Dzisiaj
bardzo krótko. Zakończenie I części II Tomu, czyli punkt zwrotny. Zapraszam do
lektury i komentowania! Betowała Czaki.
31. Kämpf der Liebe.
Fioletowa…
Fioletowa…
Fioletowa…
Fioletowa…
Każda
z czterech ścian mojego pokoju była tego samego koloru.
A co
to? Jakaś rysa…?
Siedziałem
na podłodze swojego pokoju z nogami podkulonymi pod siebie.
Nie
mogłem patrzeć na nic innego niż na ściany. Wszystko przypominało mi Toma.
Fotel, łóżko, kabina prysznicowa, biurko, wanna, pokój obok, studio, krzesło w
jadalni… Wszystko.
Mrugam,
bo zaschły mi oczy. Na policzkach czuję jakąś substancję, która ściąga mi
skórę. Zapewne sól. Od hektolitrów łez.
Toma nie
było od trzech tygodni. Wyjechał następnego dnia, gdy tylko tamtego feralnego
wieczora nad jeziorem Georg wpakował mnie i Asmę do samochodu oraz przywiózł z
powrotem do domu.
Trzy
tygodnie… Kończył się zatem pierwszy tydzień sierpnia.
Żadnego
kontaktu z nikim. Tylko ja i moje cztery ściany. Fioletowe ściany.
Byłem
obolały, bo spałem na podłodze, nie mając odwagi wejść do łóżka.
Byłem
wychudzony, bo nic nie jadłem.
Użalałem
się nad sobą przez trzy tygodnie.
Spojrzałem
w lustro i zobaczyłem strasznego siebie. Jakby nie siebie.
Chciałem
pozbyć się emocji. Chciałem pisać, ale… Nie miałem siły utrzymać ołówka w ręce
dłużej, niż minuty, bo ponownie się rozklejałem.
Powinienem
był coś zrobić.
Ale
stałem i patrzyłem. Patrzyłam, jak się pakował i wyprowadzał. Z mojego domu, z
mojego życia. Jak wyrzuca mnie ze swojego serca.
Znów
przeszył mnie ból i fala wspomnień.
Ale
lubiłem ten ból.
Dzięki
niemu wiedziałem, że żyję. Byłem masochistą? Zapewne.
Przestałem
zadawać sobie pytanie, co ja zrobiłem. Przecież to było oczywiste. Pocałowałem
Luc’a nieświadomie na oczach Toma i zraniłem go bardziej, niż myślałem, że to
możliwe.
Z
nikim nie rozmawiałem. Ani z Gustavem, ani Georgiem, ani z mamą, czy Gordonem.
Nawet sam ze sobą, choć miałem zwyczaj mówić do siebie.
Bałem
się własnego głosu. Bałem się go usłyszeć. Tego, jakby drżał. Teraz nawet nie
pamiętałem, jak brzmi.
Siedziałem
na podłodze w samych bokserkach i koszulce, którą kupiłem wtedy dla Toma. Nie
wychodziłem z pokoju. Ani razu nie wyszedłem od powrotu. Moja walizka była
nierozpakowana. Gdzieś obok mnie stał talerz z dzisiejszym obiadem. Kiedyś to
była moja ulubiona potrawa. Mogłem jeść ryż z truskawkami cały dzień. Codziennie.
Teraz obrzydzał mnie sam widok jakiegokolwiek jedzenia.
Zacisnąłem
nagle dłonie w pięści i grzmotnąłem nimi o podłogę.
To
była pierwsza emocja jaką poczułem od trzech tygodni. Złość.
Byłem
wyprany z emocji, a teraz obudziła się we mnie właśnie złość. Na własną
głupotę, oczywiście. Przecież to jasne, że Luc chciał mnie podejść i mu się
udało. Sam zainicjowałem pocałunek, pakując mu się na kolana.
Nie
wiedziałem nawet, po co Tom przyjechał wtedy nad jezioro.
Znów
walnąłem rękami o podłogę.
Nie
ma mowy, kurwa jebana mać, że się poddam!!!
Będę
walczyć! Do samego końca…
Będę
walczyć o mojego brata… kochanka… ukochanego…
Będę
walczyć o Toma. Już dawno powinienem był zacząć.
Krótko.. Za krótko jak dla mnie..
OdpowiedzUsuńA co do tej notki.. To uważam, że Bill jest naprawdę głupi. Najpierw pocałował tego chłopaka, a potem pozwolił odejść Tomowi bez słowa. I dopiero ogarnął się po trzech tygodniach - żałosne. W dodatku doprowadził się do takiego stanu, że praktycznie nie nadaje się do niczego. Doprawdy, ciekawe... Ciekawe, jak on teraz znajdzie bliźniaka. Przez ten niecały miesiąc mogło się przecież wiele zmienić. I niekoniecznie Tom może być tym samym człowiekiem, jakim był przy Billu. Nawet sama ostrzegałaś, że w kolejnej części zajdą zmiany.. Cóż. Zatem czekam na nie. ; )
Wybacz, jeśli komentarz wyda się jakiś nieskładny i będą błędy, ale przez komórkę ciężko się pisze...
Pozdrawiam,
Illusion.