A oto i prawie-zakończenie I części II Tomu. Mam
nadzieję, że mnie nie rozszarpiecie na strzępy… Ale już od dawna ostrzegałam,
jaki charakter będzie miał II Tom. Czytajcie i komentujcie, zapraszam!!!
Betowała Czaki.
~Sinnlos
30. Ich fühl mich claustrophobisch
eng.
Dzień IV
Kolejny
dzień zapowiadał się po prostu źle. Już od rana ciemne chmury krążyły nad
naszymi głowami. Więc siedzieliśmy w domku, ażeby nas deszcz nie złapał.
Dodatkowo ja chodziłem poddenerwowany, jak bomba zegarowa. Nie mam nawet słów,
które oddałyby to, co czułem w sobie. Przerażała mnie myśl, że nadejdzie burza,
a ja będę tu, a nie obok Toma.
Graliśmy
najpierw w pokera, potem w monopoly… Wieczorem było już postanowione, że
obejrzymy jakieś filmy.
Wszyscy
siedzieli już w salonie i uruchamiali dvd, ale ja jeszcze chciałem na moim odtwarzaczu
przesłuchać do końca nasze nagrane piosenki. Okropnie chciałem już wracać!
Moja
playlista się skończyła, a ja już trochę w lepszym humorze, zszedłem na dół.
Mel i
Asma zajmowały kanapę, gdzie było jeszcze miejsce dla mnie, a Luc rozwalił się
na ogromnym fotelu swojego ojca.
O
nie!!! Tak to się bawić nie będziemy!
-
Spadaj - mruknąłem do Luc’a.
Ten
uśmiechnął się szeroko i nawet się nie ruszył.
- Nie
to nie… - odrzekłem obojętnym tonem i wpakowałem się mu na kolana.
Zrobił
zdziwioną minę, ale zaraz uśmiechnął się zadziornie.
Film
się zaczął, a dziewczyny nie za bardzo zwróciły uwagę na to, że siedzę u Rudego
na kolanach.
Miała
to być jakaś komedia, ale już chyba po raz setny pokazywali scenę łóżkową…
Dziewczyny się rumieniły, ale było ciemno, przez co nie było tego tak bardzo
widać.
W
pewnym momencie Luc nachylił się nad moim uchem.
- Jak
się choćby raz poruszysz, to dojdę w spodniach, więc siedź spokojnie… - Wyszeptał
perwersyjnym tonem.
Uśmiechnąłem
się lekko, ale wrednie.
Złapałem
się za podłokietniki fotela i kręcąc tyłkiem mościłem się na jego kolanach.
Westchnął
nagle przeciągle i zacisnął ręce na moich udach.
Dziewczyny
nie zwróciły na to najmniejszej uwagi.
-
Dzięki, Bill… - szeptał dalej. - Przynajmniej teraz mogę powiedzieć, że sam
mnie doprowadziłeś do orgazmu…
Zaśmiałem
się cicho, wiedząc, że nie ma w tym tak naprawdę żadnej mojej zasługi. Za
chwilę i tak by doszedł.
-
Wolałem to, niż szpilkę wbijającą mi się w udo… - Odpowiedziałem równie cicho i
złośliwie.
-
Dobrze wiesz, ze nie mam małego! - Oburzył się.
- A
skąd mam to wiedzieć…? - Wzruszyłem ramionami.
-
Wstawaj, musze do łazienki… - powiedział głośno neutralnym tonem, jakby przed
chwilą wcale nie spuścił się w spodnie.
-
Zatrzymać film? - zapytała Mel.
- Nie
- odparł. - Widziałem go już milion razy…
Ja
się podniosłem i usadowiłem wygodniej, a Luc wyszedł do łazienki… i już nie
wrócił do końca filmu.
Gdy po jeszcze jednym filmie, tym razem
horrorze psychologicznym, szliśmy spać na górę, trzymając się za ręce z Asmą,
bo ona okropnie się bała po takich filmach, zobaczyliśmy, ze Luc w piżamce już
chrapie w łóżeczku.
Asma
pierwsza poszła się kąpać, potem przepuściłem Mel i ja ruszyłem na końcu.
Biorąc
prysznic i gładząc swoje ciało, cały czas myślałem o tym, że za dwa dni tę
czynność będzie wykonywać Tom. Mój Tommi…
Dzień V
Obudziłem
się z myślą, że już następnego dnia wracamy.
Zboczenie
Luc’a powoli nie tylko mnie nudziło, ale także irytowało. Bo ile można słuchać
o jednym i tym samym? „Jak się poruszysz, to dojdę.”, „Nie wypinaj się tak.”,
„Chcesz, żebym cię zgwałcił?”, „Kusisz…”. Zawsze, gdy byliśmy sami. Czyli dość
często, bo Mel zdawała się odciągać Asmę ode mnie tak często, jak to było
możliwe.
Wszyscy
jeszcze spali. Nawet Luc, który przecież położył się najwcześniej. A oto ja,
który zasnąłem ostatni, obudziłem się pierwszy!
Westchnąłem
i powlokłem się do łazienki z całym zestawem ubrań.
Nałożyłem
jasne jeansy, który odstawały od moich nóg tylko trochę. Narzuciłem bordowy,
obcisły podkoszulek z nazwą jakiegoś metalowego zespołu. Na nogi założyłem tenisówki.
Włosy jak zawsze nastroszyłem. Jaszcze makijaż i byłem gotowy.
Opuściłem
wykafelkowane pomieszczenie i z ulgą stwierdziłem, że dalej śpią.
Myślałem
przez chwilę, czy nie zgarnąć swojego telefonu z szafki nocnej Luc’a, albo
komórki Asmy, ale się opanowałem i ostatecznie opuściłem po cicho dom z
zeszytem oraz długopisem w ręce i udałem się na pomost. Była jakaś siódmo rano
i było bardzo cicho, a tafla wody była bardzo spokojna.
Już
wiedziałem, że jest za spokojnie. Było parno i duszno, choć było wcześnie rano.
Wczoraj obawiałem się burzy, ale teraz wiedziałem, że nadejdzie dopiero dziś. I
to sprawiło, że serce zabiło mi szybciej ze zdenerwowania i obawy.
No,
ale nic… Przeżyję tak jak za każdym razem, gdy jeszcze nie było Toma. Choć, szczerze
powiem, trudno było mi sobie przypomnieć tamte czasy, bo czułem, jakbym był z
Tomem od zawsze i od zawsze go znał.
Przysiadłem
na skraju drewnianego pomostu, spuściłem nogi w dół i zacząłem czytać od
początku mój zeszyt. Te wszystkie piosenki… Leb’
die Sekunde, którą napisałem w wieku dziewięciu lat… Pamiętałem każdą z
nich… I te napisane dla Toma, gdy go nie było… To jedynie utwierdziło mnie, że
podjąłem dobrą decyzję. Wybrałem bliźniaka i nikt nigdy tego nie zmieni, bo
kocham go podwójną miłością. Czystą, braterską i tą niemoralną, lecz
ekscytującą.
-
Bill! - Usłyszałem głos Asmy.
I to
tyle ze świętego spokoju i chwili ciszy…
Odwróciłem
głowę w jej stronę. Podbiegła do mnie i usadowiła obok. Schowałem zeszyt pod
swoje plecy i patrzyłem na nią wyczekująco.
-
Trzeba obmyślić plan działania - oznajmiła.
- To
znaczy? - Uniosłem brew.
Co
ona chrzani?!
- No,
wiesz… Zamierzasz po prostu jutro wrócić do Hamburga i już nigdy się do niech
nie odezwać?
-
Właśnie tak. - Wzruszyłem ramionami. - Jeszcze się trochę pobawię, a potem… Niech
znają swoje miejsce w szeregu… Tom zawsze będzie dla mnie najważniejszy.
Westchnęła.
-
Uważaj na siebie, Bill - powiedziała cicho. - Mam złe przeczucia. Nie przesadź
z tym kuszeniem Luc’a. Wiesz, że jest dość porywczy… - Odgarnęła mi włosy z
czoła w geście troski o mój osobę.
Zamyśliłem
się na chwilę. Cichy i delikatny szum wody był kojący.
-
Dzwonił wczoraj Georg? - zapytałem w końcu.
-
Tak, dzwoni codziennie. I dam sobie rękę uciąć, że wczoraj słyszałam ciche:
„Geo, zapytaj co z Billy’m”.
Zachichotałem.
-
Cieszę się, że się martwi i troszczy - powiedziałem. - Cieszy mnie to, bo wiem,
że na jego miejscu robiłbym to samo.
Milczeliśmy
przez chwilę.
-
Dzisiaj idziemy na ryby - oznajmiła.
-
Tak, wiem… - Wypuściłem powietrze.
-
Myślałam, że… - zaczęła, ale jej przerwałem.
-
Tak, tak… Myślisz, że jak rozmawialiście o planach na dziś to słuchałem muzyki,
ale tak naprawdę miałem tylko słuchawki w uszach. Chciałem mieć chwilę spokoju.
Zaśmiała
się.
-
Widzę, że tę chwilę spokoju również ci przerwałam… Pójdę już. - Podniosła się.
A ja
nie protestowałem, bo naprawdę chciałem pobyć sam na sam ze sobą samym… Coś się
zakręciłem…
Leżałem
tak i nie myślałem dosłownie o niczym innym, jak o Tomie. Miałem go przed
oczami jak żywego. Uśmiechnąłem się mimowolnie na myśl o zabawie jego
kolczykiem…
Nie
wiem, ile tam tak przebywałem. To znaczy, dowiedziałem się, że dwie godziny,
gdy wróciłem do domku.
Poszliśmy
na te cholerne ryby. Chociaż tak właściwie, to tylko Luc łowił. Dziewczyny się
opalały na łódce, a ja… nic nie robiłem. Siedziałem i leżałem na przemian,
zakrywając sobie twarz przed promieniami słońca. Nie miałem najmniejszego
zamiaru się opalić.
Tak
więc tkwiliśmy na środku tego jeziora z dobre trzy godziny, a Luc i tak złapał
tylko dwie ryby.
No,
ale nieważne… W końcu nadszedł wieczór. I ognisko.
Była
już jakaś dwudziesta, gdy Rudy poszedł podpalić gałęzie. Mieli piec kiełbaski,
ale ja zjadłem wcześniej tosty z serem, bo przecież mięsa nie zjem, nie?
Dziewczyny
wzięły sobie krzesła, a ja z Luc’iem przynieśliśmy sobie dość stabilną ławę.
- Nie
wiem, po co to robimy, skoro zaraz będzie burza… - Westchnąłem ze znudzeniem,
siadając obok chłopaka, trzymającego w ręce już kijek z nadzianą nań kiełbasą.
Jak to można jeść…?
Odpowiedzieli
mi tylko, że nie każda burza niesie ze sobą deszcz.
Przekonali
mnie (choć sam nie wiem w sumie jakim cudem), żebym zaśpiewał a capella parę
piosenek z naszej płyty.
Znacznie
się ochłodziło. A ja coraz to bardziej stawałem się poddenerwowany.
Około
dziewiątej dziewczyny wróciły do domku. To po coś na komary, to do łazienki i w
ogóle po coś cieplejszego.
Luc
przysunął się do mnie i objął ręką, kładąc sobie moją głowę na ramieniu.
- Bill…
- zagaił.
-
Hmm…?
-
Dlaczego mnie nie chcesz? - zapytał smutnym głosem z pewnym wyrzutem.
Spojrzałem
na niego uważnie.
-
Przecież jesteś gejem, nie? - Zerknął na mnie.
-
Jestem - potwierdziłem po raz pierwszy w życiu.
- Co
ci się we mnie nie podoba? - Jeszcze bardziej posmutniał.
Oderwałem
się od niego i wpakowałem okrakiem na kolana. Naprawdę zrobiło mi się go
szkoda.
Przytrzymałem
jego twarz, aby patrzył mi w oczy.
-
Jesteś naprawdę fajnym chłopakiem, Luc - powiedziałem szczerze. - Ale nie można
zmusić kogoś do pokochania. Albo do znienawidzenia… - dodałem sugerującym
głosem.
Westchnął.
- To
było strasznie głupie próbować rozdzielić cię z Tomem… - przyznał. - Na pewno
lepiej byś się bawił, gdyby tu był… - Spuścił wzrok.
Pierwszy
raz w życiu widziałem go w takim smutnym, melancholijnym i nostalgicznym
wydaniu. To zdecydowanie nie był ten tętniący życiem Luc, którego znałem.
-
Pocałuj mnie - poprosił. - A po powrocie już nigdy się nie spotkamy, obiecuję -
wyszeptał.
Zatkało
mnie. Co miałem zrobić?
Ale
było mi tak strasznie szkoda, że się we mnie nieszczęśliwie zakochał, że…
…ująłem
jego twarz w dłonie i spojrzałem w oczy.
- Już
nigdy się nie spotkamy - powtórzyłem tonem, jakim wypowiadałem zazwyczaj
żądania. - I nikt się nie dowie?
-
Przyrzekam. - Uśmiechnął się słabo i smutno.
Przysunąłem
swoją twarz do jego. Nie potrafiłem mu odmówić. Musiałem chociaż tak
wynagrodzić mu cierpienie.
Musnąłem
jego wargi swoimi. Po chwili owinął swoje ręce wokół mojego pasa, przyciągając
mnie bliżej, pogłębiając jednocześnie pocałunek. Rozchylił mi językiem usta i
zaczął go wsuwać do środka.
Oświeciły
mnie nagle jakieś światła.
Jakiś
samochód, czy coś…
-
Bill…?! - Usłyszałem podłamany głos, który rozpoznałbym wszędzie.
Oderwałem
się od Luc’a schodząc z jego kolan.
-
Tom…? - wyszeptałem przerażony.
Zagrzmiało,
a ja zadrżałem.
Luc
spojrzał za siebie i teraz też mógł już zobaczyć załamaną i cierpiącą twarz
Toma oraz wielkie zaskoczenie malujące się na twarzy Georga.
Cholerny
błysk i kolejny grzmot.
Upadłem
na ziemię na kolana i z moich oczy poleciały łzy.
-
Bill… - Luc dotknął mojego ramienia, ale je odepchnąłem.
-
Zostaw mnie… - wyszeptałem sparaliżowany. On się nie ruszył. - Spierdalaj! - Warknąłem,
a ten od razu podążył w kierunku domku.
Zapłakałem
i podniosłem wzrok na bliźniaka, wyglądającego jak upiór.
Georg
wściekły i z ciętą miną pobiegł do domku, skąd wyprowadził zdziwioną Asmę i
zaciągnął do lasu. Słyszałem, że krzyczał, ale nie miałem pojęcia, co…
Tom
stał dalej. Miałem wrażenie, że nie oddycha.
Boże,
co ja zrobiłem…? Było mi żal Luc’a? Teraz było mi jedynie żal tego, że było mi
go żal.
Podniosłem
się. Musiałem być silny.
Przeszedł
mnie kolejny dreszcz, gdy trzasnęło, ale szedłem w kierunku Toma.
- Tom…
- Wyszeptałem. - To nie tak… - Spojrzałem mu w oczy.
- A,
KURWA, JAK?!!! - wydarł się, a do moich oczu napłynęło jeszcze więcej słonych
łez.
- Nie
tak… - wychlipałem. - … jak… myślisz… - Spuściłem wzrok. - Zabierz mnie stąd -
poprosiłem, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
Chciałem
się do niego przytulić, ale mnie odepchnął, co zabolało bardziej, niż wtedy,
gdy mnie ignorował.
- Nie
chcę cię znać - warknął. - Byłeś jedynym powodem, dla którego przyjechałem do Hamburga.
Zdradziłeś mnie. Ja… - Po jego policzkach popłynęły łzy. Najboleśniejsze łzy,
jakie przyszło mi kiedykolwiek oglądać. - Wracam do Berlina.
Było
mi tak duszno… Czułem się jak w zamkniętym pomieszczeniu… Klaustrofobicznie…