niedziela, 31 sierpnia 2014

Tarzan, siedem dni na miłość - Dzień Trzeci

Witam, słodziaki!  Prezentuję kolejny odcinek cyklu one-shotów, jakie przygotowałam. Życze miłej lekturki i uśmiechu na ustach podczas jutrzejszego rozpoczęcia 10-miesiecznej katorgi. Pomyślcie o Billu w lamparciej kiecce i idźcie na przód! Zapraszam do czytania i komentowania.

~ Sinni

Dzień trzeci

Obudziło mnie głośne trąbienie słoni. Kurwa, co to takie głośne dzisiaj?!
Otworzyłem oczy i przetarłem twarz. Wtedy poczułem, że leży na mnie jakieś piórko. Spojrzałem w dół i rzeczywiście leżał na mnie mój Billy zwinięty w kłębuszek. Mmm... maleństwo zrobiło sobie ze mnie materacyk. Uśmiechnąłem się i przytuliłem go mocno do siebie. Pocałowałem go w czubek czuprynki i głaskałem go delikatnie po pleckach. Kochałem go.
Położyłem go obok i wyszedłem z szałasu. Rozpaliłem na nowo ognisko, wyjąłem nasza wodę do picia i położyłem obok. Wyjąłem nóż, melona i ananasa i obrałem z twardej skórki. Nabiłem pokrojonego ananasa i melona na kilka naostrzonych patyków i grillowałem uśmiechnięty. Wyjąłem wszystko do umytej misy i wróciłem do szałasu z wodą.
- Billy... kociaczku, wstawaj, śniadanko... - Pocałowałem go w czółko z uśmiechem.
Ziewnął najsłodziaśniej na świecie i polizał futerko na łapce. Potrząsnął uszkami i spojrzał na mnie zaspały.
- Um... Dzień dobry, Tommy – wymamrotał i ziewnął raz jeszcze.
Wtulił się we mnie, pakując się mi na kolana uśmiechnięty, przez co również i ja się szczerzyłem zadowolony. Postawiłem mu miskę na kolana.
- Owocki dla mojej księżniczki. - Pocałowałem go w czoło i zacząłem go karmić.
Jadł grzecznie i gryzł uważnie ananaska. Nie lubił mieć zatrucia pokarmowego, wręcz bał się tego. Przeczesywałem jego włosy, dbałem o mojego lamparcika.
Po śniadanku zebraliśmy rzeczy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Mój kiciuś nie lubił chodzić po gorącym piasku, więc wziąłem go zadowolony na barana i niosłem.
Po godzinie znów weszliśmy do dżungli, gdzie upał nie był już tak nieznośny, dzięki zacieniającym dróżkę liściom. Tu zsadziłem Billa i szliśmy obok siebie. Złapałem go za rękę i splotłem z nim palce dość nieśmiało.
Spojrzał na mnie dość zaskoczony, ale nie zabrał ręki.
- Wiesz, żeby nam się nic nie stało... wiesz... ten... teges... - wymamrotałem i puściłem jego dłoń.
Po chwili jednak poczułem jak jego dłoń wślizguje się w moją i splata ze mną palce. Nie powiedziałem nic, tylko uśmiechnąłem się do niego.
- Przy tobie czuje się bardzo bezpieczny, wiesz, Tommy? - Musnął mój policzek swoimi słodkimi usteczkami.
Nie odpowiedziałem. Uśmiechałem się tylko do tego promiennego słoneczka i ściskałem jego dłoń.
Po kilku godzinach doszliśmy do źródełka, gdzie zrobiliśmy postój. Napełniliśmy pojemniki świeżą, zimna wodą i umyliśmy się tak mniej więcej, bo przecież w ubraniach.
- Teraz trzeba iść wzdłuż źródła? - zapytałem patrząc na niego, jak cudnie je banana.
Pokiwał głową i patrzył się w kierunku, w którym będziemy potem podążać.
- Bibi... a ten... od razu chcesz być w ciąży i wychowywać małe lamparciki? Czy dacie sobie... trochę czasu dla siebie? - Zapytałem cicho.
- Wiesz, myślę, że to nie będzie za bardzo zależne od nas. - Zarumienił się słodko. - Jak wyjdzie, tak wyjdzie. To gorący facet, myślę, że nie będziemy utrzymywać wstrzemięźliwości po ślubie. - Wzruszył ramionami i patrzył na swoje ręce, przeżuwając powoli.
W głowie utkwiły mi te słowa o 'gorącym facecie'. Nosz kurwa! A ja to co? Zimny jestem? Toż ja to jestem wulkan sexu, energii i gorąca!
Prychnąłem cicho i odwróciłem wzrok lekko zmieszany, co bardzo rzadko mi się zdarzało.
- A ten... wiesz, to bardzo daleko, skoro 5 dni drogi, to... będziemy się widywać częściej, czy coś...? - Odchrząknąłem.
- Wiesz, ja teraz będę żoną, będę mieć dużo obowiązków, Tom – powiedział niezbyt wesoło. - Może kilka razy w roku... trzy... dwa... - Z każdym słowem ściszał głos.
'Trzy'...?! 'Dwa'...?! w momencie, gdy przez ostatnie kilkanaście lat widywaliśmy się codziennie?! Jak ja mam to przeżyć?!
- Nie martw się, Tom... W sumie też już powinieneś poszukać kogoś na stałe i pomyśleć o założeniu rodziny – dodał.
Pokręciłem jedynie głową. Szkoda było gadać. Właśnie transportowałem miłość mojego życia na ślub z innym. Albo byłem masochistą, albo... głupim masochistą. Machnąłem lekceważąco dłonią.
- Nieważne, nie chcę na razie żony, po co mi? Daję sobie świetnie radę sam. Ciebie mi będzie bardzo brakować. - Westchnąłem i zamilkłem.
Bill też nic już nie mówił. Skończył banana i wyrzucił skórkę w krzaki.
- Idziemy? - zapytał, a ja tylko skinąłem głowa i podniosłem się, wziąłem rzeczy i powlokłem się za nim. Gdy złapał mnie za rękę, nie zabrałem jej, bo wyglądałoby to dziwnie i na pewno zacząłby coś podejrzewać. Dlatego trwałem w tym bólu. Jego dotyk palił i koił. Bałem się go i pragnąłem jednocześnie. Byłem w kole bez wyjścia. Mogłem się już tylko załamać.
Wieczorem dotarliśmy do jaskini obok źródełka. Była jeszcze jakaś godzina do zachodu i spokojnie moglibyśmy wędrować dalej, ale obaj zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma co ryzykować, bo dalej może nie być tak idealnej lokalizacji na nocleg.
Rozłożyłem maty przy wejściu i rozpaliłem ognisko. Bill siedział przy wodzie i rysował patykiem w piasku.
Wziąłem łuk, przyczaiłem się i postrzeliłem dwa dość duże ptaki w powietrzu. Spadły obok mnie. Wyjąłem strzały i obrałem z piór. Wypatroszyłem je, nadziałem na kijki i piekłem przy ogniu. Oparłem kijki o kamień i poszedłem do Billa.
- Co się dzieje, mały? - Usiadłem za nim tak, żeby mieć go między nogami. Otuliłem go ramionami i pocałowałem go w kar.
- Nic... - wyszeptał naprawdę nieprzekonywująco.
- Bibi, powiedz, wiesz, że ze mną możesz rozmawiać o wszystkim, zawsze ci pomogę... - Przytuliłem go do siebie jeszcze mocniej.
- No bo... ja się boję, że ja mu się nie spodobam. Mój tata, jako, że jest królem lampartów, każe mu wziąć ze mną ślub, ale on mnie nigdy nie widział, a ja jestem taki brzydki... - mówił płaczliwym głosem.
- Skarbie, ja wiem, że się denerwujesz, ja też, ale jesteś najpiękniejszy na świecie. Każdy by chciał mieć taką piękność za żonę. Kogoś tak delikatnego, wrażliwego, troskliwego, czułego i ciepłego, inteligentnego i mądrego... jesteś ideałem, skarbie.
- Um... - Zarumienił się. - Tak uważasz?
- Ja to wiem, znam cię nie od dziś. Ten facet, kimkolwiek jest, to największy szczęściarz na świecie, naprawdę, żabko. - Pocałowałem go czule w policzek i wziąłem na ręce jak dziecko, gdy już wstałem. Zabrałem go do jaskini, posadziłem na matę z mchu i do miski włożyłem po kolei dwa ptaki, obrałem, doprawiłem i zaczęliśmy jeść ze wspólnej misy. Potem napoiłem mojego skarba, umyliśmy ręce, twarze, choć mój lamparcik jak zwykle trochę niechętnie, i położyliśmy się spać. Tuliłem go i prosiłem w myślach, by Bibi trafił na kogoś wyrozumiałego, kochającego i o złotym sercu. Wiedziałem, że okropnie będę za nim tęsknić.



2 komentarze :

  1. No Ty chyba żartujesz! Serio?! Serio?! I jeszcze raz: SERIO?! Ja bym tak nie umiała jak Tom, naprawdę! Pozwalać na coś takiego. Niech ten debil wyzna w końcu swe uczucia, a nie! Wbija sobie sztylet coraz głębiej w serce. No... Chyba, że...! Np. zobaczy tego kogoś dla Billa i sam się w nim zakocha! To dopiero byłoby niezłe... I w ogóle to nie mogę znieść myśli Billa jako żony... Ale podoba mi się i chcę już ten ostatni dzień, o!

    Życzę weny i pozdrawiam

    Czaki

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuuuuuuu Wreszcie Bill weźmie ten Ślub . . . Wiesz co mi się przypomina Sinni? Sevuś i Lily normalnie tylko jeszcze Tom śmiertelnie nie obraził Billa, ale kto wie co będzie dalej. Ciekawe za kogo wyjdzie Billy hm interesujące nie ma co gdybać ja czekam na sexsik :) weny kochanie :*
    Marudek :)

    OdpowiedzUsuń