środa, 23 października 2013

48. Ich weiß, dass keiner von uns geht. Ihr seid der letzte Weg.

Nie bijcie! Naprawdę kompletnie nie mam czasu i ten rozdzial pisałam długo, ale wreszcie jest. Znalazłam czas, bo… Jestem w szpitalu. Wrzucam wam rozdział do czytania i jutro mam operację. Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o mnie. Tęsknie okropnie za pisanie, a brak czasu mnie dobija. Mam nadzieję, ze choć trochę się uśmiechniecie, czytając ten rozdzialik. Zapraszam do komentowania, bo to bardzo dla mnie ważne, każdy komentarz to radość, że ktoś czyta. Betowała Kasia.

~Sinni


48. Ich weiß, dass keiner von uns geht. Ihr seid der letzte Weg.

6 lat wcześniej…   (czyli bliźniacy mają po 18 lat)

Tom

Siedziałem w czerwonym fotelu i obserwowałem chłopaków. Georg wyglądał na znudzonego, Gustav jakby mógł to uciekłby jak najdalej, a Bill… on właściwie spał… Chyba za długo w nocy „graliśmy na PS3”, bo wyglądał na całkowicie nieprzytomnego. Do tego Jost pieprzył o jakichś bardzo przyziemnych rzeczach, a my wszyscy bujaliśmy w obłokach.
W pewnym momencie głowa Billa opadła mu na ramię, a ten jak na zawołanie podniósł ją z powrotem i rozejrzał się, czy nikt nie zauważył jego nieuwagi. Uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie, w pełni go rozumiejąc. Czynność tę mój brat powtórzył parę razy, aż w końcu zauważyłem, że nie podnosi głowy do pionu i po prostu zasnął.
Dobra… czas zakończyć tę katorgę.
Odchrząknąłem, czym zwróciłem na siebie uwagę naszego menagera.
- David… wiesz, może zrobimy przerwę…?- zapytałem najgrzeczniej, jak umiałem.
W zamian dostałem dwa wdzięczne i jedno wciąż nieprzytomne spojrzenie od chłopaków.
Nasz menager, widząc, że chłopacy ochoczo podchodzą do zrobienia przerwy, zniknął z salonu w studio nagraniowym, mówiąc krótkie „trzydzieści minut”.
Geo wstał, żeby rozprostować kości i powiedział, że idzie po kawę dla Billa, po czym również wyparował ze studia. Gustav, natomiast, poszedł za lustro weneckie, zasiadł za perkusją i wypróbowywał jakiś nowy rytm, którego nie słyszeliśmy.
Podniosłem się z fotela i podszedłem do brata. Zdecydowanym ruchem podniosłem go za bluzę i złączyłem wargi, całując mocno. Objąłem jego szczuplutkie ciałko i przyciskałem mocno do siebie. Zjechałem jedną dłonią i ścisnąłem pośladek, po czym dałem klapsa. Jęknął w moje usta i przyciągnął bliżej za kark. Całowaliśmy się namiętnie. Złapałem oba pośladki i zjechałem na uda. Podskoczył i oplątał mnie długimi nogami. Ohh… mógłbym się z nim kochać choćby zaraz, choćby tu. Trzymałem go mocno i znów dałem lekkiego klapsa, a potem jeszcze jednego. Po każdym z nich Bill jęczał głośno w moje usta. Przyparłem go do ściany i patrzyłem w jego żywe i błyszczące oczy. Cmoknąłem go.
- No, braciszku… Wreszcie się obudziłeś. Kawa Geo nie będzie ci potrzebna…- Zaśmiałem się, a on pacnął mnie swoim białym dredlockiem w nos.
- Ciekawe, dlaczego jestem śpiący…? – Uniósł brew, patrząc na mnie oskarżycielsko.
- Bo graliśmy w PSP3? – Zaśmiałem się.
- Tak, braciszku… Całą noc usiłowałeś wepchnąć kabel od ładowarki do gniazdka…- Spojrzał na mnie znacząco.
- I uwierz, że jeszcze raz chciałbym tę konsolę naładować…- Postawiłem go na ziemię i ścisnąłem pośladek, pocierając dłonią „gniazdko”, czując, jak mój „kabel” twardnieje.
Zagryzł wargę w rozbawieniu.
- Nie mogę uwierzyć, że oni przez całe dwa lata jeszcze się nie zorientowali, co oznacza gra na konsoli…- Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Usiadłem na sofie i wyciągnąłem do niego rękę. Podszedł i usiadł obok z nogami na moich kolanach. Wtulił się w mój bok, a ja zniżyłem twarz i zacząłem lizać jego wargi, upraszając się o pozwolenie wejścia do środka. Rozchylił je, a ja wtargnąłem i zacząłem leniwie buszować w czułym pocałunku, dłonią gładząc wnętrze jego ud i pocierając krocze. Jęczał mi słodko w usta, a ja miałem ochotę go schrupać. A ładowarkę włożyć do kontaktu to już na pewno.

Bill

Och.. Doskonale wiedziałem, co on w ten sposób robił i co chciał osiągnąć. Mężczyzna z krwi i kości. Typowy dominant. Kocham go.
Te dwa lata były najlepszym okresem zarówno w moim, jak i jego życiu. Dlaczego…? Bo… żyliśmy. Zostawiliśmy przeszłość w tyle i żyliśmy chwilą. Jedną sekundą. I z każdej wyciskaliśmy jak najwięcej. Dwa i pół roku i dwa albumy nagrane w szaleńczym tempie – rok po roku. Idealne.  Dopracowane pod każdym względem.  I oddające moje emocje. Każdą pojedynczą.
Zmieniliśmy się. On stał się bardziej męski i perwersyjny, ja odważniejszy i wygadany. W pewnym momencie, sami nie wiemy kiedy, odnaleźliśmy nasze braterstwo i często kłóciliśmy się ze sobą. Ale kochałem to. I dalej lśniłem jak gwiazdka, w końcu to była nieodłączna część mojej osobowości. Tak, zdecydowanie żyliśmy pełnią życia. Zmieniliśmy także nasza aparycję.  Wydorośleliśmy. Jednak wciąż się malowałem. Nie wyobrażałem sobie przestać się malować. To było jak lśnienie – nieodłączna część mnie.
A teraz siedzieliśmy na czerwonej, skórzanej sofie w salonie studia nagraniowego i ustalaliśmy termin imprezy na cześć wydania Durch den Monsun. Naszego pierwszego singla, od którego wszystko się zaczęło. Świętowaliśmy urodziny tej piosenki co roku. Celebrowaliśmy początek drogi na szczyt. Wciąż jesteśmy na tej drodze, ale wszyscy wiemy, że jest to bliżej niż dalej na samą górę.
Tom gładził delikatnie wnętrza moich ud i całował leniwie i mokro. Lubię, jak ślina spływa po kąciku moich ust. Wtedy on ją zawsze zlizuję. O, właśnie tak, jak teraz to zrobił. Obejmował mnie mocno, tuląc do siebie i całując powoli. Jego ręka zjechała z mojego uda na krocze i masowała moją erekcję. Jęczałem słodko w jego usta i sam zacząłem sięgać do jego spodni, gdy tu nagle…
- …tak, zaniosę mu kawę… Dobra, nie musisz się wydzierać! – Wszedł wściekły Geo.
W tym czasie od skrzypnięcia drzwi do jego wejścia ze świeżą kawą odsunęliśmy od siebie swoje ręce i usta, ale nie zmieniliśmy pozycji. Nadal siedziałem z nogami na jego kolanach, przytulony. Wyciągnąłem jedynie z kieszeni jego obszernych spodni (tej samej, w której trzyma gumki, żeby jeszcze uzmysłowić coś tym trzem tępakom) konsolę PSP i udawałem, że przeglądam się, jak Tom gra.
- Uzależnienie…- stwierdził Geo i postawił mi na stoliku kawę z mlekiem.- Jak można całą noc grać na konsoli, nie wyspać się, a teraz grać jeszcze w dzień? Jesteście chorzy…
Uśmiechnąłem się znacząco do Toma. Oj, owszem, jesteśmy chorzy… Ale szczerze mówiąc, ja nawet nie wiem, jak się to cholerstwo włącza, co dopiero mówić o graniu… Natomiast wiem, gdzie jest włącznik Toma… Oj, wiem… I równie dobrze on wie, gdzie jest mój.
- Chociaż widzę, że ta gra nawet nieźle cie rozbudziła, Bill…- Geo uniósł brew i spojrzał na mnie spod kurtyny swoich włosów.
Oh, Geo… Gdybyś tylko wiedział…
Cisza. Było słychać tylko klikanie klawiszy, gdy Tom udawał, ze w coś gra, choć to było wyłączone, bo jak powiedziałem, nie wiedziałem, jak włączyć, bo się do tego nie dotykałem.
- Kurwa… Aleście gadatliwi…- Basista wstał i wyszedł wyraźnie wkurzony. Musiał wstać lewą nogą. Czasem tak miał. I cóż ja poradzę, że takich mam przyjaciół. Jak ma zły dzień, to wszystko mu przeszkadza… Nawet tak mam nierówno rozdzielone na boki włosy. Wtedy też się czepia…
Wziąłem kawę i upiłem łyka. Wtuliłem się mocniej w brata.
- Żabciuuuuu…? – powiedział pieszczotliwie, a ja się zaśmiałem. – Ty już o czymś myślisz, prawda?
- Co oznacza „czymś”? – Spojrzałem na niego uważnie.
- Wiesz, co oznacza…
Zamyśliłem się. Czy już o czymś myślałem…?  Możliwe, że miałem już jakąś myśl, że był jakiś zarys. Że coś widziałem. W mojej podświadomości zasiało się ziarno, które miało dać nowy pomysł. Widziałem… coś innego niż do tej pory, coś dorosłego i mocnego. Powalającego na kolana. Takie miało być.
- Mam – szepnąłem tajemniczo.
- Powiesz?
- Jak dopracuję do końca, to powiem tobie pierwszemu. Jak zawsze, braciszku…
Położył mnie na kanapę jednym gwałtownym ruchem i dał mi klapsa.
- Ej! – pisnąłem niezadowolony, a on dał mi jeszcze jednego. – Co to za bicie braciszka?!
- Za karę, że masz pomysł i nie chcesz powiedzieć jaki! – Zaśmiał się.
Przyłożył usta do moich pośladków i wycałował miejsca, które uderzył.
- Jak dopracuje to powiem… Ale to będzie odjechane, wiesz? Ja już to czuje, już to wiem. Zajebiste. – Oczy mi się zaświeciły i zobaczyłem radość w oczach Toma. Kochał, gdy się uśmiechałem.


Tom

Po dwóch godzinach zostaliśmy wypuszczeni przez Josta do domu. Pożegnaliśmy G&G i udaliśmy się do samochodu. Naszego własnego! No normalnie mieliśmy samochód! Nasz! Własny! Osobisty! I Gordon nas już nie woził. Sami się woziliśmy. Hah… „woziliśmy”…
Wsiadłem za kierownicę, a Billy z przodu i odjechaliśmy w drogę powrotną. Oczywiście nie obyłoby się bez…
- Tommy, pojedziemy jeszcze na chwilę do centrum? Tylko do jednego sklepu… - poprosił.
- Nie – odpowiedziałem krótko jak zawsze na takie prośby.
- Ale Tommy… Ja tak ładnie proszę… - nalegał.
- Nie.
- A jak ci zrobię dobrze?
- Nie. Nie jesteś dziwką.
- A jak…? – Nie dokończył, bo mu przerwałem.
- Nie.
Spojrzał na mnie tak jak tylko on potrafi. Swoimi szczenięcym spojrzeniem i błyszczącymi oczkami, za którymi czaił się smutek. Nadął lekko policzki i wydął te swoje usteczka tylko do całowania stworzone i wiedziałem, że jestem przegrany. Jak za każdym razem, gdy jesteśmy w centrum. Zawsze mu ulegam. Zastanawiam się, dlaczego jeszcze się z nim kłócę, ale stwierdzam, że pewnie po to, żeby utrzymać pozory i chociaż samego siebie przekonać, że wcale nie myślę, którymi ulicami dojechać do galerii, gdy tylko wsiadam do auta. Nie… i tak jestem skończony.
Billy włączył naszą nową płytę i tak jechaliśmy co galerii. Ja podrygiwałem ręką, która sama chciała uderzać w struny gitary, a on się darł, próbując przekrzyczeć rozpuszczone na maxa radio. Uśmiechałem się do niego. Kochałem jak się cieszył. Kochałem jego uśmiech. I pocieszałem się, że to ewentualnie ostatnie zakupy, bo trzeba się było spakować i wyjeżdżaliśmy w trasę. Nareszcie. W trasę!


Wiem, że żaden z nas nie odejdzie. Wy jesteście dla mnie, dla nas jedynym ratunkiem, jedyną drogą. Ratujemy siebie nawzajem. Dla siebie żyjemy. Dla siebie się bawimy. Dla siebie będziemy się zamykać i otwierać na nowo. Rozkwitać i więdnąć.