ty… Ty zrobiłeś to tak, jak
kiedyś razem planowaliśmy… - szeptał przez łzy, które go dusiły.
Serce mi miękło.
Nauczyłem się trzymać swoje
uczucia w ryzach, gdy go nie było.
Gdy się pojawił, lód w moim
sercu pękł. Tylko nie miałem wtedy odwagi przyznać tego przed sobą. Teraz już
wiedziałem.
- Przecież obiecaliśmy to
sobie… - wyszeptałem, czując łzy na moich policzkach.
Wbił paznokcie w kolana.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo
siebie nienawidzę…
Dotknąłem delikatnie jego
ramienia, a on spojrzał na mnie zapłakany.
- Tom… Nie boli mnie już to, co
było… Konkretne sytuacje bolały mnie tylko przez chwilę… - szeptałem.
- Więc co cię teraz boli…?
- To, że tych chwil nigdy nie
dasz rady naprawić… To mnie boli, Tommy… - zdrobniłem jego imię, jak kiedyś.
Rozpłakał się jeszcze bardziej.
Próbowałem go objąć, ale… ale
uciekł do łazienki i się zamknął.
Zrezygnowany wróciłem do kuchni
i kompletnie nie mając już ochoty na jedzenie, schowałem je, kompletnie zimne
do lodówki.
Poszedłem do sypialni i
stanąłem przy oknie.
Piękne. Naprawdę spodobał mi się ten rozdział.
OdpowiedzUsuńPodobały mi się słowa "(...) Tom… Nie boli mnie już to, co było… Konkretne sytuacje bolały mnie tylko przez chwilę… (...) To, że tych chwil nigdy nie dasz rady naprawić… To mnie boli, Tommy... (...)"
Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo odzwierciedlają one moje ostatnie dni. Ech, cieszy mnie, że piszesz, lubię czytać dobre teksty.
Pozdrawiam.
Tak, szkoda, że nie da się naprawić tego, co się zniszczyło... Ale mam wrażenie i nadzieję zarazem, że Tom jakoś wynagrodzi Billowi te wylane łzy. Przynajmniej częściowo... Może nawet teraz zacznie...? :D
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszą część rozdziału :)
Przeczytałam dwa ostatnie rozdziały jeden po drugim i... Sinnlos, muszę Ci powiedzieć, że dawno się tak nie wzruszyłam. Po pierwsze ogromne wrażenie wywołał u mnie pięknie, literacko opisany pocałunek z poprzedniego rozdziału. Te uczucia... takie rzeczywiste i prawdziwe, kiedy Bill oddawał swoją tęsknotę Tomowi. A ten pokazywał, że wciąż tli się w nim utracone uczucie. Ech, cudowny opis. Cudowny!
OdpowiedzUsuńTutaj zaś, w tym rozdziale, zauroczyłaś mnie przesmutnym opisem urodzin. Ta paląca samotność Billa, pozostawionego samemu sobie, bez człowieka, który jest jego brakującą częścią. Pustka, pustka i jeszcze raz pustka. I teraz nie można się dziwić, dlaczego Bill stał się tak zimny i bezwzględny. Brak Toma wywiercił mu dziurę w sercu. Sprawił mu tak nieludzki ból, że przestał już czuć. Zniszczył w sobie wszystko. Pytanie tylko... Czy jest wystarczająco silny, by stawić temu teraz czoła i spróbować znów? Spróbować miłości. Bo niewątpliwym jest, że taki moment się zbliża. Musi się zbliżyć. Ale czy Bill jest na to gotowy? A jeśli będzie, to czy ponowne otwarcie serca nie poskutkuje czymś przerażająco bolesnym? Jeszcze boleśniejszym niż samotność...
Pozdrawiam z głębi serducha,
Nikola.
Osz w mordę... Tu dla mnie dedykacja czeka, a ja dopiero odcinek przeczytałem. .___. Wybacz, Sinnlos.
OdpowiedzUsuńA co do samego odcinka. Matko... pierwszy raz, od bardzo dawna, wzruszyłem się, czytając czyjeś opowiadanie. Serio. Czytając opis samotnego Billa w ICH osiemnaste urodziny, coś ścisnęło me serce... Strasznie żal mi Billa. Toma też, bo był taki naiwny. I zgadzam się z Nikolą. Nie sądzę, że Bill jest jeszcze już w stanie przyjąć Toma tak do końca. Mimo wszystko, myślę, że te rany w jego sercu nie zagoiły się. I chyba już nigdy nie zagoją...
Pozdrawiam,
Illusion.