sobota, 14 września 2013

47. Prolog: Everybody says that time heals the pain.

Ruszamy z III Tomem. Chciałabym tylko powiedzieć, że zawieszam MB na czas nieokreślony, bo jeszcze nie wiem, czy wyrobię się z jednym opowiadaniem, a co dopiero z dwoma... A przez następne dwa tygodnie nie ukażą sie notki, ponieważ wasza Sinn wyjeżdża na wycieczkę do gorącej Italii. Może natchnie mnie wena i po powrocie nastukam coś szybciutko. Bardzo przepraszam i zapraszam do czytania i komentowania.

Sinn

47. Prolog: Everybody says that time heals the pain.

W jednej ręce trzymał kubek z gorącą kawą, a w drugiej list, który dopiero co przyniósł listonosz. Wrócił do domu, ubrany jedynie w bokserki i szlafrok i rzucił niedbale list, nie patrząc na adresata. Miał lepsze rzeczy do roboty.
Dopił kawę i ubrał jakieś ubrania, nawet nie patrząc na to, czy spodnie pasują mu do koszuli. Przeczesał niedbale długie, brązowe włosy i westchnął z rezygnacją. Dziś mógł je pogładzić ostatni raz. Za godzinę miał wizytę u fryzjera.
Wyciągnął komórkę i zadzwonił do przyjaciela, który miał mu pomóc zmierzyć się z tym koszmarem i razem z nim porzucić przeszłość – ścinając szatynowi włosy.
Blondyn był punktualnie przed ogromną willą swoim czerwonym Porsche i oboje odjechali w kierunku centrum miasta. Nie rozmawiali za wiele. Szatyn był za bardzo zdenerwowany całą sytuacją, by wydusić z siebie cos dłuższego niż „uhm”, „tak” lub „nie”.
Fryzjerka z politowaniem patrzyła na przerażenie w oczach mężczyzny, który przymykał powieki na widok nożyczek, a jego przyjaciel musiał mu trzymać rękę na ramieniu.
Ciach. Ciach.
I po sprawie. Nie ma włosów. Nie ma przeszłości. Co z oczu to z serca? Chyba się przeliczył, wierząc w prawdziwość tego przysłowia, a blondyn zdawał się go dokładnie rozumieć. Oboje nie umieli zapomnieć. A może nie chcieli? W którymś momencie chyba nawet przestali zauważać różnicę.
Wychodząc z salonu szatyn czuł pustkę na ramionach. Było mu tak jakoś lekko na głowie i trochę chłodno. Przejechał dłonią po świeżo ściętej czuprynie i westchnął.
Wsiedli z powrotem do samochodu i skierowali się do domu szatyna.
Blondyn był jak zawsze zamyślony, mężczyzna nie chciał przyjacielowi przeszkadzać we wspominaniu, bo na pewno właśnie to robił. Wspominał. Wydzierał z zakamarków umysłu to, co postarali się schować już parę lat temu.
- Jutro razem wkroczymy w nowy okres w naszym życiu…- powiedział mężczyzna.
- Nigdy tego nie zapomnę. Nie ma takiej możliwości…- odparł właściciel samochodu.
- Już dwa lata… I żadnej wiadomości…- westchnął.
Weszli do domu i szatyn rozwalił się na kanapie w salonie i włączył telewizor, czekając na przyjaciela.
Blondyn poszedł do kuchni zaparzyć sobie kawy. Podniósł gazetę ze stołu, chcąc tym samym zrobić miejsce na kubek i nagle coś zauważył. Leżało pod gazetą i wyglądało niewinnie.
Przyjrzał się kopercie i zmarszczył czoło, a potem, po odczytaniu adresu zwrotnego, ściągnął brwi.
Zapomniał całkowicie o kawie i razem z kopertą przeszedł do salonu.
- Ktoś jeszcze utrzymuje z tobą kontakt z Hamburga?- zapytał blondyn.
Szatyn spojrzał na niego zaskoczony i zdziwiony jego pytaniem.
- Oczywiście, że nie- odparł pewien swego.- Skąd ci to przyszło do głowy?- Wyglądało na to, ze trochę się zdenerwował.
Przyjaciel rzucił w mężczyznę kopertą i patrzył na jego zmieniającą się minę, gdy czytał adres zwrotny.
- Ale…- zaczął, ale się zaciął. Właściciel willi nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.- To nie może być, Gustav - wydusił w końcu.
Rozerwał kopertę i szukał nadawcy listu.
- Georg?- zagadnął blondyn, chcąc się czegoś dowiedzieć.- Czy to…?- urwał, widząc minę przyjaciela.
Georg spojrzał na niego ze wściekłością i wyrzutem.
- Na darmo ściąłem włosy – burknął i podał list Gustavowi.
Przeleciał szybko wzrokiem po tekście, nie wiedząc, czego się spodziewać i uśmiechnął się na widok podpisu.
- Stawiam dwie stówy, że mu się udało – skomentował i wystawił rękę do kumpla.
- Ja stawiam cztery, że przekonali go do siebie – zaoponował i podał przyjacielowi rękę na znak podjętego zakładu.
- Jakby nie było…- westchnął Gustav.- Musimy się pakować… Chyba wracamy na falę, Geo.- Zaśmiał się.
- A mogłem ten list otworzyć rano…- żachnął się szatyn, ale pierwszy raz od dawna poczuł szczęście.

Teraz trzeba było tylko pojechać do Hamburga i wszystko wyjaśnić. Całe szczęście, że z Berlina droga nie była aż taka długa… Mówią, że czas leczy rany… Jednak żaden z nich nie był co do tego przekonany…

sobota, 7 września 2013

46. Epilog

Dzien dobry, kochani. Dzis przedstawiam wam epilog II Tomu. Nie mam zielonego pojecia, kiedy to zlecialo. Chcialabym zadedykowac ten caly Tom wszystkim, ktorzy czytaja i komentuja jak i rowniez tym, ktorzy nie komentuja. Moze w III Tomie sie poprawia :)  Zapraszam teraz na odcinek. A za tydzien lecimy dalej z Humanoid.  Jesli chodzi o MB.. Naprawde nie wiem. Bardzo, bardzo nie mam czasu. Przepraszam. Ale za cud uznam wyrobienie sie z jednym opowiadaniem. Nie wiem jeszcze jak to rozegram. Zobaczy sie. A wiec jeszcze raz zapraszam do czytania!

Sinnlos


46. Epilog


Gdy otworzyłem oczy, napotkałem od razu zapatrzone we mnie oczy Toma. Tak, jak kiedyś. Nie było piękniejszych poranków niż te, gdy budziłem się obok Toma. A taki miał już być każdy poranek.
Wróciliśmy do Hamburga. Mama i tata nie mogli uwierzyć, że się pogodziliśmy. Ale ani oni, ani GG nie musieli wiedzieć wszystkiego. Powód kłótni utrzymywaliśmy w tajemnicy, nie chcieliśmy stracić już nic więcej niż straciliśmy przez miesiąc.
Wróciliśmy do nagrywania płyty. Piosenki pisało mi się z łatwością, bo mówiły o tych wszystkich emocjach, które towarzyszyły mi przez ostatnie dni. Do wydania albumu mieliśmy dużo czasu, ale nazwę już ustaliliśmy pierwszego dnia po przyjeździe. „Zimmer 483” bo to w nim wszystko się zakończyło. Ostatnia rozgrywka, ostatnie rozdanie kart. I tam oddałem się z miłości jedynej osobie, którą kocham, a która kocha mnie. Mojemu braciszkowi.
- Bill…- Tom wyrwał mnie z zamyślenia, wchodząc do studia z dwoma szklankami i butelką whisky pod pachą.
Uśmiechnąłem się lekko. Z niektórymi jego przyzwyczajeniami po prostu nie warto było walczyć. A butelka whisky raz w miesiącu, dokładnie pierwszego dnia każdego miesiąca, nie była jakimś wielkim poświęceniem, więc chętnie z nim piłem. O to mnie przynajmniej poprosił. Był październik i właśnie mieliśmy rozpocząć ten rytuał.
- Chodź, braciszku, nauczę cię pić bursztynowy ogień… A potem..- Uśmiechnął się cwanie.
- A potem…?- podjąłem, choć i tak wiedziałem, do czego to zmierzało.
Objął mnie mocno, gdy podszedłem do niego i pocałował, zapierając dech w piersiach.
- A potem… Mam pewne plany wobec naszego nowego fortepianu…- wymruczał, a ja już wiedziałem, że przepadłem po tych słowach.
I on też to wiedział. Kochałem przepadać.  W jego ramionach…

czwartek, 5 września 2013

Przepraszam

Entschuldigung!!!  Przepraszam, że ni pojawił sie nowy odcinek MB. Przepraszam, bo nie wiem, kiedy się pojawi. Wróciłam do 2 liceum i już mam za sobą pracę domową składającą się z 500 zadań z chemii.. Wybaczcie, nie wiem, kiedy napiszę kolejny odcinek Być może naskrobię coś w weekend, ale nie moge obiecać... Przepraszam...

Sinnlos

niedziela, 1 września 2013

45.


Kochani moi! Dzisiaj zgodnie z moim planem przedstawiam wam finalowy odcinek II Tomu. Ale to zlecialo.. Ukazuje sie on dzisiaj z wiadomego powodu....... 

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO DLA NASZYCH KOCHANYCH BLIŹNIAKÓW!!! Stare konie z Was, ale nadal Was kochamy. Wracajcie jak najszybciej na scene inpokazcie, że Tokio Hotel nie umarło! Dajcie nam sile by temu zaprzeczac w konfrontacjach z Waszymi wrogami. Czekamy na nowy album i szalone oraz SEKSOWNE stylizacje. Bill, Tom, kochamy, pamietamy, tesknimy!

A wiec zapraszam na ten odcinek. Do czytania i komentowania. Dedykuje go wszystkim, ktorze czytaja Scheine hell - So Wie Du  i sa ze mna w komentarzach i duchowo. Bo to naprawde wiele znaczy. Po odcinki 45, czyli finale bedzie jeszcze epilog. A potem? Domyslacie sie? Tak, owszem! Startujemy z III Tomem: Humanoid. Bedzie strosz inny, ale sami zobaczycie. Nie moge sie doczekac! Zapraszam!

Sinnlos

45.

Berlin wyglądał tamtej nocy tak samo jak każdej poprzedniej. Oświetlony, przeszklony, nowoczesny i głośny. Piękny.
Patrzyłem na miasto z góry i podziwiałem jak wstaje do życia. Lampy powoli gasły, a na ulicę wychodziło coraz więcej osób. Nawet w niedzielę Berlin nie zwalniał. Rwał do przodu ile wlezie. Żył.
Wodziłem wzrokiem za jakimś mężczyzną. Zbliżał się do hotelu. Dokładnie pod mój balkon, na którym stałem. Wszedłem na barierkę i patrzyłem cały czas na zegarek.
Zawsze chciałem latać.. Teraz mogłem spróbować.. Chociaż przez chwilę. Chociaż raz.
Broniłem się przed powiedzeniem, że bez Toma moje życie nie ma sensu. Nie chciałem, bo nie było prawdą. Miałoby sens. Prawdopodobnie mógłbym skończyć szkołę i żyć razem z przyjaciółmi. Być może znalazłbym pracę i może nawet ktoś by mnie pokochał. Ale ja nie byłbym zdolny do pokochania nikogo innego niż on. A życie z kimś, kto mnie kocha, gdy ja nie mogę kochać jego jest beznadziejne. I złe. Krzywdziłbym go… A niewinnych się nie krzywdzi…
I nie chciałbym być samotny do końca życia. Samotność zabiłaby mnie tak samo, jak brak Toma.. Czyli również samotność..
Spojrzałem na zegarek. Idealnie.
- Wszystkiego najlepszego, Tommy..- wyszeptałem.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboko powietrze.
- Spring nich!!!- usłyszałem wrzask za sobą, a silne ramiona pociągnęły mnie do tyłu, ściągając z barierki.
Trzymały mnie mocno, a ja jeszcze nie wiedziałem, co się dzieje. Świat zaczął wirować. Przed chwilą stałem na barierce, a od skoku dzieliły mnie ułamki sekundy, a teraz ktoś tuli mnie doswojego torsu, wyciągając z objęć śmierci.
- Tom…- szepnąłem cichutko, rozpoznając sposób, w jaki mnie przytula i trzyma. I perfumy. Rozpoznałem zapach Toma zmieszany z jego perfumami. Idealny zapach, którego pragnąłem.
Rozpłakałem się głośno, czując, jak mnie trzyma. Wiedząc, że jest za mną i że zależy mu na moim życiu. Nie miałem pojęcia, czy mnie kocha i czy chce mnie znać, ale przynajmniej nie byłem dla niego obojętny… A może..? O kurwa… Jaki ja jestem głupi.
Zacząłem się wyrywać, aby dostać się do barierki, przeskoczyć ją i zakończyć  całą szopkę, którą było moje życie. Chciałem zniknąć.. Nie! Umrzeć! Chciałem umrzeć, nie zniknąć! Chciałem umrzeć z uczuciami…  Z miłością do Toma.
Trzymał mnie mocno i krzyczał do mnie słowa, których nie rozumiałem. Były zniekształcone, nie umiałem rozróżnić poszczególnych głosek i sylab. Wyrazy zlewały się w jeden ciąg i nie miałem możliwości ich oddzielenia od siebie.
Czułem, jak mną potrząsał i unosił mój podbródek, ale dopiero po pewnym czasie go zrozumiałem.
- …rób tego, Billy! Nie pozwalam!- Przyciągał mnie do siebie i przytulał do swojego ciała moje kruche.- Bill!- Znów mną potrząsnął.- Ja cię kocham!!!
I nagle wróciłem do rzeczywistości.
Zamrugałem parokrotnie i oblizałem zaschnięte od dyszenia wargi. Opanowywałem drżenia ciała i zamiast wyrywać się z jego uścisku, bardziej do niego przylgnąłem, ciesząc się każdą setną sekundy mojego ciała przy jego ciele. Chciałem go już zawsze tak blisko. Zawsze.. na zawsze i jeszcze dłużej…
- Tommy…- przerwałem szeptem jego krzyki.
Krzyczał, bo jeszcze nie wiedział, że obudziłem się z amoku. Z chęci złapania owalnej barierki, uniesienia w podskoku swojego ciała i przeskoczenia w otchłań. Ale to sprawiło, że się uspokoił. Łapał oddech po salwie krzyków, skierowanych w moją stronę w celu obudzenia mnie i patrzył mi w oczy, które były identyczne jak jego.
Wyciągnął palec wskazujący i przejechał nim po mojej rozedrganej, dolnej wardze z bólem w oczach. Pokręcił głową, jakby mówił „nie” i przytulił mnie mocno do siebie, prawie dusząc. Z czułością. Przyjemną czułością, której mi tak bardzo brakowało przez te wszystkie dni.
- Kocham cię…- powtórzył szeptem.- I chcę z tobą być, braciszku… Nigdy nie przestałem cię kochać… Nie skacz…
Ocierał kciukiem łzy z moich policzków i zlizywał je.
- Tom…- wyszeptałem.- Czy zatrzymałeś mnie tylko dlatego, że nie chcesz czuć się winny…?
Pokręcił głową, patrząc na mnie przez łzy.
- Zatrzymałem cię, bo i tak żyłbym z tobą… Wolę tu niż w piekle, kochany…- Uśmiechnął się lekko.
- To znaczy…?- Czułem, że się pogubiłem.
- Że skoczyłbym za tobą…- wyszeptał.
Nasze usta dzieliły milimetry, czułem narastające napięcie, które można było rozładować tylko w jeden sposób. Onieśmielał mnie. Oblizałem swoje usta, przez co przypadkiem kawałeczek mojego języka dotknął jego warg. Widziałem dokładnie w jego oczach, jak coś w nim pęka i w jednej chwili znalazłem się w jego ramionach jeszcze bliżej jego rozgrzanego od maratonu przez schody ciała. Przybliżył swoje usta jeszcze bardziej i teraz muskały delikatną skórę moich, wywołując na moim ciele przyjemne drżenia, które były jak obietnica, zapowiedź czegoś większego. Nareszcie ujął w swoje wargi moją dolną i zassał, ciągnąc lekko i przymykając oczy. Rozkoszował się jej smakiem i miękkością.
- Są takie słodkie…- wyszeptał zachwycony z iskierkami w oczach, gdy wypuścił moją wargę z pomiędzy swoich.
- Po hektolitrach łez na pewno mają słony posmak…- odpowiedziałem równie cicho, patrząc urzeczony w jego oczy.
- Więc z każdym pocałunkiem, zlizując gorycz, będę odkrywać ich głęboką słodycz…- Polizał mnie po wargach i zamruczał z aprobatą.- Jeśli są tak słodkie z goryczą… Bez niej chyba zasłabnę od nadmiaru cukru…
Przycisnął wargi do moich lekko rozchylonych i całował delikatnie i czule, głaszcząc kciukami moje policzki i dalej ocierając ciągle płynące łzy. Całkiem niespodziewanie zaczął rozchylać moje wargi językiem i wślizgać się do moich ust delikatnymi i wolnymi ruchami. Muskał nim wnętrze moich warg i szturchał mój język, pobudzając go do życia. Chciał, bym mu odpowiadał, bym dał znak, że tego chcę i nie mam nic przeciwko.
Och! Nie miałem! A skąd! Ale moje ciało było sztywne i nie potrafiłem się ruszyć. Chciałem, ale nie mogłem kompletnie oczarowany doznaniami. Był taki delikatny i czuły jak nigdy. Nawet nasz pierwszy pocałunek taki nie był… Ani drugi.. I żaden kolejny. Nie było ani jednego takiego jak ten. Był wyjątkowy. Niepewny, ale stanowczy. Jeden z wielu, ale  jakby pierwszy. Kończący jakiś etap w naszym życiu, a przepełniony obietnicą „więcej”.
Wtargnął wreszcie do środka całym językiem i dalej szturchał mój, który leniwie budził się do życia, jakby mówił: „mamo, jeszcze pięć minut…”. Ale prawdą było, że ani chwili dłużej nie chciałem tam zostać. Dlatego poruszałem nim leniwie, jakby zapominając, jak to się całuje drugą osobę… Jak się całuje ukochanego… Braciszka.
Krążył nim po wnętrzu moich ust, pieszcząc i muskając podniebienie i wnętrza policzków. Miał zamknięte oczy, tak jak ja. Ale pod przymkniętymi powiekami widziałem jego oczy. Widziałem je oczami wyobraźni. Były piękne i ciemne jak gorzka czekolada. Widziałem w nich swoje odbicie, a źrenice zwężały się i rozszerzały w zależności od strumienia światła.
Dotknął językiem mojego kolczyka w języku i jęknął cicho w moje usta. Objął mnie mocniej ramionami, przyciągając do siebie bliżej. Zaczął się cofać, nie rozłączając naszych ust i w ten sposób bezwiednie, urzeczony Tomem znalazłem się z powrotem pokoju hotelowym numer 483. Zamknął drzwi balkonowe jedną ręką, puszczając mnie na chwilę, ale po sekundzie znów tulił, obejmując obiema.
Gdy byłem już bezpieczny w środku i cichutko mruczałem w jego usta, odsunął się ode mnie delikatnie, nie zwalniając uścisku.
- Pamiętasz ostatnie zdanie w swoim liście, braciszku…?- zapytał cicho, zdejmując ze mnie powoli bluzę, rozpinając ją centymetr po centymetrze, przedłużając słodką torturę.
Pokiwałem głową na znak, że pamiętam. W końcu znałem cały list na pamięć. Przeczytałem go dziesiątki razy zanim wymiętolony włożyłem do koperty i oddałem Sebastianowi.
- Nigdy nie dasz mi najlepszego prezentu urodzinowego… Już taki dostałem i nic go nie przebije…- szeptał.
Zmarkotniałem. Przyjemna i miła chwila, choć naprawdę zaskakująca, stała się smutną.
- Mój najlepszy prezent urodzinowy przyszedł na świat 10 minut po mnie…- Założył mi włosy za ucho i pocałował czule.
Uśmiechnąłem się promiennie i przymknąłem zasnute przyjemnością oczy, gdy pocałował mnie w czoło.
Zsunął bluzę z moich ramion i odrzucił na łóżko.
Zadrżałem.
- Tommy…- pisnąłem cicho.- Co zamierzasz zrobić…?- zapytałem niepewnie.
- Nic wbrew twojej woli, braciszku…
Oblizałem zestresowany usta i poczułem ukłucie w podbrzuszu. Wziąłem dwa głębokie oddechy, aby się uspokoić, ale nie mogłem, nie działało.
- Tommy…- wyszeptałem drżącym i niepewnym głosem, patrząc mu prosto w oczy.- Kocham cię…
- Wiem…- odszepnął i przytulił mocniej.- Ja ciebie też kocham…
Chwila ciszy, w której podejmuję ważną decyzję.
- Tommy…- szepczę zdenerwowany.
- Słucham, kochanie…- Znów przeczesuje moje długie włosy, tym razem unosząc do góry końcówki kosmyków i zaciągając się ich zapachem.
- Kochajmy się…- powiedziałem tak cicho jak nigdy, prawie ledwo słyszalnie.
Wstrzymał oddech, o czym zawiadomiło mnie syknięcie i długie wciągnięcie powietrza. Pokręcił z niedowierzaniem głową i potarł kciukiem o moja dolną wargę, ujmując w dłoń mój podbródek. Patrzył mi głęboko w oczy i uśmiechał się lekko. Poczułem jego miętowy oddech na swoich ustach i nosie. Wdychałem go głęboko, zaciągając się nim. Był wspaniały. I miałem nadzieję, że tylko mój…  Objął mnie mocniej, przyciągając do siebie z całych sił i łącząc nasze usta w namiętnym splocie spragnionych języków. Kochałem to… kochałem jego...
Pociągnąłem lekko za jednego z blond dredów. Uśmiechnął się szeroko.
- Rób mi tak…- szepnął odurzony przyjemnością pocałunku.
Ciągałem więc delikatnie co i rusz innego dreda, a on jęczał co chwilę w moje usta. Jego dłonie zjechały na moje pośladki i ścisnęły je. Jęknąłem mu w usta, co podziałało na niego pobudzająco, więc jeszcze bardziej pogłębił nasz pocałunek, przygryzając moją dolną wargę. Pociągnął za nią, obejmując mnie mocniej w talii. Byłem taki… tylko jego.
Wsunąłem dłonie pod jego podkoszulek i gładziłem plecy, drapiąc paznokciami co jakiś czas jego gładką skórę z paroma bliznami. Mieliśmy szaleńczy rytm. Delikatny i czuły, ale jednocześnie namiętny i pełen tęsknoty. Tęskniliśmy za swoimi ciałami, za swoimi oddechami, za rytmami serc.
Czułem jak jego dłonie łapią za spód mojej koszulki i podnoszą do góry, gładząc kciukami mój chudy brzuch o delikatnej skórze. Uklęknął przede mną i buszował językiem w moim pępku, sprawiając, że znów chciałem poczuć ten sprawny język we wnętrzu moich ust. Gęsia skórka wystąpiła na całe moje ciało, a on nawet nie zamierzał przestać. Podwijał koszulkę coraz wyżej i podążał ustami za materiałem do samej góry, lekko się unosząc i całując czule moje usta. Ponownie opadł na kolana i usłyszałem znajomy dźwięk rozpinającego się rozporka. Boże… znów miałem być nagi… przed nim… razem z nim… Rozpiął jeszcze guzik, bo poczułem, jak ściśnięcie w talii trochę się rozluźnia. Podniósł mnie, trzymając za biodra i bez problemu położył na łóżku tak, że nogi mi zwisały. Uniosłem się na łokciach, by choć trochę go widzieć. Byłem taki nienasycony jego widokiem…
Rozwiązywał jedną ze sznurówek w moich tenisówkach. Potem drugą. Uciążliwie wolno. Zdjął oba buty, a potem skarpetki i ucałował spód mojej lewej stopy. Wziął do ust największego palca i zaczął ssać, gładząc kostki. Robił mi delikatny masaż obu stóp, sprawiając, że się relaksowałem i wzdychałem z przyjemności.
Podniósł się w końcu i usiadł obok mnie, całując delikatnie i czule. Złapał za moje spodnie i ściągnął moje czarne rurki jednym pociągnięciem, wywijając przy okazji na lewą stronę. Odrzucił je za siebie i zawisł nade mną, po pozbyciu się swojej wielkiej koszulki i spodni, które zdejmował milimetr po milimetrze, torturując mnie. W końcu zawisł nade mną również tylko w bokserkach i spojrzał mi głęboko w oczy troskliwym spojrzeniem.
- Billy…? – wyszeptał i wybudził mnie tym z transu, w jakim byłem, patrząc się w jego oczy.
- Tak, braciszku…? – odszepnąłem zachrypniętym głosem.
Uśmiechnął się i pogłaskał delikatnie mój policzek, a potem przejechał palcem po mojej odchylonej, dolnej wardze.
- Na pewno tego chcesz, najdroższy…? – zapytał cicho.
Wstrzymałem oddech. Wiedziałem, o co pyta. A ja tak niewyobrażalnie bardzo chciałem poczuć już go w sobie. Nie wiedziałem, skąd brało się takie uczucie.
- Bardzo… Chcę być z tobą tak blisko, jak tylko się da… - odpowiedziałem szczerze i zgodnie z własnymi uczuciami.
Pokręcił głową, a w jego oczach była czysta miłość i troska… czułość ponad miarę.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem…- szepnął w moje usta i pocałował długo i bardzo czule.
Odsunął się i wstał z łóżka. Podszedł do swoich spodni i podniósł. Szukał czego w kieszeniach. Uniosłem się trochę, obserwując go. Wreszcie znalazł to, czego szukał, a spodnie ponownie upuścił na podłogę. Podchodził do mnie powoli, a mój wzrok mimowolnie skoncentrował się na ogromnym wybrzuszeniu w jego bokserkach. Uśmiechnął się, gdy zauważył, na czym spoczywa mój wzrok.
Oblałem się rumieńcem i odwróciłem wzrok. Jakby to, co było między nami nigdy się nie zdarzyło. Ale co tu dużo mówić… Wciąż jednak byłem dziewicą…
Podciągnąłem kolana pod brodę i ukrywałem zaróżowione policzki między nogami. Poczułem, jak łóżko się ugina, a on znów siedział obok mnie. Złapał za łydki obu moich nóg i położył sobie moje długie nogi na kolana.
Cii…- Przytulił mnie do siebie i odnalazł swoimi drogę do moich oczu.- Nie wstydź się, kochanie… Jesteś piękny… I wiem, że stęskniony… Cichutko…- Objął mnie mocno, przyciskając do siebie i łącząc nasze wargi.
Całował mnie czule i powolutku, głaszcząc mój policzek. Całował tak, jak jeszcze nigdy. Jakby to był nasz pierwszy raz. I... przecież był…
Położył mnie z powrotem i kciukami zsunął moje bokserki, nie przerywając pocałunku. Schodził ustami w dół mojego już całkowicie nagiego ciała. Zacisnąłem nóżki całkowicie zawstydzony. W końcu trochę minęło, a ja nie byłem przyzwyczajony do wystawiania się na czyjś widok. Przełknąłem nerwowo ślinę, a on jeszcze zagryzł wargę i spojrzał na mnie.
- Bill… nie zdradziłem cię… nigdy…- wyszeptał, a do mnie ledwo co docierały jego słowa.- Tamto, co widziałeś… Nie posuwałem jej wtedy, Billy… Nigdy cię nie zdradziłem, przyrzekam…
Nie powiem, że jego słowa nie sprawiły, że kamień spadł mi z serca. Bo, chociaż go kochałem ponad życie, to świadomość, że był w kimś innym i to jeszcze, gdy sytuacja pomiędzy nami nie była do końca jasna, sprawiała mi ból.
Polizał mój sutek i zaczął ssać najpierw jeden, a potem drugi. Jęczałem cichutko pod jego dotykiem, napawając się wilgocą języka na moim ciele.
Zszedł niżej, zostawiając po sobie ścieżkę mokrych pocałunków wzdłuż mojego brzucha. Podniósł na mnie wzrok i delikatnie oblizał usta.
- Billy, skarbie… To będzie nieprzyjemne, ale muszę to zrobić…- wyszeptał, a ja zadrżałem na piąte słowo, które wyszło z jego ust.
Położył obok mnie te dwie rzeczy, które wyjął ze spodni. Pudełeczko i foliową saszetkę. Wziął pierwszą z nich i odkręcił, a mnie dobiegł zapach truskawek. Kochałem truskawki, a w połączeniu z zapachem Toma to działało na mnie jak afrodyzjak. Bezwiednie rozchyliłem usta i nawet nie zarejestrowałem momentu, w którym Tom nabiera żelu na jeden palec.
Rozchylił delikatnie moje nogi i pocałował mnie czule.
- Kocham cię… Czekam na ten moment bardzo długo… Czekałem, aż będziesz gotowy…- wyszeptał i pomiział swoim nosem mój policzek.
- Ja też cię kocham… Bardzo mocno… Jestem twój…- odpowiedziałem ledwo przytomnie, a strach zaczął ściskać mnie za gardło.
- Mój…- szepnął zaborczo.- Będę delikatny… obiecuję…- Pocałował mnie jeszcze raz.
Położył się obok mnie na boku i patrzył mi w oczy, głaskając głowę i włosy. Wsunął jeden palec w moje wejście, a ja rzeczywiście poczułem się nieswojo. Jęknąłem, ale było to spowodowane nowością doznania i dziwnego napierania. Zaczął poruszać palcem lekko go wkładając i wyjmując. Uważnie obserwował moją twarz, a ja patrzyłem w jego oczy z całą miłością i zaufaniem, jakim go darzyłem. To była… największa ofiara, jaką mogłem mu dać… Oddanie się.
Po chwili palec zniknął, a ja poczułem, jak znów zimny żel jest wsmarowywany w moje wejście, jednak teraz przez dwa palce. Złapałem się ramion brata, gdy te palce powoli się we mnie wsuwały, masując dziurkę i ścianki dookoła. Znów było dziwnie, ale nie bolało. Dało się wytrzymać, a uczucie to rekompensowały mi czułe pocałunki Toma, które składał na moich rozchylonych ustach.
Poruszał palcami w moim wnętrzu z łatwością, rozciągając mnie. Zwolnił ruchy dwoma, a trzecim zaczął delikatnie muskać wejście. Wreszcie wsunął opuszek, a ja zadrżałem, co od razu poczuł Tom, który mnie tulił. To było jak reakcja łańcuchowa. Ja coś czuję, a on od razu o tym wie. Mój bliźniak…
Zajął moje usta swoimi, całując namiętnie i cały czas napierając na mnie również trzecim palcem. Jęknąłem boleśnie w jego usta, gdy włożył go do środka i zaczął poruszać wszystkimi trzema.
Cii…- szeptał mi uspokajająco do ucha i tulił mnie jeszcze mocniej.
Przyspieszył ruchy palcami i całował mnie mocno, podgryzając wargi. Czułem, jak jego męskość wbija się w moje udo przez materiał bokserek. A to automatycznie bardziej mnie podniecało i zmniejszało ból.
Nagle palce zniknęły, a on ucałował moje przymknięte powieki. Wiedziałem, co teraz nastąpi.
Odsunął się ode mnie i ściągnął swoją bieliznę. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałem, ze można się tak denerwować. Ale bałem się bólu. Widziałem jego ogromną erekcję i myślałem, jak to ma się we mnie zmieścić. Od razu na  myśl przeszły mnie dreszcze.
Złapałem go za rękę, a on spojrzał w moje pełne strachu oczy.
-  Kocham cię… Ufam ci…- szepnąłem, bo nie wiedziałem, co więcej mogę powiedzieć. Strach wiązał pętle na moim gardle.
- Wiem, Billy…- Pocałował mnie w czoło i odgarnął włosy za ucho.- Ja też cię bardzo kocham… Najbardziej na świecie…- Pogłaskał mój policzek.
Przysiadł na piętach między moimi rozłożonymi nogami i sięgnął po drugą rzecz – foliową paczuszkę. Prezerwatywa.
Złapałem za jego dłonie, które otwierały opakowanie.
- Nie…- szepnąłem.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nie mam żadnych chorób… Ty masz…? – Przyglądałem mu się z przyspieszonym oddechem.
- Nie mam…- odpowiedział cicho.- Ja po prostu nie chcę, by cię bolało bardziej niż musi…
- Nie chcę, Tommy… Chcę czuć ciebie, a nie gumkę… Proszę…
Westchnął i widziałem, że toczy ze sobą walkę.
- Bill… Chociaż ten pierwszy raz…- mówił zrezygnowany.
- Ależ właśnie pierwszy raz chciałbym cię czuć… To takie wyjątkowe… Pozwól nam być najbliżej jak można… Bez żadnych granic… Proszę, braciszku…
Zagryzł wargę i odłożył paczuszkę.
- Kochanie… przepraszam, ale zaboli…- wyszeptał i wziął żel.
Zaczął nim smarować swoją erekcję. Obficie, nawet bardzo. Aż on był bardzo twardy, a żel stworzył grubą warstwę. Rozsunął trochę bardziej moje nogi, zawisając nade mną i całując czule. Ustawił się przy wejściu, a ja oddychałem szybko i nerwowo. Głaskał mnie uspokajająco i szeptał słodkie słówka do mojego ucha. Złapałem się mocno jego ramion, gdy jego żołądź zaczął się wsuwać do środka bardzo powoli. Był taki ogromny… Jęknąłem głośno i boleśnie, gdy był w połowie drogi. Rozpierał mnie od środka, jakby rozrywał. Patrzył na mnie smutno i troskliwie, całując co rusz delikatnie w usta. Nie chciał, żeby mnie bolało… Jednak oboje wiedzieliśmy, że tak musi być…
Wszedł do końca, a po moim policzku spłynęła łza bólu. Scałował ją, a potem pocałował mnie ze słonym smakiem na ustach.
- Kocham cię, Billy… Jesteś bardzo dzielny…- Przytulił mnie.
Dał mi chwilę, żeby się przyzwyczaić, ale ból nie znikał. Miałem niewyraźną minę, a oczy spowite cieniem bólu i niewygody. Ale był we mnie, czułem w sobie swojego braciszka… I to było piękne.
Zaczął całować mnie po szyi i robić wzdłuż małe malinki. Niespodziewanie zaczął się poruszać i znów jęknąłem boleśnie. Boże, co za ból!
Wykrzywiałem twarz i chcąc, nie chcąc, odsuwałem się od niego automatycznie, całkowicienieświadomie. Złapał mnie więc za biodro jedna ręką, a druga położył na mojej twardej męskości i zaczął poruszać nią w górę i w dół, sprawiając mi teraz na wpół ból i przyjemność. Niesamowite doznanie…
Nagle rozluźniłem się całkowicie, a ból zaczął ustępować. Czułem go w sobie, a przy każdym pchnięciu był mi bliższy i dawał coraz więcej przyjemności. Na początku wykonywał wolne ruchy, ale potem, gdy całkowicie naturalnie zacząłem odpowiadać na pchnięcia ruchami swoich bioder, jęczał głośno i przyspieszył znacząco.
- Taki… ciasny…- wydyszał mi do ucha i przyspieszył jeszcze bardziej.
Robił to szybko, ale delikatnie, całując mnie czule wszędzie, gdzie dosięgał. Czułem, jak jego jądra odbijają się od moich pośladków. Jego dłoń cały czas pieściła mojego członka, a ja… przepadłem… Krzyczałem z przyjemności jego imię i jęczałem głośno, gdy ocierał się o ten magiczny punkt wewnątrz mnie. Byłem tak bardzo blisko… Czułem, jak i on jest, bo pulsował mocno wewnątrz mnie.
- Tommy… ja… zaraz…- wyjęczałem mu do ucha.
- Wiem… Ja też…- odszepnął.
Pchnął jeszcze parę razy i za ostatnim trafił z całej siły w prostatę, a ja rozpadłem się na miliony kawałków, dochodząc mocno w jego dłoń i wrzeszcząc jego imię. Moje mięśnie zacisnęły się na nim momentalnie, a on doszedł, rozlewając się we mnie gęstą spermą, której smak tak uwielbiałem.
Opadł na mnie, przytulając do siebie mocno i całując czule i leniwie, dysząc i pojękując w moje usta. Poruszał się jeszcze wewnątrz mnie, pieszcząc moje wejście, które po orgazmie było niezwykle wrażliwe. To sprawiało, że jęczałem w jego usta z niezwykle delikatnej i czułej przyjemności. W końcu zastygł we mnie i przygarnął mocno do siebie. Przewrócił się na plecy, wciągając mnie na siebie i kładąc na sobie. Cały czas był we mnie.
- Chcesz, żebym wyszedł…?- wyszeptał zachrypiały.
- A nie jest ci tak dobrze…?- Spojrzałem na niego lekko jakby… zawiedziony?
- Cholernie…- wymruczał mi do ucha.
- Mi też…- odszepnąłem szczerze, zarumieniony i wtuliłem się mocno, uspokajając oddechy.
Przykrył nas kołdrą i przeczesywał dłonią moje włosy i szeptał do ucha, że mnie bardzo kocha.
Zasnąłem utulony jego zapachem i zmęczony tym nowym doświadczeniem i niezwykłymi doznaniami. W ramionach osoby, którą kochałem ponad życie. W jedynym miejscu, w którym czułem się bezpieczny.