niedziela, 31 sierpnia 2014

Tarzan, siedem dni na miłość - Dzień Trzeci

Witam, słodziaki!  Prezentuję kolejny odcinek cyklu one-shotów, jakie przygotowałam. Życze miłej lekturki i uśmiechu na ustach podczas jutrzejszego rozpoczęcia 10-miesiecznej katorgi. Pomyślcie o Billu w lamparciej kiecce i idźcie na przód! Zapraszam do czytania i komentowania.

~ Sinni

Dzień trzeci

Obudziło mnie głośne trąbienie słoni. Kurwa, co to takie głośne dzisiaj?!
Otworzyłem oczy i przetarłem twarz. Wtedy poczułem, że leży na mnie jakieś piórko. Spojrzałem w dół i rzeczywiście leżał na mnie mój Billy zwinięty w kłębuszek. Mmm... maleństwo zrobiło sobie ze mnie materacyk. Uśmiechnąłem się i przytuliłem go mocno do siebie. Pocałowałem go w czubek czuprynki i głaskałem go delikatnie po pleckach. Kochałem go.
Położyłem go obok i wyszedłem z szałasu. Rozpaliłem na nowo ognisko, wyjąłem nasza wodę do picia i położyłem obok. Wyjąłem nóż, melona i ananasa i obrałem z twardej skórki. Nabiłem pokrojonego ananasa i melona na kilka naostrzonych patyków i grillowałem uśmiechnięty. Wyjąłem wszystko do umytej misy i wróciłem do szałasu z wodą.
- Billy... kociaczku, wstawaj, śniadanko... - Pocałowałem go w czółko z uśmiechem.
Ziewnął najsłodziaśniej na świecie i polizał futerko na łapce. Potrząsnął uszkami i spojrzał na mnie zaspały.
- Um... Dzień dobry, Tommy – wymamrotał i ziewnął raz jeszcze.
Wtulił się we mnie, pakując się mi na kolana uśmiechnięty, przez co również i ja się szczerzyłem zadowolony. Postawiłem mu miskę na kolana.
- Owocki dla mojej księżniczki. - Pocałowałem go w czoło i zacząłem go karmić.
Jadł grzecznie i gryzł uważnie ananaska. Nie lubił mieć zatrucia pokarmowego, wręcz bał się tego. Przeczesywałem jego włosy, dbałem o mojego lamparcika.
Po śniadanku zebraliśmy rzeczy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Mój kiciuś nie lubił chodzić po gorącym piasku, więc wziąłem go zadowolony na barana i niosłem.
Po godzinie znów weszliśmy do dżungli, gdzie upał nie był już tak nieznośny, dzięki zacieniającym dróżkę liściom. Tu zsadziłem Billa i szliśmy obok siebie. Złapałem go za rękę i splotłem z nim palce dość nieśmiało.
Spojrzał na mnie dość zaskoczony, ale nie zabrał ręki.
- Wiesz, żeby nam się nic nie stało... wiesz... ten... teges... - wymamrotałem i puściłem jego dłoń.
Po chwili jednak poczułem jak jego dłoń wślizguje się w moją i splata ze mną palce. Nie powiedziałem nic, tylko uśmiechnąłem się do niego.
- Przy tobie czuje się bardzo bezpieczny, wiesz, Tommy? - Musnął mój policzek swoimi słodkimi usteczkami.
Nie odpowiedziałem. Uśmiechałem się tylko do tego promiennego słoneczka i ściskałem jego dłoń.
Po kilku godzinach doszliśmy do źródełka, gdzie zrobiliśmy postój. Napełniliśmy pojemniki świeżą, zimna wodą i umyliśmy się tak mniej więcej, bo przecież w ubraniach.
- Teraz trzeba iść wzdłuż źródła? - zapytałem patrząc na niego, jak cudnie je banana.
Pokiwał głową i patrzył się w kierunku, w którym będziemy potem podążać.
- Bibi... a ten... od razu chcesz być w ciąży i wychowywać małe lamparciki? Czy dacie sobie... trochę czasu dla siebie? - Zapytałem cicho.
- Wiesz, myślę, że to nie będzie za bardzo zależne od nas. - Zarumienił się słodko. - Jak wyjdzie, tak wyjdzie. To gorący facet, myślę, że nie będziemy utrzymywać wstrzemięźliwości po ślubie. - Wzruszył ramionami i patrzył na swoje ręce, przeżuwając powoli.
W głowie utkwiły mi te słowa o 'gorącym facecie'. Nosz kurwa! A ja to co? Zimny jestem? Toż ja to jestem wulkan sexu, energii i gorąca!
Prychnąłem cicho i odwróciłem wzrok lekko zmieszany, co bardzo rzadko mi się zdarzało.
- A ten... wiesz, to bardzo daleko, skoro 5 dni drogi, to... będziemy się widywać częściej, czy coś...? - Odchrząknąłem.
- Wiesz, ja teraz będę żoną, będę mieć dużo obowiązków, Tom – powiedział niezbyt wesoło. - Może kilka razy w roku... trzy... dwa... - Z każdym słowem ściszał głos.
'Trzy'...?! 'Dwa'...?! w momencie, gdy przez ostatnie kilkanaście lat widywaliśmy się codziennie?! Jak ja mam to przeżyć?!
- Nie martw się, Tom... W sumie też już powinieneś poszukać kogoś na stałe i pomyśleć o założeniu rodziny – dodał.
Pokręciłem jedynie głową. Szkoda było gadać. Właśnie transportowałem miłość mojego życia na ślub z innym. Albo byłem masochistą, albo... głupim masochistą. Machnąłem lekceważąco dłonią.
- Nieważne, nie chcę na razie żony, po co mi? Daję sobie świetnie radę sam. Ciebie mi będzie bardzo brakować. - Westchnąłem i zamilkłem.
Bill też nic już nie mówił. Skończył banana i wyrzucił skórkę w krzaki.
- Idziemy? - zapytał, a ja tylko skinąłem głowa i podniosłem się, wziąłem rzeczy i powlokłem się za nim. Gdy złapał mnie za rękę, nie zabrałem jej, bo wyglądałoby to dziwnie i na pewno zacząłby coś podejrzewać. Dlatego trwałem w tym bólu. Jego dotyk palił i koił. Bałem się go i pragnąłem jednocześnie. Byłem w kole bez wyjścia. Mogłem się już tylko załamać.
Wieczorem dotarliśmy do jaskini obok źródełka. Była jeszcze jakaś godzina do zachodu i spokojnie moglibyśmy wędrować dalej, ale obaj zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma co ryzykować, bo dalej może nie być tak idealnej lokalizacji na nocleg.
Rozłożyłem maty przy wejściu i rozpaliłem ognisko. Bill siedział przy wodzie i rysował patykiem w piasku.
Wziąłem łuk, przyczaiłem się i postrzeliłem dwa dość duże ptaki w powietrzu. Spadły obok mnie. Wyjąłem strzały i obrałem z piór. Wypatroszyłem je, nadziałem na kijki i piekłem przy ogniu. Oparłem kijki o kamień i poszedłem do Billa.
- Co się dzieje, mały? - Usiadłem za nim tak, żeby mieć go między nogami. Otuliłem go ramionami i pocałowałem go w kar.
- Nic... - wyszeptał naprawdę nieprzekonywująco.
- Bibi, powiedz, wiesz, że ze mną możesz rozmawiać o wszystkim, zawsze ci pomogę... - Przytuliłem go do siebie jeszcze mocniej.
- No bo... ja się boję, że ja mu się nie spodobam. Mój tata, jako, że jest królem lampartów, każe mu wziąć ze mną ślub, ale on mnie nigdy nie widział, a ja jestem taki brzydki... - mówił płaczliwym głosem.
- Skarbie, ja wiem, że się denerwujesz, ja też, ale jesteś najpiękniejszy na świecie. Każdy by chciał mieć taką piękność za żonę. Kogoś tak delikatnego, wrażliwego, troskliwego, czułego i ciepłego, inteligentnego i mądrego... jesteś ideałem, skarbie.
- Um... - Zarumienił się. - Tak uważasz?
- Ja to wiem, znam cię nie od dziś. Ten facet, kimkolwiek jest, to największy szczęściarz na świecie, naprawdę, żabko. - Pocałowałem go czule w policzek i wziąłem na ręce jak dziecko, gdy już wstałem. Zabrałem go do jaskini, posadziłem na matę z mchu i do miski włożyłem po kolei dwa ptaki, obrałem, doprawiłem i zaczęliśmy jeść ze wspólnej misy. Potem napoiłem mojego skarba, umyliśmy ręce, twarze, choć mój lamparcik jak zwykle trochę niechętnie, i położyliśmy się spać. Tuliłem go i prosiłem w myślach, by Bibi trafił na kogoś wyrozumiałego, kochającego i o złotym sercu. Wiedziałem, że okropnie będę za nim tęsknić.



środa, 30 lipca 2014

56. Geh, versuch uns beide zu verlier'n

Wreszcie jest! Kolejny odcinek wyszedl z mojego lapka. Mam nadzieje, ze wam sie spodoba, zapraszam do czytania i komentowania!

Sinni


56. Geh, versuch uns beide zu verlier´n.


Bill

Obudziłem się w środku nocy przez syrenę karetki, która podjechała pod szpital. Bardzo często mi się to zdarzało, prawie co noc, bo okna miałem właśnie od strony podjazdu dla ambulansów, jednym słowem – koszmar bez końca. Usłyszałem jakieś nawoływania się ratowników i zapaliły się światła na korytarzu – wieźli kogoś na mój oddział, na chirurgię. Przez szklane drzwi, których wieczorem nie chciało mi się zasłaniać roletą widziałem jak pielęgniarki biegają w jedną i w drugą stronę. Nagle oddział ożył. Gdy tylko dźwięk pchanego szybko łóżka zniknął, trzasnęły za nim drzwi – ranny był na bloku operacyjnym.
Próbowałem zasnąć po tej nagłej pobudce, ale nie mogłem. I w przeciągu kilku minut, dosłownie, przyjechał kolejny ambulans, z kolejną ofiarą – kolejną, która trafiła pod nóż na moim oddziale. Chyba szykowała się ciężka noc.
Chwilę później podniosłem się, spojrzałem na zegarek w telefonie i przekonałem się, że wcale nie jest taki środek nocy. Było gdzieś wpół do czwartej. Mlasnąłem niezadowolony, nakryłem się bardziej kołdrą i zamknąłem oczy. Gdy już właśnie zasypiałem, obudził mnie dźwięk smsa.
- Nosz, kurwa mać! - zakląłem pod nosem i przetarłem oczy. Usiadłem i wziąłem telefon do dłoni. Odblokowałem ekran i okazało się, że wiadomość jest od Toma. - Tom...? - szepnąłem cicho i otworzyłem sms.

„Będę krzyczeć dopóki twoje serce będzie krwawić, przebiję wszystkie mury i wejdę oknem, jeśli wyprosisz mnie drzwiami, odzyskam twoje serce. Chyba musiałem je najpierw stracić by wiedzie, ile dla mnie znaczy. Zdradziłem cię, Bill. Przepraszam.”

Zamrugałem, nierozumiejąc. Normalnie uchlał się i bredzi. Pokręciłem głową i wybrałem jego numer. W końcu musiałem sprawdzić, czy nic mu nie jest, temu baranowi. Gus powinien ich obu pilnować. I Toma i Geo. A już na pewno David. Podszedłem do okna i czekałem.
Odebrał dopiero po kilku sygnałach.
- B-Bill... - wyszeptał. Nawet nie było to pytanie, tylko jakby się bał, że to naprawdę ja.
- Tom, czemu piszesz do mnie w środku nocy i, o co się do cholery założyłeś z Geo? Miałeś mnie nastraszyć, czy jak? Jest serio wcześnie i nie wiem, o co chodzi – powiedziałem od razu przechodząc do sedna sprawy.
- Ja... Przespałem się z kimś – powiedział drżącym głosem, a ja od razu usiadłem jak stałem przy oknie.
Zamilkłem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. On... On mnie zdradził? Mój Tom? Mój bliźniak? Mój ukochany...?
- Bill... naprawdę, przepraszam... Skarbie, ja nie chciałem...
- A co?! Sam cie rozebrał i nabił się na twojego chuja?! - Przerwałem mu warknięciem wkurwiony. Odzyskałem głos, bo takie tłumaczenie sprawy nie polepszało, wręcz wkurwił mnie bardziej.
- Nie, Bill... Nie zrobiła tego – zaprzeczył potulnym głosem.
- ONA?! Zdradziłeś mnie z kobietą?! Wsadziłeś chuja w jakąś mokrą, napaloną cipę?! - wykrzyczałem tak głośno, że aż Xsavier zajrzał do mojej sali i zatroskany spojrzał na mnie, po czym zapalił światło.
- T-Tak... - potwierdził jeszcze ciszej.
- Nie chcę cię znać, chuju, nie przyjeżdżaj, nie dzwoń, nie pisz. Pierdol się, dziwko. - Rozłączyłem się i wybuchłem głośnym płaczem. Tak cholernie bolało...!
Xsavier podszedł szybko i wziął mnie w swoje męskie ramiona.
Trzymał mnie mocno i podniósł do góry. Wziął mnie na ręce jak dziecko pod tyłek i uspokajał.
- Ciiii... Mon amour... Tais-toi... Je vous en prie.... - szeptał mi do ucha, żebym był już cichutko, prosił mnie, żebym się uspokoił.
- On... on mnie zdradził, Xsavier, on mnie zdradził... - Płakałem w jego ramię załamany.
Położył mnie na łóżku, podszedł do drzwi i zaciągnął rolety. Zamknął na klucz salę i podszedł do mnie.
- Cichutko, kochanie... Jestem przy tobie, nie przejmuj się... Masz mnie... - Usiadł obok mnie, ściągnął buty i po chwili leżał przy mnie i tulił mnie mocno do swojego torsu.
Pozwolił mi się wypłakać, ile tylko chciałem. Było gdzieś przed piątą, gdy skończyły mi się łzy do płaczu. W tym czasie Tom dzwonił co minute aż musiałem wyłączyć dzwonek.
Xsavier gładził moje biodro i bok i scałowywał łzy z twarzy. Były takie słone i gorzkie... Czułem ciepło jego męskich ramion i bicie jego serca. Było inne niż moje, różniło się od Toma, ale było również piękne i działało na mnie kojąco.
Spojrzałem na niego i pociągnąłem noskiem.
- Już lepiej, amour...? - zapytał nazywając mnie pieszczotliwie, a ja pokiwałem delikatnie głową.
Wziąłem jego twarz dłonie i gładziłem jego policzki kciukami. To był koniec mojego związku z Tomem. Nie chciałem go widzieć na oczy. Prawdopodobnie zostaniemy tylko braćmi, a i to dopiero, gdy krew buzująca mi w żyłach opadnie. Chyba, że wtedy mu wybaczę... że wtedy spróbuje się z tym zmierzyć i po prostu przejdę z tym na porządek dzienny, jakby nigdy nic się nie stało.
- Dziękuję, że ze mną jesteś... Zostaniesz do rana? - Wtuliłem się jeszcze mocniej.
- Zostanę, ile będziesz potrzebować. - Pocałował mnie w czubek głowy, a potem jeszcze raz w czoło.
Pokiwałem głową i wymamrotałem jakieś 'dziękuję', po czym zasnąłem utulony jego zapachem.


* * *

Trzy dni później odważyłem się włączyć telefon i zobaczyłem ponad sto wiadomości i jeszcze raz tyle nieodebranych połączeń. Nie obchodziło mnie to. Nie chciałem słuchać Toma. Na razie nie... Teraz chciałem to przełknąć i dać mu szansę, uporać się z tym i po prostu spróbować mu wybaczyć. Przecież ja go naprawdę kocham. Jest miłością mojego życia. Jestem tego pewien.
Przeglądałem wiadomości od najstarszych. Wszystkie były typu 'Przepraszam, kocham cię..' i takie inne. Kasowałem każdą po kolei, ale ostatnia była inna. Przeczytałem ją i po prostu telefon wypadł mi z dłoni. Siedziałem ubrany, miałem wcześniej wyjść do domu, bo rehabilitacja przebiegła pomyślnie. Miałem... jechać do domu Xsaviera. Miał mnie przechować zanim wrócę do Toma i wszystko się ułoży. Teraz już nigdy się nie ułoży.
Wstałem z łóżka i pobiegłem do gabinetu Xsaviera. Była tam jakaś pielęgniarka. Blondynka i chichotała, ale rudy wyglądał na znudzonego. Gdy mnie zobaczył, od razu się uśmiechnął.
- Melinda, wyjdź proszę, mam pacjenta – powiedział od razu i zamknął za kobieta drzwi. Przytulił mnie mocno do siebie i wziął na ręce pod tyłek. - Jesteś taki leciutki... Coś się stało, kochanie?
Pokiwałem głową lekko.
- Mogę zostać u ciebie trochę dłużej? - zapytałem cicho i niepewnie.
- Pewnie, skarbie, ale co się stało? - dopytywał zmartwiony.
- Ta dziewczyna, z która mnie zdradził ten chuj, jest teraz w ciąży... - wyszeptałem cicho.
Xsavier pokręcił głowę i całował mnie w czoło.
- Cichutko, nie przejmuj się... Jesteś ze mną, ja się tobą zaopiekuję, będzie ci jak w niebie, zobaczysz – obiecywał.
Pokiwałem głową i już nie miałem siły znów płakać. Po prostu przyjąłem to na klatę. Zdradził mnie, spuścił się w dziwce i będzie bachor, a ja będę wujkiem. Lubiłem dzieci, ale tego chyba wyjątkowo będę nienawidzić.
- Kochanie, wezmę twoje rzeczy, ja za pięć minut kończę dyżur i pojedziemy do domku, dobrze? - Pocałował mnie w usta, a ja stanąłem na palcach i oddałem go tak namiętnie jak tylko umiałem. Nie jestem już w związku. Teraz jestem już wolny.
Uśmiechnąłem się lekko i usiadłem na kozetce. Xsavier zdjął fartuch i ubrał marynarkę, a po chwili wszedł drugi lekarz i się wymienili informacjami. Xsav wziął neseser, dał mi kluczyki i powiedział, żebym poczekał przy wyjściu z oddziału. Tak więc ja poszedłem do drzwi, a on po chwili doszedł do mnie z moją torbą z ciuchami i innymi bzdetami. Nie odpisałem jeszcze na sms Toma. W sumie, sam nie wiedziałem, co miałbym mu napisać. Splótł ze mną dłonie i prowadził na dół. Zatrzymaliśmy się przy pięknym, czarny, Audi Q7. Mało co bym zagwizdał, a on po prostu mi otworzył drzwi z przodu i powiedział, żebym wsiadał. No więc wsiadłem, a on włożył wszystkie rzeczy do bagażnika i wsiadł za kierownicę. Po chwili odpalił i ruszył, uśmiechając się do mnie.
- Wiesz... Jest coś, o czym ci nie powiedziałem jeszcze, kochanie – zaczął jakoś niewinnie.
Wzdrygnąłem się lekko. Czy nie za dużo tych rewelacji jak na jeden dzień?!
- Bill, bo ten... Ja mam dzieci – wymamrotał.
Początkowo wbiło mnie w fotel, w ogóle się tego nie spodziewałem, ale po chwili obejrzałem się i rzeczywiście na tylnych fotelach były dwa foteliki.
Gdy początkowy szok minął, ścisnąłem jego dłoń na gałce od skrzyni biegów.
- To nic, skarbie... Lubie dzieci, mam nadzieje, że one również polubią mnie. - Uniosłem jego dłoń i ucałowałem lekko, uśmiechając się delikatnie.
Wyszczerzył się podejrzanie i zachichotał.
- Ej, no co?! - Zmarszczyłem brwi, a on znów nic nie odpowiedział, tylko się uśmiechnął szeroko.
Wywróciłem oczami i patrzyłem, gdzie jedziemy.
Zatrzymaliśmy się po jakichś 15 minutach przed sporą willą z wielką bramą i podwójnym garażem. Była... Taka piękna...
- Wow... - wyrwało mi się cicho.
Xsavier zachichotał i wysiadł z samochodu. Otworzył mi drzwi i wziął nasze rzeczy. Zamknął samochód i weszliśmy do środka. Przez przeszkolone drzwi frontowe. Sam hall był imponujących rozmiarów, więc już nie chciałem myśleć o salonie, czy innych pomieszczeniach. Od razu przybiegł do nas szczeniak, zabawny i wesoły dalmatyńczyk.
- Sadi, siad, nie przestrasz przyjaciela pana – powiedział, do niego, ale ten mimo wszystko i tak skoczył na mnie i dał mi buziaka. Skoczny ten maluch. Xsav się zaśmiał i poczochrał go. Oj, podobało mi się w tym domu. Po chwili piesek poleciał do siebie, a Xsavier zabrał mnie na górę, najwidoczniej chciał mi pokazać sypialnię.
Nie myliłem się, bo zaprowadził mnie do pokoju na lewo od schodów, gdzie było duże łóżko, komoda, szafa, okno na ogród z basenem i wszystko, czego potrzeba, nawet toaletka z pufą.
- A tam jest moja sypialnia... - Zamknął drzwi mojego pokoju i poprowadził mnie do siebie. Było już ciemno, więc od razu zabrał się za zasłanianie zasłon.
Łóżko było wielkie, była bordowa pościel i zasłony z tiulu. Dwie szafki nocne z lampkami i wielka szafa na przeciwległej ścianie, a nad łóżkiem... o kurwa, lustro...! Nie wierzę! On ma lustro nad łóżkiem!
Podszedł do mnie, a jego włosy w świetle z korytarza znów wyglądały jak płomienie, jak w klubie.
Przyciągnął mnie do siebie i po chwili zamknął drzwi. Położył mi dłonie na biodrach i patrzył mi w oczy.
- Skarbie... Zostaniesz moją dziewczyną...? - wyszeptał nastrojowo mrucząc.
Zarumieniłem się mocno.
- Tak... - wyszeptałem, uśmiechając się lekko. Zagryzłem nieświadomie wargę. Oh, kurwa, chciałem żyć chwilą, chciałem go mieć!
A on... jakby czytał mi w myślach.
Wpił się w moje usta mocno i całował mnie namiętnie, podnosząc mnie do góry za pośladki. Ścisnął je mocno i rzucił się ze mną na łóżko. Zawisł nade mną i całował mnie po szyi, zdejmując ze mnie koszulkę, a zaraz też spodnie. Rzucił je gdzieś daleko za siebie i po chwili ich los podzieliły moje bokserki.
- Kurwa, jesteś taki piękny... - wyszeptał zachwycony widokiem mojej nagiej osoby i otarł swoją lekko zarośniętą brodę. Jego zarost był taki sexy...!
Przyssał się do mojej szyi i całował ją powoli i delikatnie. Brał moją skórę między wargi i zasysał robiąc malinki. Lizał dokładnie każdy jej fragment i zachwycał się, a ja jęczałem cicho. Miałem już ładną erekcję, a on był taki wolny i dokładny... Jego język doprowadzał mnie do szaleństwa. Gdy tylko przeszedł na sutki, to myślałem, że zemdleję, jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego! Boże, francuski kochanek... To raj...
Wsunąłem dłonie w jego włosy i przeczesywałem je, lekko ciągnąc. Słyszałem, że jęknął, co uznałem za znak i ponowiłem swe ruchy.
Xsavier zszedł pocałunkami w dół po moim brzuszku i zagłębił język w pępku. Boże, naprawdę byłem już blisko! A on zszedł jeszcze niżej, wycałował moje podbrzusze i polizał mojego penisa po całej długości zachwycony.
- Xsavi... Xsavi, jestem już tak blisko... - wyjęczałem.
- Już...? To chwilka przerwy, kiciuś... - Usiadł prosto i ściągał z siebie powoli ubrania. Po chwili pozbył się marynarki, koszuli, spodni i skarpetek i położył się na plecy ciągnąc mnie na siebie. Oh, zrozumiałem go bez zarzutów. Usiadłem mu na biodrach i całowałem go namiętnie, a on ściskał moje pośladki. Zsunąłem się trochę niżej i całowałem go po szyi powoli. Potem wziąłem do ust jego sutek i lizałem go delikatnie, patrząc mu w oczy.
- Tak, skarbie... Mmm... Billy... - Odchylił głowę i wzdychał z rozkoszy.
Zsunąłem się jeszcze w dół, całując go po brzuchu i ściągnąłem z niego bokserki. Rzuciłem je za siebie i spojrzałem na jego ogromnego penisa. Pragnąłem go tak mocno, że aż bolało. Uśmiechnął się do mnie lekko.
- Skarbie, nie musisz. - Usiadł i przytulił mnie do siebie.
- Chcę... pożądam go cholernie... - Pchnąłem go na plecy i pochyliłem się nad jego kroczem.
Wziąłem go do ust jak szalony i ssałem mocno, poruszając dłonią po trzonie, a drugą ściskając jadra. Zacząłem szybko poruszać głową, biorąc go prawie do końca do gardła. Okrążałem języczkiem jego żołądź, pieszcząc go kuleczką, na co wręcz głośno krzyknął i dyszał wstrzymując się.
- Ty diable... - wymruczał seksownie i teraz to on mnie rzucił na plecy. Pociągnął mnie za nogi do siebie, przez co zachichotałem i rozłożył szeroko moje nogi zgięte w kolanach, po czym mi się przyglądał w pełnej krasie.
- Ej! - Zarumieniłem się mocno i zagryzłem wargę.
- Mmm... Wyglądasz jak najseksowniej ciastko na ziemi... Moja kicia... - Pochylił się i wziął moje jądra do ust, na co głośno jęknąłem. Przygryzał je delikatnie i i ssał wypuszczając z ust z charakterystycznym dźwiękiem. Wziął mnie całego do ust i pieścił języczkiem. Było tak wilgotno i ciepło...! Podciągnął się do góry i pocałował mnie namiętnie.
Potem zsunął się w dół i polizał moje wejście, a ja jęknąłem bardzo głośno, rozkładając nogi szerzej niż myślałem, że to możliwe, zapraszając go do siebie. Wsunął we mnie swój zwinny języczek i poruszał nim, nawilżając mnie i rozciągając. Wysunął języczek i zastąpił go dwoma, kurewsko długimi palcami, którymi poruszał naprawdę powoli, a ja piszczałem wręcz zachwycony, nabijając się na nie.
Wysunął palce, sięgnął po lubrykant i nasmarował mnie.
- Chcesz z gumką? - wyszeptał.
- Nienawidzę ich – wyszeptałem z ciężkim oddechem.
Uśmiechnął się szeroko.
- Ja też, kiciuniu... - Wziął mnie w swoje ramiona i przytulił do siebie mocno. - Mój skarbie... - Nakierował powoli na mnie swojego rumaka, trzymając mnie wręcz pionowo z moimi udami na jego udach i powoli nabijał mnie na siebie, patrząc mi głęboko w oczy. Byłem tak cholerni podniecony, a uczucie jego kutasa napierającego na moje wejście sprawiało, że mój penis wręcz pulsował boleśnie. Wsunął główkę powoli i nabił mnie mocno i szybko, przez co wręcz wrzasnąłem z bólu i jeszcze większej rozkoszy.
Położył mnie na plecy i pocałował mnie namiętnie i czule.
- Jesteś wspaniały... Najlepszy na świecie, skarbie... - Zaczął się lekko poruszać, całując mnie bez ustanku w usta i szepcząc mi słodkie słówka.
- Tak... Xsavi... Szybciej... - wyjęczałem, a on posłusznie zaczął się szybciej poruszać. Po chwili znów przyspieszył i znów tak, że obaj nie kontrolowaliśmy krzyków i jęków rozkoszy.
Pod dobrych kilku minutach złapał mocno moje biodra i zaczął mnie pieprzyć i ruchać mocno jak jeszcze nigdy tego nie robiłem. Tom nigdy tak nie robił. Nie wiem, czy nie chciał, czy bał się, że potraktuję to bardzo rzeczowo, ale z Xsavierem tak nie czułem. Ciągle pieścił moje ciało pocałunkami, a jego penis za każdym razem mocniej rozrywał mnie od środka. Od samego początku naciskał moją prostatę, był idealny, znał moje ciało wyśmienicie, mimo iż to był nasz pierwszy raz.
- Xsavi! Tak! Ahh! Xsav!! - krzyknąłem głośno w jego usta i doszedłem na swój brzuch.
Xsavier złapał mnie mocno, wyszedł ze mnie i rzucił mnie na brzuch, po czym rozsunął bardzo szeroko moje nogi na rozpłaszczoną żabę i wszedł we mnie mocno i znów pieprzył cholernie mocno. Kochaliśmy się od tyłu... Tom wiedział, czego się bałem, ale z Xsavierem wcale nie czułem takich obaw. Po prostu cholernie przyjemnie obaj się bawiliśmy i używaliśmy życia i byłem zachwycony. Zmieniłem się.
Poruszał się jeszcze szybciej i jeszcze, i jeszcze mocniej i w końcu się zatrzymał. Położył się na mnie i mocno mnie przytulił do siebie. Ręką zakradł się w dół i pieścił moją (kolejną) erekcję, a ustami pieścił mój wrażliwy kark. Wyszedł ze mnie i wbił się mocno aż krzyknąłem,  a potem zrobił to jeszcze raz i jeszcze raz i... wyszedł, pomiział moje pośladki penisem, nakierował się i wpierdolił się bezlitośnie w moje wnętrze, trafiając z całej siły w prostatę, przez co znów doszedłem krzycząc jego imię, a on zalał moje wnętrze swoją spermą jęcząc głośno z rozkoszy. Spuszczał się cały czas we mnie i poruszał biodrami delikatnie, a potem wyszedł i czułem gorący płyn, spływający mi po udach. Położył się obok i przygarnął mnie do siebie całując powoli, czule, dokładnie i tak bardzo po francusku...
- Jesteś najzajebistrzy na świecie... najciaśniejszy tyłeczek, jaki w życiu widziałem... Dziękuję, skarbie... - Położył mnie na siebie i tulił mocno, a po chwili okrył nas kołdrą. - Śpij, kiciu... To był najwspanialszy sex mojego życia... - wyznał, a mnie się zrobiło tak ciepło na sercu.
Spojrzałem mu w oczy.
- Wiesz...? Mojego też... - Pocałowałem go czule, po czym zasnąłem, zwinięty w kłębek na jego brzuchu.

Idź, Tom. Idź i spróbuj o mnie zapomnieć, spróbuj nas zgubić. Ja już o nas nie pamiętam. Już zgubiłem. I wyleczyłem. Idę...

środa, 23 lipca 2014

Tarzan, siedem dni na miłość - Dzień Drugi

Zadecydowałam się zadedykować całą serię shotów Czaki, która wytrwale betuje moje odcinki dla Was i której Nieznajomy zainspirował mnie do napisania Tarzana własnie w tym stylu. Dziękuję.

~ Sinn

Dzień drugi

Jeszcze, gdy było ciemno wstałem z łóżka i cmoknąłem kicię w czółko okrywając go bardziej kołdra. No, żeby mi nie zmarzł, nie? W końcu bo moje 16-letnie kociątko!
Wykonałem kilka skoków, bezgłośne salto na środku sypialni i wyskoczyłem z okna w pokoju łapiąc się od razu liany. Przeskakiwałem z jednej na drugą krzycząc na cała dżunglę jak co rano, żeby wszyscy się obudzili. Po chwili do mojego krzyku przyłączyły się słonie, które trąbiły, a potem też lwy ryczały. Kochałem to jak cała dżungla się budzi na mój znak.
Po rozgrzewce wskoczyłem z wysokiego klifu do oceanu i wypłynąłem zarzucając blond dredami do tyłu wypluwając wodę jak z fontanny. Miałem opalone, umięśnione ciało, było idealne i gładkie.
Wyszedłem z wody i pobiegłem na górę po schodach. Mój domek na drzewie był wysoko na sekwoi i był to wielki kompleks rozciągający się na kilkadziesiąt metrów wzdłuż i w poprzek. Było kilka sypialni, kilka łazienek, po jednej do każde z sypialni. Miałem też wielki salon z barkiem, była ona połączona z kuchnią i był tam ogromny balkon bad koronami drzew i palm. Widok był romantyczny i zachwycający.
Wszedłem do domu mokry, woda ze mnie spływała i wtedy dopiero założyłem moją spódniczkę. No dobra, niech będzie – przepaskę, no! Odwróciłem się i zauważyłem Billa, który mnie obserwował.
- Hej, kiciuś... - Podszedłem do niego i pocałowałem w czółko, przytulając go do siebie.
- No witaj. Myślałem już, że poszedłeś beze mnie... - Zaśmiał się i rzucił mnie ręcznikiem w twarz. Tak, sam sobie uprzęgłem ręcznik. A nawet trzy! Sam! - Zrobiłem śniadanko, siadaj. - Sam usiadł przy stole na stołku i podsunął mi miskę zrobiona z kokosa ze spiłowanym drem tak by stała. Była wypełniona melonem i arbuzem.
- Mniam! Moje ulubione! - Usiadłem zadowolony i zacząłem zajadać. - Ty już jadłeś, kiciuś?
- Meow! No jasne, że jadłem. - Ukradł mi melona i jadł aż mu się uszka trzęsły. Jego ogon przecinał powietrze, a końcówka, przebarwiona z czarnego na lekko biały.
Ja pierdole, no wezmę go na stole!
- Haha... Bibi, maluchu, to jadłeś, czy nie? - Pokręciłem głową.
- No jadłem, ale znów jestem głodny. - Wzruszył ramionami i parsknął śmiechem lekko opluwając mnie melonem oblizałem się bez problemu i słońce właśnie było na wysokości horyzontu.
Po śniadaniu wyszliśmy z mojego domu biorąc ze sobą trochę owoców na drogę i wody w skórzane pojemniki i do kokosów zatkanymi korkami.
Bill prowadził, a ja szedłem za nim taszcząc wszystko w plecaku z siatki, jakby w worku. Prościzna. No i... były wiadome plusy z dreptania za lamparcikiem. Ten ogon... mrrr... a na jego końcu ten tyłek okryty tylko szatą... on był idealny...
Pociągnąłem go za ogon chichocząc cicho. Odwrócił się, prychnął tylko i owinął swój ogon wokół długaśnej prawej, chudej nóżki.
Uśmiechałem się głupio, ciesząc się, ze mnie teraz nie widzi, bo na pewno by się skapnął, na co się patrzę. Tak, tak. To miejsce powyżej ud mojej piękności. No, nie mojej, ale chciałbym, żeby był mój.
Po godzinie doszliśmy do bagien, tylko parę minut zostało nam do plaży. Bill stanął na głazie i nerwowo się rozglądał. Spojrzałem na niego i stanąłem obok.
- No, co jest, kiciuś? - Objąłem go od tyłu.
- Um... Bagno. - Podrapał się po główce i postawił uszka niezadowolony. Podkulił ogon i wtulił się we mnie. Zaczął mruczeć i jakby skomleć, wtulając się we mnie bardzo mocno.
Zaśmiałem się.
- A co mi dasz za to, że cię poniosę...? - wziąłem go na ręce. Był taki leciutki i wprost idealnie wpasowywał się w moje ramiona.
- Hmm... - Zastanowił się. - Możesz być obecny na ślubie, pozwolę ci. - Uśmiechnął się tak uroczo! No mówię wam! I jak tu nie pozwolić mu wejść sobie na głowę?
Posadziłem mu sobie na barana udając naburmuszonego i kazałem trzymać ogon przy sobie, żeby się nie zamoczył.
Wszedłem powoli do bagna i szedłem przed siebie, a ono robiło się coraz głębsze. W pewnym momencie musiałem złapał go za te mruczne pośladki i nieść na wyprostowanych rękach i oddać mu do potrzymania plecak, bo sam miałem błoto po szyję. Wszystko, byleby tylko kiciuś nie pobrudził futerka. Gdy wyszedłem z tego bagiennego dołu, byłem cały czarny, tylko twarz i dredy były jasne i czyste.
Bill uśmiechał się szeroko zadowolony i polizał swoją łapkę, na której była kępka futerka i cmoknął mnie w policzek. Boże, za ten mały cmok to warto nawet w całości nurkować w bagnie.
Poszliśmy dalej i po chwili byliśmy już na piaszczystej, pięknej plaży widocznej z moje kompleksu. Mieliśmy iść tędy cały dzień, zanocować i znów wejść do dżungli, dzięki czemu omijaliśmy dużą powierzchnię zagospodarowana przez mrówki, których Bibi oczywiście się bał, jak każdych owadów.
Na plaży pobiegłem czym prędzej do oceanu i wymyłem się z błota zadowolona. Pewnie, gdybym miał ogon, to machałbym nim zachwycony, że ta zaschnięta skorupa ze mnie schodzi.
Umyty chciałem wyjść z wody, ale zorientowałem się, ze mojej przepaski...nie ma na brzegu na piasku! Podniosłem wzrok i oczywiście Bill trzymał ją w dłoni i machał nią śmiejąc się, stojąc przy samym lecie, jakieś 10 metrów od wody.
- Bill, oddaj ją! - krzyknąłem stojąc po pas w wodzie.
Zaśmiał się i pokręcił głową rozbawiony jak nigdy.
Zakląłem pod nosem. To wcale już nie było śmieszne! Przecież nie mogłem wyjść do niego nagi, do cholery! Przecież był tuż obok, a ja jestem facetem, no! Od godziny idę za nim i gapię się na jego tyłek! Mój junior stoi dumnie i patrzy się na mnie spragniony, nosz do diabła!
- Bill! Oddawaj, do cholery! - krzyknąłem jeszcze raz. Nie było wcale uśmiechu na mojej twarz. Byłem wkurwiony.
Nic nie zrobił, tylko nadal stał i się uśmiechał szeroko tańcząc taniec szczęścia.
- WILLLIAM! - wrzasnąłem i chyba to go doprowadziło do porządku.
Nie lubił, gdy tak do niego mówiłam, a i ja nie używałem tego imienia zbyt często, tylko, gdy mówiłem poważnie i byłem mega wkurwiony, a do śmiechu było mi bardzo daleko.
Przestał się śmiać i podszedł do wody. Rzucił mi przepaskę i odwrócił się do mnie tyłem. Wyszedłem z wody i się ubrałem. Chyba było mu trochę przykro, że nie potraktowałem togo jak żartu, ale nie mógł się dowiedzieć o tym, co do niego naprawdę czuje, to byłby koniec naszej przyjaźni, a przecież byliśmy zajebistą parką kolegów.
- Bibi... - zacząłem cicho, kładąc mu dłonie na ramionach.
- Nie, w porządku – przerwał mi. - To było głupie, wiem. Przepraszam... - Odwrócił się przodem do mnie i wtulił się mocno.
- Już dobrze, nie przejmuj się... - Westchnąłem zrezygnowany. Gdy on był smutny, ja też byłem i nic na to nie poradzę.
- Ja... przepraszam, Tommy... - wycedził.
- Ciii... no już... - Ubrałem plecak i wziąłem go na ręce jak dziecko. Posadziłem go sobie na biodro i szedłem z nim dalej na granicy wody i piasku, bo po mokrym szło się łatwiej. Pocałowałem go czule w czoło, chociaż dopiero w ostatnim momencie zorientowałem się, że on nie wie, że go kocham i nie mogę go pocałować w usta. Kochałem go tak bardzo, że czasem zapominałem, że on tego nie wie.
Już nic nie powiedział, to dobrze, bo sam chciałem zacząć go przepraszać za to, że krzyknąłem na niego. A przecież musiałem go przywołać do porządku.
Wieczorem dotarliśmy do miejsca, gdzie rośnie mnóstwo bananowców. Wyjąłem liny z plecaka i rzuciłem Billowi. Zebrałem kilka odpowiednich patyków i zacząłem budować szałas.
- Bibi, zbierz chrust na ognisko, ja zrobię namiot do końca. Potem złowię ryby, zjemy i pójdziemy spać – powiedziałem. - Tylko nie odchodź daleko.
Bill pokiwał główką i poszedł do drzew zbierać chrust.
Pozrywałem liście bananowca i poukładałem starannie na gałęziach. Wziąłem moją włócznię i wszedłem do oceanu. Po sprawnie załatwionej sprawie wyszedłem z wody z czterema rybami nabitymi na włócznie wzdłuż. Usiadłem na trawie i je wypatroszyłem. Wtedy Billy wrócił z chrustem, ułożył je w stosik, wziął dwa kamienie i rozpalił ogień. Mój zdolniacha. Uśmiechnąłem się szeroko. Dałem mu kijek z dwiema rybkami i obaj pochyliliśmy swoje kijki nad ogniem. Obejmowałem go jedną ręką i tuliłem do boku. Siedzieliśmy blisko siebie wtuleni i bez słowa piekliśmy rybki i oglądaliśmy zachód słońca. Po kilku minutach oprószyłem rybki solą i innymi przyprawami, jakie miałem ze sobą w plecaku. Ryby doszły po pół godzinie i położyliśmy je na misę wyżłobioną z kawałka drewna. Długo ją kiedyś robiłem.
Obrałem wszystkie cztery, wyrzucając ości i kręgosłupy. Wziąłem moje kochanie na kolana, położyłem mu na kolanka misę i jedliśmy obrane rybki.
Na końcu rozłożyłem w namiocie matę zrobioną z wyciętego z ziemi mchu. Położyliśmy się w namiocie i przytuliłem mojego małego do swojego gorącego ciała, choć w zasadzie to on był gorętszy niż ja, bo przecież miał wyższą temperaturę ciała ode mnie.

Zamknął oczka i zwinął się w kłębek w moich ramionach. Owinął ogonkiem nasze splecione dłonie. Pocałowałem go w czółko i zasnął od razu. Słyszałem, bo mruczał słodko po kociemu. Mój maluszek. Najsłodszy na świecie. Również zamknąłem oczy, wdychając jego zapach i usnąłem zmęczony wędrówką.

niedziela, 20 lipca 2014

Tarzan, siedem dni na miłość - Dzień Pierwszy

Dzień pierwszy


KURWA!
Uciekałem przez całą dżunglę od tej pieprzonej jaskini, skacząc z liany na lianę w popłochu. Cholerne lamparty... Myślą, że jak człowiek ma spódniczkę z lamparciej skóry, to od razu jest się sexy lamparcicą... Grr..
Liany się skończyły, a skurwiele nie przestały za mną lecieć. Pobiegłem w stronę drzew i wpadłem między nie. Przeskoczyłem nad krzakami, robiąc pokaźne salto i zatrzymałem się w przysiadzie słuchając, gdzie te koty się czają.
A tak w ogóle... Jestem Tom, pseudonim Tarzan. Być może ze względu na to, że mam lamparcią spódniczkę i mięśnie, czy dlatego, że znalazły mnie małpy i wychowały na człowieka małpę... hmm...
'AGRRRR!' - Dobiegło mnie z krzaków po drugiej stronie.
Podskoczyłem normalnie. To se znalazłem czas na rozkminy życiowe, kurwa mać...!
Znów zacząłem lecieć na łeb na szyję w stronę najbliższych drzew.
Wtedy poczułem jak coś na mnie skacze na plecy i przytwierdza do ziemi. Poczułem mokry język na policzku jak wolno jest przeciągany od podbródka do skroni
- Wolny się robisz, braciszku... - wyszeptał mi do ucha mój przyjaciel, który został wychowany przez te cholerne koty, które odkąd obczaiły, że moja spódniczka jest opięta na tyłku, który kojarzy im się z ruchaniem samiczek... głupie koty.
Odwróciłem się szybko i położyłem go na plecy siadając na jego biodrach. Miał śliczne lamparcie uszka, długaśny sexy ogon i w ogóle był taki zajebisty i... oh, gdyby tylko nie był moim zwierzaczkowym bratem...
Pocałowałem go w czółko i się podniosłem, a potem pomogłem wstać Billowi, bo tak się nazywał ten sexy lamparcik ze słodkimi uszkami, które czasem chodziły jak peryskopy i z tym extra podniecającym ogonem, za który kochałem go ciągnąć i wkurzać moje młodsze maleństwo.
- Słyszałem, że Papa Lampart znalazł ci męża... - napomknąłem swobodnie, gdy już zbliżaliśmy się do mojego domu.
- E tam... Chyba jakiś z innego plemienia. Mamy połączyć rody czy coś – odpowiedział udając, że mu to zwisa, ale ja wiedziałem, że to maska. - On mieszka po drugiej stronie wyspy, raczej nie ma wyjścia, musi się ze mną ożenić. Jak mój tata każe, tak musi być. Za tydzień mam z nim ślub i w zasadzie chciałem, żebyś mnie tam zaprowadził...
Zmrużyłem lekko oczy, wziąłem kokosa, walnąłem w niego kawałkiem jakiegoś metalu, który wyrzucił ocean. Wsadziłem do środka rurkę z bambusu i podałem księżniczce.
A tak... mówiłem, że Billy jest lamparcią księżniczką? Nie?! No to teraz mówię! Wracając do meritum...
Posadziłem Billa na blat w kuchni w domku na drzewie i patrzyłem jak ochoczo pije mleczko kokosowe.
- Ale to strasznie daleko. Nie wiem czy dasz radę tyle iść... - dodał wyzywająco. Ohh... normalnie złapałbym go za tą czarna czuprynę i zaciągnął do łóżka!
- Pfff... ja się o ciebie martwiłem raczej. - Wywróciłem oczami. - To co? Jutro wyruszamy? Muszę sprawdzić tego gostka zanim wlezie ci do łóżka... chuj niemyty... - mruknąłem ostatnie słowa pod nosem.
Bill wybuchł śmiechem i pokręcił głową z politowaniem. Przytulił się do mnie i mogłem spokojnie, z chęcią objąć jego chude ciałko. Mrrr... on był taki sexy kotek...
Wtuliłem go w siebie i zacząłem przeczesywać jego włosy delikatnymi ruchami po całej długości, a były one aż do pasa. Zahaczyłem o uszko i... oh! Dane mi był słyszeć jak mruczy. Nigdy nie zrozumiesz, jak podniecające to jest dopóki sam nie podrapiesz lamparta za uszkiem. Mówię ci, jak będziesz mieć okazję – drap – orgazm gwarantowany. Tylko w zoo uważaj, bo będą się na ciebie dziwnie patrzeć. Wiesz, kraty i takie inne. Dopłynęła tu kiedyś walizka, to były jakieś gazetki i tak się dowiedziałem, co to zoo. A potem przypłynęła jeszcze jedna i tam był jeż, więc... nie mieszkam sam. Mam zwierzątko. Znaczy, ostatnio, tu, w dżungli, mam dużo zwierzątek. W końcu jestem władcą tych kilkuset hektarów. Ta... O czym to ja...? A!
- No dobra, to jutro będę po ciebie, kiciuś. Gdy słońce będzie nad horyzontem i oświeci świat pogrążony w mroku. - Pocałowałem mojego kotka w czółko i złapałem za ogonek. On był moim marzeniem...
- To co? Wyganiasz mnie? Już mam sobie iść? - Uniósł brew oblizując usta. Miał trochę mleczka w kącikach, które no jak na złość kojarzyły się mi, okropnemu zboczeńcowi, tylko z jednym.
- Chętnie potulę cię do snu o ile Papa Lampart nie będzie zły, że nie wróciłeś na noc do domu – powiedziałem, zastanawiając się, czy już powinienem się cieszyć, że zostaje, czy jednak pójdzie. - W sumie, już jest ciemno i twój tata na pewno by chciał, żebyś został w bezpiecznym miejscu... - dodałem niby od niechcenia rozglądając się po kuchni.
Zaśmiał się i złapał w dłonie moją twarz. Czułem lekko jego pazurki na policzkach. Spojrzał mi w oczy z promiennym uśmiechem.
- Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie! - Wtulił się we mnie mocno, a ja automatycznie zachwycony przytuliłem go do siebie jeszcze mocniej. Tak na wszelki, jakby miał zamiar zwiać.
Wziąłem go na ręce i niosłem do swojej sypialni. Kicia po mleczku, to śpiąca kicia, więc wręcz zasypiał mi na rękach. Z uwielbieniem patrzyłem na jego przymknięte powieki i zmarszczony lekko nosek, a te usteczka i delikatną skórę o pięknej karnacji i nieskazitelnej cerze mógłbym oglądać przez tysiąclecia bez mrugnięcia i nigdy nie przestać podziwiać tej urody.
Położyłem go do łóżka i okryłem kołdrą. Był ubrany w szatę z lamparciej skóry. Wyglądała trochę jak sukienka, ale w sumie sam chodziłem w spódniczce, więc z niego nabijać się nie miałem zamiaru.
Przecierając twarz podążyłem do łazienki. Sam ją zrobiłem! Trochę bambusa, rynienki robiące za coś w rodzaju akweduktu i fosa na dole dawały mi swobodę i wachlarz funkcji łazienki. Prysznic, kibelek, umywaleczka. Normalnie, co tylko chcesz!
Westchnąłem ciężko. Kurwa, no i zobaczę tego gościa, co ma mieć mojego Billusia i co wtedy? No przecież szybciej faceta zabiję niż mu pozwolę dotknąć mojego Bibi! Zapowiadały się cieżkie dni wędrówki na druga stronę wyspy. Mieliśmy być sami przez kilka dni. Z jednej strony na drugą było prawdopodobnie 7 dni drogi uwzględniając 9 godzinne przerwy, które przecież były niezbędne, by się przespać, zjeść, odpocząć... znaczy... wyspać się! Nie 'przespać'! Wyspać! Uh...
Wróciłem do łóżka, położyłem się obok Billusia pod kołderką i przyciągnąłem jego ciałko do siebie. Był gorący, dużo cieplejszy niż ja, w końcu miał inną temperaturę ciała, był lamparcikiem. Z rączkami, nóżkami i z wyglądem człowieka, ale w każdym razie lamparcik. I jak by tu tego słodziaka po drodze (sam na sam!) nie przelecieć...?


Info

Przepraszam! SH-SWD pojawi się najszybciej jak będę mogła nad tym przysiąść, ale...  Jest coś, co mam na lapku od miesiaca i chyba mam ochotę sie tym z wami podzielić. Będzie to seria shotów lub jeśli wolicie, mozna to nazwać miniopowiadaniem, bo będzie mieć jakieś 7-8 rozdziałów max, a notki będą naprawdę krótkie. Za chwilkę dodam pierwszą notkę. Mam nadzieję, ze spodoba wam się lekka odskocznia od problemów tego świata. Zapraszam do czytania i komentowania. Jeśli mozecie, naprawdę proszę, dajcie znak, czy coś takiego sie wam podoba.

niedziela, 22 czerwca 2014

55. I'll scream till I'm bleeding and I will crush through the ceiling

55. I'll scream till I'm bleeding and I will crush through the ceiling




Tom


Po dwóch tygodniach przyzwyczaiłem się do myśli, że brata widzę tylko na ekranie. W tym momencie byliśmy już poza Berlinem, a konkretniej w Polsce. Małe tournée na przeprosiny. Rozdanie autografów i takie tam. Czułem się już lepiej, bo Bill wracał do zdrowia i wiedziałem, że niedługo będę mógł do niego pojechać, gdy tylko skończymy zwiedzać kraj naszych sąsiadów.
Najpierw zajechaliśmy do Warszawy. W zasadzie tu poczułem się jak w Berlinie. Było to tylko jakby cofnięte o 20 lat do tyłu w czasie i mniejsze. Gdy przebywałem w Berlinie Wschodnim, co czasem mi się zdarzało, zabudowa była bardzo zbliżona z warszawską. Niewiele tu nowoczesnych budynków, te są wysunięte na przód, ale to nie znaczy, że nie widać tych poniszczonych, schowanych w cień murów pamiętających czasy wojny. Mieliśmy tu wywiad w telewizji, a potem jakoś czym prędzej spakowaliśmy się i wyjechaliśmy do Krakowa.
Kraków jest pięknym miastem, dla mnie to wielka przeciwność Warszawy. Być może nie zaprowadzono nas do biedniejszych dzielnic, ale i tak miasto dawnego zaboru austriackiego zrobiło na mnie wrażenie. Wysłałem kilkadziesiąt zdjęć Billowi i obiecałem mu, że zabiorę go kiedyś w góry. Polskie, niemieckie, czy inne, ale dla kogoś mieszkającego w Hamburgu, rzadko widującego góry, ten świeży krajobraz zrobił wrażenie.
Ostatnim naszym przystankiem był Gdańsk. Tam mieliśmy odpocząć i nabrać siły na dalsze wyjazdy. Tu wszystko się zaczęło. Tu samotność dała się we znaki.


Ubierałem się właśnie w jakieś luźne ciuchy, bo szliśmy na imprezę z Geo i Gustavem. Obaj postanowili, że czas wyluzować i, że przede wszystkim, ja powinienem spuścić z tonu i się zabawić. Cóż, wytłumaczenia, że to nie wypada, bo Bill jest chory nie pomogły. Właściwie zmusili mnie, że jeśli nie pójdę i kogoś nie wyrwę, to mi zabiorą laptopa i nie będę miał jak zobaczyć się z bratem. A że podobno w chowanego skurczybyki byli dobrzy, jak mówił mi Bill, to za zgodą brata zdecydowałem się iść i poflirtować trochę, a potem powiedzieć chłopakom, że nie wyszło i nikt mi się nie podobał.
Ktoś zaczął walić do moich hotelowych drzwi.
- Kaulitz, do cholery! Otwieraj, buraku! - Usłyszałem głos... Sebastiana.
Kurwa mać, zapomniałem, że umówiłem się z tym głupkiem na spotkanie, jasna cholera...
Podszedłem do drzwi i otworzyłem. I się nie pomyliłem.
- No... to ten... to czego chcesz, bo właśnie wychodzę? - Przywitałem go miło jak zawsze.
- Pogadać. Skoro wychodzisz, jak widzę do klubu, to pójdę z tobą. - Zmierzył wzrokiem mój strój.
Po chwili zastanowienia westchnąłem.
- Dobra, to chodź. - Wyszedłem pierwszy z pokoju po zabraniu telefonu, portfela i klucza.
Sebastian poszedł za mną i spotkaliśmy się z Geo i Gusem w recepcji, gdzie jak małe dzieci oddaliśmy klucze Jostowi. Tak, tak, ja ciągle gubię swój, szczególnie w klubach.
Pojechaliśmy limuzyna pod budynek, a tam, gdy już odszedłem z Sebastianem od kumpli, usiedliśmy przy barze.
- Gadaj, czemu chciałeś się spotkać, bo już mi brak cierpliwości, nie chciałem cię nigdy więcej oglądać. Nikogo. Jak znów wracasz z propozycja powrotu, to z góry mówię, ze to nieaktualne. - Zacząłem.
Sebastian się roześmiał.
- Nie, stary, to całkiem nie tak. W zasadzie, to chciałem cię prosić, żebyś był moim świadkiem.
Zamrugałem zaskoczony, bo kompletnie nie wiedziałem, o co mu chodzi. Świadkiem? Ale gdzie? Na ślubie? Sebastian i ślub?!
- Świadkiem? W sądzie, tak? - powiedziałem, bo to bardziej do niego pasował.
Najwyraźniej naprawdę bardzo go rozśmieszyłem, bo śmiał się głośno. Muzyka była głośna i przewiercająca uszy, a ludzie się na niego patrzyli słysząc ten rechot. Kurwa, no wiem, że jestem zabawny i mam dobre dowcipy, ale bez przesady...
- Seba, mów, o co chodzi, no... - Ponagliłem go zniecierpliwiony.
- Katerina jest w ciąży, bierzemy ślub, matole – powiedział w końcu i zamówił nam po shocie.
- Ale... - Zabrakło mi dosłownie słów. - Ale jak to w ciąży? Z tobą? I ten... to wy jesteście razem? - Podrapałem się po głowie.
- No tak. I się pobieramy jak urodzi – wytłumaczył.
Zderzyłem się z rzeczywistością... Rodzina. Ślub. Dzieci. Rzeczy, których nigdy nie będę mieć, będąc w związku z bratem. Dziwny dreszcz przeszedł mi po plecach. Nie, żebym był taki już myślący o przyszłości, ale... ale jednak coś mnie tknęło.
- Tak, jasne, skoro uważasz, że się nadaje, to mogę być tym świadkiem. - Wzruszyłem ramionami, udając obojętnego.
- No. To w zasadzie tyle. Nie chciałem się pytać przez telefon, bo byś jeszcze pomyślał, ze to podstęp. - Podał mi zdjęcie Kateriny z brzuchem leżącej na kanapie. - Jako dowód, wiesz tak na wszelki wypadek. I to będzie dziewczynka. Nasza mała królewna, już się nie możemy doczekać, kiedy będziemy mogli ją rozpieszczać...
- A ten, macie jakąś pracę? - Zmarszczyłem brwi i rozglądałem się po lokalu.
- Ja zacząłem studia i pracuję u mojego sąsiada w biurze. Robię za sekretarkę, ale dobrze płaci. A Kat zrobiła kilka kursów i pracuje jako opiekunka dla dzieci. Teraz pracuje u takiej bogatej parki, więc mamy trochę kasy. Kupiliśmy mieszkanie na kredyt i wiesz, stajemy powoli na nogi po tej wielkiej aferze...
- Jakiej wielkiej aferze? - Zmarszczyłem czoło.
- To nic nie słyszałeś? Cale media o tym trąbiły jak zatrzymali naszego byłego szefa. Siedzi w więzieniu i nie wyjdzie przez jakieś kolejne dwadzieścia lat.
- A was nie złapali? - Uniosłem brew zdziwiony.
- Zniszczyliśmy wszystkie dowody. Nic na nas nie mieli. A szefa uznali za niepoczytalnego i nie biorą jego zeznań pod uwagę. To akurat nasza zasługa. - Uśmiechnął się przebiegle. - Dobra, pogadamy innym razem, jesteś tu z kumplami, a ja powiedziałem to, co chciałem. Muszę wracać do Berlina. Mam samolot za 4 godziny. Dzięki, że się zgodziłeś. To odezwę się jeszcze jak ustalimy datę. Mam nadzieje, że Bill wydobrzeje do tego czasu. - Poklepał mnie po ramieniu i odszedł, nim zdążyłem coś odpowiedzieć.
Wyprostowałem się i zamówiłem kolejnego drinka. Miałem już dość tego wszystkiego. I do tego... zacząłem odczuwać pierwsze symptomy choroby zwanej samotnością. Zarówno te psychiczne jak i fizyczne.
Wypiłem kolejnego drinka i mój wzrok padł na dziewczynę siedzącą po drugiej stronie baru. Nie mogłem zignorować tego, ze siedzi sama i pisze smsy, popijając jakiś czerwony alkohol, chyba campari.
Podniosłem się z krzesełka i poszedłem w jej stronę. Miała długie czarne włosy i była wysoka. Ubrana w zwykłe czarne spodnie, jakąś różowa bluzkę i żakiet w kolorze spodni. Wyglądała na smutna i sam nie wiedziałem czy podejść czy nie. Zdecydowałem się, że skoro już i tak mam z kimś flirtować, to może z nią. Wydawała się być nieprzeciętną osobą.
Stanąłem obok niej.
- Hej, piękna... Nie warto się smucić w takim miejscu... - Usiadłem na stołku. - Jestem Tom – przedstawiłem się po angielsku.
Spojrzała na mnie mrużąc lekko oczy. Miała brązowe. Bardzo wyraziste. Brązowe jak Bill. Zamrugałem odganiając od siebie poczucie winy. Kurwa, byłem na głodzie, no. Otwarcie przyznaję, że od dwóch tygodni nie ruchałem i trochę mnie nosiło.
- Ja mam na imię Wiktoria - odpowiedziała i zawzięcie stukała coś na telefonie.
Od razu uruchomiły mi się wszystkie zmysły, szczególnie wzrok i węch. Poczułem jej ładne perfumy i zauważyłem, że ma długie szczupłe nogi i biust w rozmiarze, który preferowałem. Oblizałem się lekko, choć prawie sam tego nie zauważyłem.
- Uważam, że dziewczyna nie powinna siedzieć sama przy barze - mówiłem dość płynnie po angielski, a i jej wydawał się być na poziomie.
- To tylko twoje zdanie. - Napiła się alkoholu i nie zwracała na mnie uwagi. A wiadomo, że jak ona jest obojętna, to wkręca ci się to podwójnie.
Dopiłem swojego drinka i zamówiłem kolejnego.
- Nie. Myślę, że to kwestia poczucia bezpieczeństwa.
Spojrzała w końcu na mnie i jakby oniemiała. Wydaje mi się, że znała nasz zespół.
- Wow... Tom z Tokio Hotel... - Zagryzła wargę, co od razu uznałem za mega seksowne. - Żenada... - Wywróciła oczami i wróciła do pisania smsa.
- A może jednak ze mną zatańczysz? - Dotknąłem lekko jej ramienia.
- Sorry, ale za dużo się naczytałam kaulitzcestów. Jakoś nie widzę cię z kobietą.
Zamrugałem zaskoczony chyba po raz enty tego wieczoru. Czym do cholery były kaulitzcesty?!
- Nie wiem, o czym mówisz – odparłem i odwróciłem się do niej tyłem z zamiarem odejścia do loży chłopaków.
A ona... prychnęła. Wystarczająco głośno, że usłyszałem przez muzykę. Wróciłem do niej i zacisnąłem zęby.
- Nie myśl sobie, że jesteś tak wyjątkowa, że możesz pozwolić sobie na ocenianie każdego z góry. Nikt na to nie zasługuje. Szczególnie osoba, która podchodzi do ciebie, bo jej szkoda, że siedzisz sama przy barze.
- Nie potrzebuję litości, wręcz przeciwnie – wynoś się stąd, nie chcę cię widzieć na oczy, nie mam ochoty na kłótnie z kimś tak próżnym, łatwym i ukierunkowanym tylko na zdobywanie i ruchanie. Jesteś idiotą – mruknęła i napiła się campari.
Pokręciłem głową. Jak można tak oceniać ludzi?
- Nie masz prawa oceniać mnie z góry, nie znając mnie! - Oburzyłem się.
- I kto to mówi? Kto stwierdził, że jestem tu sama...? - Uśmiechnęła się kpiąco i podszedł do niej jakiś facet. Zmierzył mnie wzrokiem, objął ją i odszedł z nią od baru. Chyba wyszedł z łazienki, ale pewien nie byłem.
Wywróciłem oczami i wkurwiony wróciłem do loży chłopaków.
- Bez komentarza. Nie wiedziałem, że ma chłopaka, przecież tak to bym nie zagadał... - mruknąłem i zamknąłem oczy. Obaj widzieli, że nie jestem w humorze, ale jak się okazało, nie zamierzali traktować mnie lightowo i po prostu odpuścić.
- To idź znajdź inną. Nie wierzę, że tak długo wytrzymałeś bez nikogo. Rozumiemy, że cię niedawno chłopak rzucił, ale najlepszym lekiem na zbolałe serce jest kolejna miłość – powiedział mądrze Gus.
Tak, tak... no trochę im nawkręcałem z tym chłopakiem, ale musiałem wymyślić, czemu jestem taki przygnębiony i to coś oprócz stanu Billa, bo w końcu jemu się polepszało, a ja z dnia na dzień z tej samotności wpadałem w coraz większego doła.
- Tom, a co ci wystaje z kieszeni? - zapytał Geo i wyciągnął mi serwetkę z kieszeni szybciej, niż ja zdążyłem zareagować. - Wiktoria i numer telefonu... - powiedział uśmiechając się do mnie szeroko. - Która to Wiktoria, stary?
Patrzyłem na niego z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy. Wyrwałem serwetkę i przeczytałem numer. Pisze serduszka zamiast kropek nad 'i'... to słodkie.
- Ta, co wyszła z tym burakiem i dała mi kosza – odpowiedziałem, drapiąc się po głowie.
- Chyba jednak nie dała ci takiego kosza. - Geo się zaśmiał i podał mi drinka. - Napij się, bierz telefon i leć za nią. I żebym cię w hotelu przed śniadaniem nie widział.
Wywróciłem oczami i wypiłem do końca jego drinka.
- Kurwa, od kiedy ty pijesz 'Sex na plaży'? - prychnąłem, a Gus zachichotał. Geo mruknął coś niezrozumiałego obrażony i gestem mnie popędził.
Wyszedłem z klubu i wbiłem sobie jej numer do telefonu i od razu napisałem do niej sms.
'To był twój brat, prawda?' - wysłałem.
Na odpowiedź czekałem chodząc w tą i z powrotem przed klubem. Powietrze, dość chłodne, dodam, działało na mnie kojąco i zniwelowało w większości skutki alkoholu. Poczucie winy ścisnęło mnie trochę za gardło i zatrzymałem się w miejscu, zastanawiając się nad tym, czy ja w ogóle wiem, co wyprawiam? Mój ukochany leży w szpitalu, a ja uganiam się za rozkapryszona panienką...!
A jednak żądza okazała się większa, bo gdy tylko dostałem odpowiedź, w której mieścił się całus i adres, od razu pognałem do taksówki i jakimś cudem dogadałem się z Polakiem, gdzie ma mnie zawieźć. W samochodzie ponownie moje myśli wróciły do Billa. Spojrzałem na wyświetlacz w telefonie, on był na tapecie. Uśmiechnięty jak zawsze. Zadrżałem i byłem blisko rozmyślenia się. Wtedy przypomniałem sobie Billa i doktorka. I szlag mnie jasny wziął, tak typa nienawidziłem. Dojechaliśmy na miejsce, zapłaciłem i wysiadłem. Czekała przed drzwiami domu, na huśtawce na werandzie. Wyglądała zjawiskowo w ciemną noc w świetle księżyca.
Podszedłem do niej i zapomniałem o całym świecie.
- Polki nie są tak łatwe jak myślałem. Są najbardziej skomplikowanymi kobietami na świecie – powiedziałem stając przed nią.
- Zapewniam też, że bardziej gorące... - Puściła mi oczko. Wstała i wzięła mnie za rękę, prowadząc do domu.
Szedłem za nią uśmiechając się szeroko. Tommy zawsze dostaje to, czego chce...
Przez salon i korytarz przeszliśmy spokojnie, lecz, gdy tylko drzwi do jej pokoju się za nami zamknęły, dopadłem ją i zacząłem mocno całować. Oparłem ją o ścianę przy drzwiach i rozpiąłem jej sukienkę, która z szelestem upadła na podłogę. Oplotła mnie chętnie rękoma i sama napierała na moja wargi, zdejmując ze mnie koszulkę. Mmm... przejmowała kontrolę. Poczułem tylko jak moje rozpięte spodnie spadają na ziemię, wyszedłem z nich po zdjęciu butów i oboje zostaliśmy już tylko w bieliźnie.
Pchnęła mnie na swoje duże łóżko i usiadła na moje biodra zadowolona. Ocierała się swoim kroczem o mojego juniora i całowała po szyi oraz podgryzała sutki. Pozostawiła po sobie kilka malinek i zadowolona z siebie ściągnęła stanik. Uniosłem się wyżej i przyssałem się do jej pięknych piersi. Bycie bi zdecydowanie było samą zaletą. Jęczała słodko, gdy wyprawiałem cuda językiem i ustami na jej wrażliwych sutkach, a sama zakradła się dłońmi do mojego penisa, wyjęła go z bokserek i głaskała dłonią. Odsunąłem się wreszcie od jej piersi i pozwoliłem dalej działać. Zeszła w dół i wzięła mojego dużego, dumnie stojącego Tommy'ego do ust. Ssała mocno i poruszała mocno głową. Jednak nie wzięła go całego do końca, w zasadzie to chyba potrafił tylko Billy.
Ściągnąłem z niej majteczki i masowałem łechtaczkę długimi palcami, przyjmując z uznaniem jej głośne pomruki. Wreszcie odsunęła od siebie moją rękę, usiadła mi znów na biodra i pocałowała mnie mocno, nabijając się na mnie jednym ruchem. Oh, to uczucie ciepła, ciasnoty i wilgoci doprowadzało mnie do szaleństwa. Zaczęła się szybko poruszać, a jej piersi podskakiwały w tym rytmie. Złapałem ją za biodra i dociskałem ją do siebie mocniej, wchodząc jak najgłębiej zdołałem. Po kilku minutach doszedłem w niej mocno, a potem ona zacisnęła się na moim penisie i wtuliła się w mój tors.
Przeczesałem jej włosy i ogarnęło mnie największe na świecie poczucie winy. Zsunąłem ją z siebie i usiadłem na łóżku. Wziąłem telefon ze spodni i od razu na tapecie swoimi oczkami spojrzał na mnie Bill. Ja pierdole, co ja najlepszego zrobiłem?!


Będę krzyczeć dopóki twoje serce będzie krwawić, przebiję wszystkie mury i wejdę oknem, jeśli wyprosisz mnie drzwiami, odzyskam twoje serce. Chyba musiałem je najpierw stracić by wiedzie, ile dla mnie znaczy. Zdradziłem cię, Bill. Przepraszam.” - wysłałem sms do mojego bliźniaka, siedząc w taksówce odwożącej mnie do hotelu. Wyszedłem od razu, mimo próśb Wiktorii bym został. Nie mogłem. Miałem kaca moralnego. I nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie.





wtorek, 10 czerwca 2014

54. Und wir halten auch zum ersten Mal zusammen

Kochani! Oczywiście było trochę przerwy, a rozdział powstał bo jestem chora -_- No ale nic. Rozdział betowała Czaki, a dedykuję go osobie, której komentarze, w których dopytywała sie o następny rozdział zmotywowały mnie do pisania, czyli Andra Olona. Dziękuję, że zmusiłaś mnie do napisania <3 Zapraszam do czytania i komentowania.

~ Sinni

54. Und wir halten auch zum ersten Mal zusammen

Bill


Podczas kolejnego tygodnia czułem jakby Xsavier się wycofał. Był tylko na obchodzie i czasem woził mnie do skype'a w swoim laptopie, żebym rozmawiał z Tomem. Miałem dziwne wrażenie, ze bardziej stara się zbliżyć mnie i brata, niż sam mnie poderwać, co sprawiło, że w sumie mu zaufałem. Moją teorie potwierdzał fakt, że flirtował z pielęgniarkami i widziałem, że często wchodzi do pokoju tamtej dziewczyny, więc dałem sobie na luz.
Za to z Tomem... Wariowałem bez niego, a on wycałowywał ekran laptopa, gdy tylko mnie widział. Tęskniliśmy bardzo za sobą, jednak słowa Xsaviera utknęły mi w pamięci. Nie umiałem się po nich pozbierać, a próby przypomnienia sobie czegokolwiek z dnia wyjazdu Toma kończyły się na tym, że widziałem zdenerwowanego brata, który jakby najchętniej już zwiał i nigdy nie wrócił. Kompletne przeciwieństwo tego, kogo widziałem w laptopie.
Gdy już sam nauczyłem się siadać na wózku i schodzić z niego, mogłem jeździć do toalety, a przy okazji również odwiedzałem czwarte piętro...
- Teraz ty, ja przesunąłem gońca, nie widziałeś? Gdzie ty jesteś? - Dziewczyna pomachała mi dłonią przed oczami.
Zamrugałem i spojrzałem na Elenę. Była szczupłą osiemnastolatką o szerokim uśmiechu i pięknych, błękitnych oczach. Nie miała włosów, bo walczyła z białaczką, była blada, ale zawsze miała dobry humor i szybko się zaprzyjaźniliśmy. Nauczyła mnie też grać w szachy.
Siedziałem u niej w pokoju, na czwartym piętrze szpitala. Oddział onkologiczny znajdował się na tym samym poziomie, co rentgen, tylko skręcało się w przeciwną stronę.
- No, jestem... Ale myślę, co tu zrobić... - mruknąłem niezadowolony, że nie jestem tak dobry jak ona. Przesunąłem damę i czekałem na jej ruch.
- Jej, uczysz się na błędach, dumna jestem. - Wyszczerzyła się.
Wywróciłem oczami i znów odpowiedziałem na jej ruch, tym razem bez zawahania, a po kilku kolejnych minutach po raz pierwszy wypowiedziałem słowa 'szach mat'. Pogratulowała mi szczerze pierwszego zwycięstwa i wręczyła batona, o którego się założyliśmy.
- Wiesz, Izabell przyszła do mnie wczoraj wieczorem i powiedziała, że Philip ją rzucił przez telefon, płakała całą noc pod moją kołdrą, a dzisiaj rano on przyszedł i się jej oświadczył – powiedziałem jej o naszej znajomej z oddziału po stronie rentgena, gdzie przeszczepiano kończyny i zakładano implanty.
Izabell przeszczepiono ostatnio lewą dłoń i wracała od tygodnia do zdrowia po zabiegu. Przed nią była długa droga rehabilitacji, ale dwudziestoletnia brunetka wcale się tym nie przejmowała i cieszyła się, że dostała dłoń.
- Wiem, mówiła mi dziś jak karmiłam ją podczas obiadu. A ty, wiesz... coś między tobą i doktorkiem, czy jednak cisza? - Puściła mi oczko.
- Weź... ja mam chłopaka, jakbyś zapomniała. - Prychnąłem oburzony.
- Oj tak... sławny Thomas Kaulitz, który teraz podbija serca fanek, pokazując swoje uczucia i smutek, że jego braciszek jest w szpitalu połamany.
- Nie śmiej się. On naprawdę mnie kocha, to nie jest żart. - Oburzyłem się i zacząłem sprzątać bierki.
- Ale ten doktorek tak się na ciebie patrzy, tak wzrokiem wodzi, normalnie cię pożera... - Zachichotała.
- Nie zauważyłem – odparłem szczerze. - Musze wracać, zaraz mam rehabilitację. - Wykręciłem się i zwiałem.
Pojechałem w stronę wind i wezwałem jedną.
Gdy drzwi się rozsunęły moje oczy spoczęły na przystojniaku z rudymi włosami.
'Jak płomienie' – zacytowałem sam siebie.
Patrzyłem na mojego lekarza i na usta cisnęło mi się powiedzenie 'o wilku mowa'.
- Bill, właśnie ciebie szukałem. Chodź, już jesteśmy spóźnieni. - Przejął mój wózek i pojechał ze mną na drugie piętro.
Był taki oschły i profesjonalny. Normalnie góra lodowa. Nie zauważyłem ponownie najmniejszych starań zainteresowania mnie swoją osobą.
Dojechaliśmy do sali ćwiczeń i ku mojemu zdziwieniu, nie zauważyłem mojej pani rehabilitantki, a zamiast niej, w pustej Sali, to on usiadł ze mną na matę i ułożył mi wygodnie nogi.
- Dagmara zachorowała. Od dzisiaj będziesz ćwiczyć ze mną – poinformował mnie i wziął moją dłoń ostrożnie.
Serce mi przyspieszyło, gdy pogłaskał jej wierzch i ją ucałował.
- Bill... Nie ma słów, które opiszą, co do ciebie czuję jedynie patrząc na twój uśmiech, gdy rozmawiasz z koleżanką z onkologii... Jest taki szczery i sprawia on, że i ona się uśmiecha, chociaż nie robiła tego od tygodni. Jej lekarz jest pod wrażeniem...
- Po co mi to mówisz? - Spuściłem nieśmiało wzrok.
Uniósł mój podbródek.
- Bo patrzę na ciebie i nie umiem poradzić sobie z chęcią wzięcia cię w ramiona i tulenia do siebie całe życie – wyszeptał, siadając za mną.
Zamknąłem oczy, gdy poczułem jego dłonie masujące mój kark delikatnie w miejscach, gdzie jeszcze niedawno bolało, gdzie nie mogłem poruszyć szyją.
Nagle, poczułem na karku jego ciepłe usta, które wodziły po nim z góry na dół w delikatnych, jak muśnięcie skrzydeł motyla, pocałunkach. Ahh... Tak dawno nie zaznałem bliskości... Tak tęskniłem za ramionami Toma i jego delikatnością, namiętnością...
Zadrżałem nagle i zamrugałem przestraszony.
- Co ty wyprawiasz...? - wyszeptałem obudzony z transu, a gęsia skórka wstąpiła na moje ciało.
- Sprawiam ci przyjemność, malutki... - wymruczał mi do ucha i posadził mnie na swoje kolana.
Gdy tylko mnie tak nazwał, jakaś nieznana mi dotychczas siła sprawiła, że poczułem się mega rozluźniony. Być może tęskniłem za byciem niewinnym i radosnym, gdy nie miałem żadnych problemów, gdy mogłem beztrosko śmiać się, nie widząc bólu i cierpienia na świecie. Tak się czułem w ramionach Toma. Kogoś silnego, większego, dominującego... W ramionach Xsaviera również.
- Ktoś zauważy... - wychrypiałem, bo aż z wrażenia zaschło mi w gardle. Prąd przepływał w moim ciele w tą i z powrotem.
- Nikt nie zauważy. Jesteśmy tu tylko my... - Ucałował mnie ponownie w kark i jego dłonie spoczęły na moich barkach.
Rozpoczął delikatny, zmysłowy masaż. Oczy same mi się zamknęły. Po prostu czułem. Po chwili zjechał dłońmi na boki mojego ciała i sunął nimi w dół i w górę po mojej koszulce, a ja czułem jak staje się lekko ciepły. Jak po kilku głębszych. Rozluźniłem się i oparłem o niego, a on ścisnął moje biodra i docisnął mój tyłek do swojego krocza. Jęknąłem cicho i zaczął głaskać moje nagie uda. Rozsunąłem, nie myśląc za dużo, nogi i odchyliłem głowę do tyłu. Gdy przesunął dłonią po podbrzuszu obudziłem się.
- Z-Zostaw... - szepnąłem i zacisnąłem nogi na tyle na ile pozwalały mi gips i usztywnienia od kolana w dół.
- Ciii... Będzie ci dobrze... Zasługujesz na to... - mruczał przy moim uchu, sprawiając, że zaczynała twardnieć moja męskość.
- Nie... To za szybko... Xsavier, proszę, nie dzisiaj... - Skuliłem się i zamknąłem oczy prosząc w duszy, by naprawdę się odsunął, bo za chwile może być za późno.
Nie protestował, a moje modlitwy zostały wysłuchane. Odwrócił mnie na swoich kolanach przodem do siebie. Przysunął mnie do siebie i nakrył swoje usta moimi. Całował mnie delikatnie, a ja po chwili odrętwienia i, gdy minęła pierwsza fala zaskoczenia, zacząłem oddawać pocałunki, obejmując go za szyję. Podniecał mnie, nie umiałem odgrywać obojętnego, skoro naprawdę miałem na niego ochotę. Wreszcie wsunął język pomiędzy moje wargi i bawił się moją kuleczką, przez co zacząłem mruczeć w jego usta i coraz odważniej zwiedzać dłońmi jego ciało. Ścisnął moje pośladki i miętosił w dłoniach zadowolony. W ten sposób bardziej docisnął do siebie nasze krocza, co wywołało mój kolejny jęk w jego usta. Głaskałem jego kark i plecy. Gdybym tylko mógł uklęknąć, na pewno wypiąłbym się zjawiskowo prosto w jego dłonie i ocierałbym nasze krocza o siebie, ale, że mogłem jedynie siedzieć, to on unosił moją dupcię i dociskał do swojej męskości moją.
- Chciałbym cię już wykochać... Marzę o tym, kociaczku... - wyszeptał, a ja całkowicie zmiękłem.
Mógł teraz zrobić, co tylko chciał. Mógłby mnie położyć na matę, rozebrać i posiąść. Na pewno jęczałbym z zachwytu. Ale on... on był inny. Pocałował mnie jedynie czule, kończąc namiętny i żarliwy pocałunek i przytulił mnie do siebie mocno, jakbyśmy byli po intensywnym orgazmie i tulił mnie tylko, głaszcząc mnie po plecach. Zamknąłem oczy i pomyślałem, że tym ruchem zdobył całe moje zaufanie. Chciał, mógł, ale nic nie zrobił. Szanował mnie. Zależało mu na czymś więcej, na czymś głębszym. A ja po raz pierwszy poczułem, że też tego chcę.


Tom

Gdy wyszedłem ze szpitala, to mnie, kurwa, żal za serce ścisnął. Zostawiłem ukochanego z przystojniakiem chętnym na tyłek Billa, na moją własność! Wściekły wsiałem do tourbusu i obrzuciłem chłopaków niezbyt miłym spojrzeniem. Żaden z nich się nie pytał, o co chodzi. Wszyscy to wiedzieli, kim jest lekarz Billa i co razem robili na parkiecie. I wszyscy też wiedzieli, że muszę się na czymś wyżyć. Albo kimś.
Wyjechaliśmy z Paryża w stronę Berlina, gdzie mieliśmy nasze nowe studio. Musieliśmy przeprosić fanów i zwrócić pieniądze za bilety, a także ustalić daty nowych koncertów i być może, aby nie marnować czasu, zająć się projektami na nową płytę. Przytłaczało mnie to wszystko, źle się czułem, gdy Billa nie było obok. Jakby moja podpora zniknęła, a ja spadałem w dół bez kontroli nad niczym. Świat runął. I czułem, że tak samo jest z Billem. Obaj nawzajem się uzupełnialiśmy, więc jak mógłby żyć beze mnie? Ja bez niego nie potrafiłem.
Jak idiota próbowałem sobie czymś zająć czas w podróży, która nie była stosunkowo długa, w końcu autostradą to tylko niecałe dwanaście godzin. Chodziłem to od salonu, to do pokoju Geo, a stamtąd jakaś niewyjaśniona siła ciągnęła mnie do mojej sypialni i Billa, do której w ogóle nie miałem ochoty, ani odwagi wchodzić. Wreszcie, gdy dojechaliśmy do hotelu 'troskliwy' Geo, kumpel na medal, stwierdził, że się 'poświęci' dla sprawy i wyjął wódkę. Gustav powiedział, że będzie nas pilnować i tak we dwóch obaliliśmy całą butelkę. Znaczy, Geo pił przynajmniej trzy razy mniej, więc praktycznie... sam obaliłem ta butelkę, a potem zalany w trupa położyłem się do łóżka i napisałem Billowi 'dobranoc', po czym od razu zasnąłem, a moją ostatnią myślą było: jak dużo będę musiał wypić, żeby się z tego wykaraskać...?

I po raz pierwszy... nie trzymamy się razem. Po dwóch stronach lustra, oddzieleni setkami kilometrów. Widok Billa na ekranie laptopa wcale nie poprawił mi humoru, choć się uśmiechałem. Bo wiedziałem, do kogo należy laptop, z którego korzysta mój ukochany.
Rano odebrałem telefon. Po drugiej stronie przywitał mnie Sebastian.