środa, 28 sierpnia 2013

Miłosc Boli 1.11


Miłość Boli 1.11

Siedziałem w kuchni, tępo wpatrując się w przeciwległą ścianę. Głupie, że myślałem wtedy o wzorach na płytkach, którymi ów ściana była wyłożono, ale chciałem zrobić wszystko by tylko nie myśleć o dwójce ludzi, znajdującej się w mojej sypialni, w której jeszcze nie tak dawno kochałem się  z Tomem. A myśl, że to Margaret jest tam z moim bratem irytowała mnie jeszcze bardziej. Napawało mnie to wstrętem i mimowolnie wzdrygałem się rozmyślając o nich, siedzących na łóżku, na którym straciłem dziewictwo ostatniej nocy.
Rozmawiali, to wiedziałem. O czym? Raczej się kłócili, ale nie wiedziałem, jaki jest powód… Usłyszałem jak padło imię Roxy”. Więc rozmawiali też o jej siostrze… Krzyczeli i słyszałem, jak Margaret płakała.
Roxann… Było mi żal mojej byłej najlepszej i jedynej przyjaciółki… W końcu była młoda, ale na razie jeszcze nie wiedziałem, co i jak się stało, więc się nie odzywałem. I nie przeszkadzałem. Wkurwiała mnie jej obecność, owszem, ale dopóki skupiałem wzrok na ścianie, a jedynie uszy na rozmowie, dałem radę wytrzymać. Jej wysoki głos opadł i słychać było w nim ból i żal.
A no owszem, nie chciałem z nią rozmawiać, choć ona bardzo chciała. Ale ja nie potrafiłem. Nie miałem zamiaru widzieć jej na oczy. Jedyne, co chciałem, to by czuła ból. I czuła. Może nie jest to cudowne, że akurat cierpi, bo Roxann nie żyje, ale… Boże, kim ja jestem, że cieszę się z czyjegoś bólu…? Tak, zdecydowanie mnie zniszczyli… Mnie bolało. Teraz niech zaboli ją. I jego. Niech cierpią oboje.
Wstałem, głośno odsuwając krzesło i odwróciłem wzrok od ściany. Przez swoje myśli zgubiłem wątek ich rozmowy. Ale skupiałem się już na czymś innym. Nie będę słaby, oj nie… Pokażę, że jestem silny. Założę ulubioną maskę i dam tej kurwie w kość! Zniszczę… Zetrę na proch…
Z takim nastawieniem udałem się do sypialni. Wszedłem bezpardonowo, nie zastanawiając się, co robią, że jest taka cisza. Być może przez moją głowę przemknęło parę bolesnych dla mego serca scenariuszy, ale nie poświęciłem żadnemu dłuższej chwili. Przeszedłem przez środek sypialni, krótkim spojrzeniem obdarzając jedynie Toma. W tym czasie nie zdążył nawet podnieść na mnie wzroku, a ja już zniknąłem w garderobie. Czy ta kurwa mówiła kiedyś, że wyglądam jak kurwa…? To ja już jej (kurwa) pokażę prawdziwą kurwę!
Z uśmiechem na ustach przeglądałem zawartość szafy. Zabawimy się… Wybrałem obcisłe, srebrne, połyskujące legginsy i czarną koszulkę. Wyjąłem swoje stare szpilki na platformie w krwisto czerwonym kolorze i przeszedłem się w nich kawałek, by sprawdzić, czy nadal umiem się w nich poruszać. Umiałem… I to jak! Uśmiech tylko poszerzał się na mojej twarzy. Przejrzałem się w  lustrze i nagle za czymś zatęskniłem. Obiecałem sobie nigdy tego nie zrobić, nie wrócić do tego… Ale skoro Margaret przyciągnęła pod moje drzwi bagaż ze wspomnieniami z przeszłości, ja również mogę dodać coś od siebie.
Wyjąłem małą skrzynkę i wyszperałem zdjęcie z samego dołu. Zapakowałem to zdjęcie i nagledo głowy zaświtała mi jeszcze inna myśl. Po co udawać kogoś, kim nie jestem… aż tak do końca… Może powinienem…



* * *



Opuściłem salon piękności, czując, jakby wróciła część mnie. Mojej prawdziwej osobowości. Kroczyłem ulicą i teraz to dopiero się za mną oglądali! Prawie zapomniałem, jak to jest…  Ahh… te bycie w centrum uwagi… Jak to działa budująco na psychikę…Normalnie czuję się jak w niebie. Jestem na językach wszystkich dookoła i jestem wspaniały. Jak kiedyś.
Wszedłem do mieszkania. Słyszałem, jak rozmawiają w kuchni. Wkroczyłem do niej ubrany w czarne rurki, obcisłą, biała koszulkę i czarną, skórzana kurteczkę. Na nogach miałem nowe, czarne koturny, a na szyi mnóstwo srebrnych wisiorków. Dłońmi podtrzymywałem się za boki, a zadbane, czarne, długie paznokcie odznaczały się na koszulce. Spojrzałem na nich z pogardą spod przymrużonych oczu z czarną obwódką, będącą wynikiem dokładnego makijażu. Moje czarne włosy były wygolone po dwóch stronach, a na górze miałem irokeza. Wróciłem stary ja z twarzą ogoloną na gładko. Wróciłem piękny ja, mój ja. Ja… ja.
Uniosłem idealną brew do góry. Tomowi opadła szczęka. Margaret zadrżała, jakby wrócił najgorszy koszmar. Tak, tak, mała kurwo… Twój koszmar dopiero się zaczyna…
Objechali mnie wzrokiem i nie umiałem powstrzymać uśmiechu, gdy Tom z trudnością przełknął ślinę i pożerał mnie wygłodniałym wzrokiem, zaciskając mocniej dłonie na kancie blatu tak, że aż kłykcie mu pobielały. Margaret zamarła. Już widziałem, jak film zwany przeszłością przewija się jej pod mokrymi od łez powiekami. Tak, tak, dziwko. Bill Kaulitzpowrócił.
Podszedłem do niej i już wiedziałem. Będę odpłacać się jej pięknym za nadobne.
Podniosła na mnie niepewny wzrok. BOŻE… Ona i niepewność?! Niech mnie kule biją… Patrzyła na mnie jakby z… przeprosinami i prośbą jednocześnie… Tak długo wyczekiwany przeze mnie widok… Ale to nie załatwi sprawy. Zapłaci mi za to, co zrobiła.
- Ja tu siedzę – powiedziałem zimno, objeżdżając ją wzrokiem.
Zamrugała, jakby nie rozumiejąc, o czym mówię. Tom wciągnął nagle powietrze, budząc się z transu zachwytu moją osobą. I stało się coś, czego całkowicie się nie spodziewałem. Po prostu wstała i przeszła na inne krzesło, dalej od Toma. Po prostu mi uległa…
Tom się spiął i zaproponował, żebyśmy poszli do salonu, skoro Margaret już wypiła herbatę. I poszliśmy. Oczywiście nie pozwoliłem, by ta szmata szła za mną. Jeszcze by mi coś zrobiła… To ja wyszedłem ostatni z kuchni.
Blondynka usiadła na sofie i widziałem, jak Tom zajmuje jeden z foteli. Podążyłem więc do drugiego, ale, gdy mijałem brata, ten złapał mnie za rękę i pociągnął na swoje kolana, patrząc nieufnie na dziewczynę. Wtuliłem się w jego tors.
- Moja… kicia…- wymruczał mi do ucha, a mnie humor od razu się poprawił.
Margaret usłyszała, na pewno. I zażenowana odwróciła wzrok. Boże… kolejny raz mnie zaskakuje… To ta dziewczyna w ogóle wie, co to wstyd?!
Uśmiechałem się szeroko, a Tom najzwyczajniej w świecie był zadowolony z tego, że sprawił, iż się uśmiechnąłem. I rzeczywiście, uśmiechnąłem się. Tak, jak ja tylko potrafiłem. Słodko i bezbronnie. Bo taka była prawda, jego słowa mnie obezwładniły. Byłem taki… jego. I byłem kicią! Jego kicią!!! Odezwało się wewnątrz mnie małe dziecko, zadowolone i udobruchane z zastosowanego wobec niego zdrobnienia. Małe dziecko wewnątrz mnie skakało wysoko ze szczęścia. Miałem natychmiastową chęć miauknąć i polizać go po policzku, udowadniając, że jestem prawdziwym kotkiem. Boże… jak ten człowiek na mnie działał… To aż niepokojące…
Przytulił mnie mocno do siebie.
- No dalej…- powiedział do Margaret.- Opowiedz Billowi, co się stało. Choć jestem przekonany, że nie ma najmniejszej ochoty słuchać twojego głosu.- Mierzył ja uważnie wzrokiem. Byłem ciekaw, czy jak wtedy siedzieli w sypialni i, gdy ja wyszedłem również panował między nimi taki dystans i chłód.
Spuściła wzrok i oddychała spokojnie, kciukami robiąc tak zwany młynek ze zdenerwowania, które w sobie ukrywała.
- On… on zgwałcił Roxy za to, że wyjechałam za Tomem i…- Rozpłakał się na nowo w histerii.- I ona odebrała sobie życie!
- Twój alfons, tak?- Uniosłem brew.
Byłem starym mną tylko na zewnątrz. Wciąż miałem jednak maskę, która z czasem stała się moją jedyna twarzą. Mistrz braku empatii i współczucia…
Uśmiechnąłem się, gdy pokiwała głową, ocierając łzy. Coś w środku mnie zakuło, ale było zbyt słabe, by dać o sobie znać na zewnątrz. Mały żal. Za Roxy, która tak stawała po stronie siostry i zmarła przez jej błędy.
Tom mierzył mnie uważnie wzrokiem. Byłem we własnym domu i mogłem zrobić co chcę. I zrobiłem.
- Wyjdź stąd – powiedziałem cicho, ale pewnym siebie głosem.
Podniosła zaskoczony wzrok, a łzy przestały być nagle tak widoczne.
- Dobrze słyszałaś, masz stąd wyjść i to natychmiast! – podniosłem trochę głos.
Z obawą i nadzieja spojrzała na Toma jak n ostatnia deskę ratunku.
- Mój brat powiedział, że masz wyjść.- Niespodziewanie Tom stanął po mojej stronie. Czyżby ona naprawdę była już tylko przeszłością?
Podniosła się z kanapy i ruszyła ku wyjściu.
- Ale Tom… Ja cię kocham…- wyszeptała cicho, patrząc mu prosto w oczy. No starsza od nas, a taka głupia.
- A ja ciebie nigdy nie kochałem…- odpowiedział i przytulił mnie mocniej.- Zabrałaś tylko szczęście mojemu szczęściu…- pocałował mnie w czubek głowy.
- Sam mu je odebrałeś…- zauważyła, patrząc mi w oczy.
Odwróciłem wzrok, bo wiedziałem, co robi. Oj, znałem te jej sztuczki, a sam uznawałem się  za mistrza w znajomości jej charakteru i zachowań.
Jednak nie odezwałem się. Chciałem wiedzieć, co powie Tom.
W jego oczach rozbłysły gorzki ból i żal.
- Odebrałem. Przez ciebie…- szeptał.- A teraz posunę się do wszystkiego, by je mu wrócić…- Przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej.
Pff…- Wzruszyła ramionami.- Nie oszukuj siebie… I ty wiesz, i on wie, i ja wiem, że nigdy tego nie naprawisz. I nawet, jeśli ci powie, że wybacza, nigdy tego nie zrobi. Wypomni ci to za kilka lat…- Ruszyła do drzwi, a smutek dziwnie zniknął. Zastąpiła je złość, że Tom za nią nie pójdzie nawet w takiej chwili.
- Pozdrów Roxy!- krzyknąłem za nią.
Odwróciła się i zamarła. Oczy jej pociemniały.
Uśmiechnąłem się szeroko. I oboje już wiedzieliśmy, że kłamała. Roxy żyje, a Margaret wkracza do akcji, aby odzyskać Toma. Jednak na jej drodze stoję jeszcze ja…




KONIEC SEZONU PIERWSZEGO

niedziela, 25 sierpnia 2013

44.


44.

Bill

Zadzwoniłem po Sebastiana. Przyszedł, a ja dałem mu kopertę z listem.
- Daj to Tomowi jutro o szóstej rano. Powiedz, w jakim jestem hotelu. Podaj pokój i… nie zapomnij złożyć mu życzeń…- poprosiłem.
Pokiwał głową i poszedł.
Wypowiedziałem tylko to jedno zdanie, a on nie ciągnął rozmowy. Doskonale wiedziałem, że on wie, co zamierzam i co zrobię. I nie zatrzymywał mnie. I dobrze

Tom

Siedziałem z kopertą przy stoliku i otwierałem. Zegarek pokazywał szósta rano. Gdy tylko zobaczyłem pismo Billa, wstrząsnęło mną momentalnie. Te literki… ten charakter…
- Billy…- szepnąłem cicho i zacząłem czytać.


Najdroższy Tommy,

Nie używam formułki „mój”, bo prawdopodobnie nie mam najmniejszego prawa nazwać Cię „moim”. Z początku nie miałem zamiaru pisać Ci tego listu, ale wiem, ze nie lubisz tego, jak się z Tobą nie żegnam. Zdecydowanie zabrakło mi wtedy odwagi. Teraz jąmam i pisze, bo skoro stać mnie na to, co zamierzam zrobić, stać mnie na to by się pożegnać.
Myśląc o tym wszystkim, co się stało, nie zauważam żadnej winy w swoim czynie, ponieważ… Ponieważ nie pocałowałem, bo mi się podobał, czy dlatego, że go kochałem. Zdecydowanie nie chciałem mieć z nim nic wspólnego ani wtedy, ani nigdy. Bo byłeś moją jedyną miłością. Byłeś, jesteś i będziesz. Dla mnie nic nigdy tego nie zmieni. Pocałowałem go na pożegnanie. Miał zniknąć i nigdy miałem już go nie zobaczyć. Dla Ciebie. Żebyś nie był zazdrosny i żebyśmy mogli być razem. Już zawsze, bez przeszkód. I nie dbam o to, że to, co mi mówiłeś było kłamstwem, a na pewno nie do końca prawdą. Ani trochę nie obchodzi mnie to, że dowodzisz gangiem młodzieżowym i, choć z wielkim bólem serca, wybaczam Ci to, że pieprzyłeś się z jakąś dziewczyną. Wybaczam, jeśli gwałciłeś, jeśli biłeś… Wybaczam, jeśli zabiłeś. Wybaczam, jeśli dalej będziesz to robić. Wybaczam, bo kocham, najdroższy…


Przerwałem w tym miejscu i uniosłem do góry głowę, aby powstrzymać płacz. Nie udało mi się. Ze łzami na policzkach kontynuowałem czytanie.


A jeśli jakimś cudem to, co zaplanowałem by się nie wydarzyło, a Ty chciałbyś mnie z powrotem, wiedz, że sam dołączyłbym się do Twojej grupy. By tylko być z Tobą. Byłbym całkowicie Twój. Posiadałbyś mnie w każdej możliwej kategorii. Wszystko, dosłownie wszystko zależałoby od Ciebie. Pewnie nie zdajesz sobie sprawy z bólu, jaki odczuwam. Z tego, jak bardzo uzależniłeś mnie od siebie. Bo miłość, jaką Cię obdarzam jest niepojęta. Chciałbym ją zrozumieć, żeby może spróbować ją porzucić, ale ona jest kompletnie niezrozumiała, a ja nie potrafię przestać Cię kochać, a z każdą sekundą czuję jak ból jest większy, bo kocham Cię mocniej…
Być może nie rozumiesz mojego obłędu… ja nawet nie oczekuję, że będziesz próbować zrozumieć. Ponieważ sam go nie rozumiem. Tak, zgadłeś. Moja miłość do Ciebie jest obłędem. A ja nie potrafię żyć w obłędzie już dłużej. Już mam dosyć… Czy domyślasz się, co zamierzam zrobić?
Wszystkiego najlepszego, braciszku… Kocham Cię. Jesteś dla mnie wszystkim. Czy w tym momencie, gdy czytasz dochodzi 6. 10 ? Za dziesięć minut, siedemnaście lat temu przyjdziesz na świat. Za dziesięć minut dostaniesz swój najlepszy prezent urodzinowy… Skoczę, Tommy….

Für immer allein in Zimmer 483,
Billy

Analizowałem przez chwilę, co miały oznaczać jego słowa i, gdy zrozumiałem znaczenie słowa „skoczę”, poderwałem się w krzesła. Przecierając łzy łapałem kurtkę. Sebastian coś pieprzył o nazwie hotelu… i numerze… numer pokoju… List… już kompletnie nie myślałem. W liście był numer pokoju…
Wybiegłem z pokoju i leciałem na złamanie karku do taksówki. Wywaliłem kierowcę i sam wsiadłem za kółko. Przycisnąłem gaz do dechy i jechałem najszybciej jak mogłem, żeby tylko dotrzeć na czas… Żeby tylko go zatrzymać.
Nerwowo spoglądałem na zegarek, a serce biło mi jak szalone.
Wpadłem do recepcji zdyszany z ciśnieniem prorokującym zawał i rozglądałem się za schodami lub windą.
- Przepraszam!- krzyknęła do mnie kobieta z recepcji.
Automatycznie odwróciłem w jej kierunku głowę.
- Pański klucz…- podała mi klucz z numerem 483.
Rzuciłem się na schody, bo stwierdziłem, że windą za wolno i drałowałem na piąte piętro, wypluwając płuca.
Dopadłem drzwi z odpowiednim numerem. Było równo dwadzieścia po szóstej.
Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
2

czwartek, 15 sierpnia 2013

43.


Hej witajcie :) Sinnlos poprosiła mnie o wstawienie odcinka, więc tutaj dla was go wstawiam i z uśmiechem na ustach zapraszam do komentowania :) Bo pewnie fajny odcinek jak cała reszta :) Zaprasza 
Marudek w zastępstwie za Sinnlos 

 Bill

Przez kolejne dni nie robiłem nic innego niż myślenie. Zajęcie dość męczące, gdy myśli się na taki temat, na jaki ja myślałem.
Łzy wyschły i nie było po nich śladu. Czułem się trochę jak wyprany z emocji mając wrażenie, że nigdy ich nie poczuję.
Ale decyzja była podjęta. Nic nie mogło mnie zatrzymać.
Patrzyłem na Berlin, stojąc na balkonie hotelu. Był piątek wieczór. Miasto żyło. Wysokie szklane budynki oświetlone były reflektorami. Ich światło we wspaniały sposób odbijało się od szkła. Nad całym miastem rozchodziła się jasna łuna. Duże miasta były piękne nocami. A po którejś godzinę słuchania szumu przestałem w ogóle zauważać, że panuje zgiełk.
Minusem było to, że nie było widać gwiazd. Chociaż… czy ja w ogóle lubiłem gwiazdy? Odzwierciedlenie marzeń? Ich symbol? Być może kiedyś, ale już nie…
Spoglądałem na stolik i przygotowane kartki papieru i pióro. Nie miałem zwyczaju nim pisać, ale list miał być ważny, więc chciałem go napisać w uroczysty sposób. Obok stała lampka białego wina. Mojego ulubionego. I mała, biała świeczka, która stała bez podstawki na zdjęciu Toma. Wszystko było przygotowane… Byłem gotów jak nigdy…

Tom

Stukałem nerwowo palcami o blat stołu i myślałem, co zrobić. Wysłałem bratu wiadomość o kolejnym miejscu spotkania, choć nie powinienem. A i tak oczywistym wydawało mi się, że jeśli nie przyszedł na gwałt, to nie przyjdzie na morderstwo…
Katarina patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem i zagryzała wargi. Wiedziała, że mnie wkurwiła tym, że mu powiedziała, ale też wiedziała, że zrobiła dobrze. A ja nie potrafiłem się na nią gniewać. Ani na Kat, ani na Billa. Bo przecież nie byłem na niego wściekły. Musiałem znaleźć sposób, by zostawić go, bezpiecznego w domu i nie mówić swoich grzechów.
Czy wiedziałem, że ten pocałunek nic nie znaczył? Byłem pewien i całkowicie o tym przekonany… Ale potrzebowałem dowodu… Tego, że jeśli ja zniknę, on ma jeszcze szansę poukładać sobie życie od nowa… Miał.
Dlatego byłem pewien, że sobie poradzi.

Do tej pory nie wierzę, że byłem tak głupi…

* * * * * * * * * * * * *

Spojrzałem w lustro i zacisnąłem wargi. Całe życie przelatywało mi przed oczami, widziałem je jak film. Było okropne i pełne kłamstw. I sam nie wiedziałem, co było prawdą, a co nie. Musiałem sobie wszystko poukładać, rozpisać. Życie, które wiodłem prawdziwy ja i życie osoby, którą wymyśliłem, żeby przeżyć. Ja i moje podwójne życie. Ja i osoby, którą nie chciałem być, ale pozwoliła mi żyć…
Punktem pierwszym było moje dzieciństwo. Mogłem napisać książkę.. opisać dokładnie, co się działo… I, owszem, okłamałem Billa. Nie podałem mu prawdziwych danych, bo po co? Miał się o tym nigdy nie dowiedzieć. Ani o nich, ani o tym, kto z kim. Mogłem opisać wszystko. Jak okłamywałem ojca i jak prosto z lania od niego leciałem lać innych. Sposób na odreagowanie… Bo przecież, mimo tego, że on mnie bił, miałem do niego szacunek, bo był moim ojcem. I chodźby z samej tej zasady nie mogłem go uderzyć. Bo to była osoba, która mnie stworzyła. To była osoba, która stworzyła mój największy skarb… mojego Billa…
Pierdolić to wszystko… Muszę odzyskać moje życie. Karta jest już czysta. Minęły wszystkie dni, które dałem sobie na to, by Bill mnie znienawidził… Była niedziela, a on nie dawał znaku życia.
Ktoś zapukał do drzwi i wszedł po moim głośnym i donośnym „wejść!”
Spojrzałem na drzwi, a do środka weszła osoba, której najmniej się spodziewałem.
- Sebastian… co ty tu, kurwa, robisz?!- warknąłem.
Stał zdyszany w wejściu z kopertą w ręce i przerażonym wzrokiem.
Nie zauważyłem nawet, że był już ranek.


* * * * * * * * * * * * * *

A jeśli marzenia są gwiazdami… Światło gwiazd nigdy jeszcze nie sprawiało mi takiego bólu… Mrużę oczy, bo mnie razi. I zamykam by na nie nie patrzeć. Tracę je wszystkie.
Marzenia giną pod osłoną nocy… Gwiazdy gasną pod moimi zamkniętymi powiekami.

sobota, 10 sierpnia 2013

Fanpage

Pragnę powiadomić Was, moi drodzy, iż stworzyłam swoja stronę na Facebooku. Być może to trochę narcystyczne tworzyć stronę dla swoich fanów, bo oczywiście nie uważam, że mam jakichkolwiek.. Jednak, jeśli jesteście, to jest pewien sposób, aby być informowanym o odcinkach. Tak więc, polubcie mnie na Facebooku, moim kochani Czytelnicy!

Fanpage Sinnlos

Sinnlos

Miłość Boli 1.10

A no to prezencik z okazji 20 000 wejść na bloga. Dla Was, kochani czytelnicy. Skomentujcie i pokażcie, ze jesteści!

Sinn


Miłość Boli 1.10


Gładziłem lekko jego głowę. Blond dredy już dawno zastąpiły ciemnoczekoladowe warkoczyki. Każdy z nich był gładki i jeszcze trochę mokry po prysznicu. Jego delikatne powieki uniemożliwiały mi patrzenie w jego ciemne oczy. Drgały lekko mówiąc mi, w której fazie snu się znajduje. Zawsze był taki męski, odważny, niepokonany. A teraz taki bezbronny w objęciach Morfeusza. Miał delikatne rysy twarzy. Tak inne od moich, ale… właściwie byliśmy jednakowi…
Westchnąłem i pogłaskałem go po policzku.
- B-Billy… Zo-zostaw go… M-Margaret… Zo-zostaw… - Mruczał cicho przez sen.
- Ciii…. Śpij… - Głaskałem go po głowie, aż się uspokoił i dalej spał, przekładając się na prawy bok, twarzą do mnie.
Uśmiechnąłem się smutno.
Minęło tak dużo czasu… Tak wiele go poszło na zmarnowanie… Nasze najpiękniejsze lata… Nienawidzę jej…
Wspomnienia były silniejsze od mojej woli… Po chwili już wszystko leciało przed moimi oczami, jakby wydarzyło się wczoraj…
Przeszedł mnie dreszcz na wspomnienie tamtego dźwięku. Jego słów i odrazy w jego głosie. Jakbym był czymś do wyplenienia, a nie jego bratem. I nie bliźniakiem…
Nienawidzę jej. Zabrała nam tyle czasu… Sześć lat… Tyle go nie widziałem.
Sam nie wiem, który z nas bardziej się postarzał, ale obydwu z nas przetrzepało życie. Czy ja zamartwiający się całe dnie przez sześć lat o jego los, czy on zamartwiający się o los swojej dziwki, gdy szła do alfonsa…?
Wstałem z łóżka delikatnie, żeby go nie obudzić. Poszedłem do łazienki i zmyłem cały makijaż, jaki mi pozostał na twarzy, a nie został wtarty w poduszkę. Wyglądałem okropnie… Nie miałem najmniejszej ochoty patrzeć na siebie w lustrze dłużej, niż to było konieczne…
Wszedłem pod prysznic, puszczając lodowatą wodę, wzdrygając się co chwila i chcąc odsunąć, trwałem w bezruchu, aż straciłem czucie, czy woda jest zimna, czy ciepła. Ćwiczyłem silną wolę. Codziennie od sześciu lat. Nie było z początku łatwo, ale po pewnym czasie opanowałem stanie pod lodowatym strumieniem, ból po nacięciu nożem, czy… No właśnie…
Dotknąłem delikatnie najnowszej blizny, która powstała wieczorem, kilka dni temu na moim udzie. Miała jakieś trzydzieści centymetrów długości. Tyle, ile ostrze noża…
Polubiłem ból. Wiedziałem, że na niego zasłużyłem… Tak sobie wmówiłem dawno temu i nie miałem już problemu z jego odczuwaniem. Zawsze powtarzałem, że jestem winny temu, że cierpię i że powinienem cierpieć.
Ból podobał mi się też z innego powodu… Gdy go czułem, miałem pewność, że żyję. Że gdzieś i kiedyś, albo wcale i nigdzie… Spotkam go jeszcze raz. I będę mógł powiedzieć, że i tak go kocham.
Powiedziałem. Tydzień temu.
Wyszedłem spod lodowatego prysznica.
Przejechałem palcami po lustrze w łazience. Obrysowałem kształt własnej twarzy. Twarzy idealnej, wyćwiczonej, bez skazy. Twarzy mistrza aktorstwa, kombinatorstwa, złośliwości. Twarzy zmęczonej życiem, które i tak nie trwało długo do tej pory.
Twarz człowieka dwudziestoczteroletniego powinna tryskać szczęściem, optymizmem, a nie sarkazmem i cynizmem.
Moje usta… całowały go… z miłością… Moje oczy… wpatrywały się w niego… z miłością… Mój nos… wdychał jego zapach… i robił to… z miłości…
Zobaczyłem go w odbiciu lustrzanym. Stał, opierając się o futrynę i obserwował mnie. Jego wzrok był smutny, jakby wiedział, o czym myślę. A może wiedział? Przecież nie tak trudno z moich oczu wyczytać, że myślę o błędzie… Który mógł nim być lub nie…
I to właśnie nad tym myślałem. Poprzez odbicie lustrzane patrzyłem prosto w jego oczy. Były identyczne, jak moje… Płynna czekolada, od której byłem uzależniony… I w obliczu tego faktu moje rozmyślenia stały się nieważne. Jakie miało znaczenie, czy popełniłem błąd, czy nie, skoro i tak byłem od niego uzależniony… Nie umiałem się uwolnić… I co gorsze… Chyba nie chciałem…
- Bill…? - Szepnął i sprowadził mnie tym samym na ziemię.
Odwróciłem się i spojrzałem w jego oczy teraz bez żadnych pośredników.
- Wracaj do łóżka… Jest bardzo wcześnie… - Na potwierdzenie swoich słów ziewnął.
Pokręciłem przecząco głową.
- Pracuję, Tom… - Odpowiedziałem i wyminąłem go w drzwiach, kierując się do garderoby.
Otworzyłem ogromną szafę i nie patrzyłem nawet na to, co ubieram. Wszystko zawsze jakoś do siebie pasowało. Nigdy nie zwracałem większej uwagi na kolory… Zawsze wyglądałem idealnie… Zawsze w to wierzyłem… Dopóki się nie sparzyłem…
Poszedł za mną i obserwował każdy mój ruch, gdy ubierałem spodnie.
- Żałujesz, prawda? - Zapytał cicho.
Wyprostowałem się i zastygłem w miejscu.
- Nie wiem, Tom… - Odszepnąłem. - Naprawdę nie wiem…
- Wybacz mi… Może zadziałałem zbyt pochopnie… Na pewno powinienem był dać ci więcej czasu… - Podszedł do mnie i objął w pasie.
Odsunąłem się lekko automatycznie.
Westchnął zrezygnowany.
- Billy… Braciszku, zrobisz, jak będziesz chciał… Ale chcę, żebyś wiedział, że ja naprawdę cię kocham. Jesteś dla mnie wszystkim… Aha.. I powiedz, jeśli będziesz chciał, żebym się wyprowadził…
Wyszedł z garderoby i kroki ucichły gdzieś na wysokości kuchni.
Zakończyłem rytuał strojenia się jakąś bożuterią i popędziłem do niego, zabierając po drodze torbę i kosmetyczkę.
Wszedłem do kuchni i powitał mnie zapach świeżo parzonej kawy z mlekiem. Podał mi go nieświadomie w moim ulubionym kubku i usiadł po drugiej strony lady, patrząc na mnie uważnie.
- Dziękuję za kawę… - Wychyliłem się przez nią i cmoknąłem go w usta.
Wydawał się być zaskoczony. Ja też byłem.  Nie spodziewałem się całkowicie swojej reakcji. Chyba wreszcie zrozumiałem, że oprócz tego, że go kocham i tego, że mi na nim zależy, zależy mi również na tym, by się z nim pogodzić i mieć dobre stosunki…
Spojrzałem na niego uważnie.
- Nie żałuję… - Szepnąłem nagle.
Zerknął w moja stronę i uśmiechnął się lekko. Wstał ze stołka barowego i podszedł do mnie, zachodząc od tyłu. Objął mnie mocno i przytulił do swojego torsu. Położył głowę na moim ramieniu i pocałował ucho, a potem policzek.
- Boli cię, Billy…? - Zapytał cicho.
Przeniósł dłonie na moje uda i pogładził.
- Zawsze pytałeś o to dziewczyny po rozdziewiczeniu? - Odparłem niezbyt miło.
- Nigdy nie miałem żadnej dziewicy. Miałem tylko Margaret, Bill… - Przytulił mnie mocniej.
- Brzydzi mnie to, że byłeś w jej wnętrzu… Tak jak setka innych… A teraz we mnie… - Odsunął się lekko.
Odwrócił mnie do siebie przodem na obrotowym stołku. Położył ręce na moich ramionach i patrzył prosto w moje oczy.
- Posłuchaj mnie, Bill… Nigdy nie dotknąłem jej wnętrza.
- To znaczy?
- Że zawsze używaliśmy prezerwatyw i nigdy nie robiłem jej minetki.
- Przyrzekasz?
- Przyrzekam.
Pocałowałem go delikatnie i polizałem  jego dolna wargę, a następnie przygryzłem i lekko za nią pociągnąłem.
- Moje kochanie… - Pogłaskał moje policzki. - Nie odpowiedziałeś, czy boli…
- Boli… - Szepnąłem i poprawiłem się na stołku.
- Przepraszam.. – powiedział cicho.
Przytulił mnie mocno. Oplótł swoje biodra moimi nogami i uniósł do góry. Trzymał mnie za uda i masował pośladki delikatnie.
- Tom… - Wtulałem się w niego mocno. - Nigdy ci tamtego nie wybaczę…
- Wiem, Bill.
- I nie pozwolę ci o tym zapomnieć.
- Sam nigdy sobie na to nie pozwolę.
- I  jeśli zostaniesz.. To sprawi ci ból..
- Nieadekwatny do tego, który ja sprawiłem tobie..
Dzwonek do drzwi.
Zszedłem z jego rąk i poszedłem do drzwi.
Otworzyłem.
W drzwiach stała zapłakana miodowłosa dziewczyna, ubrana w szary dres.
Rzuciła się na mnie i wtuliła we mnie, całkowicie zszokowanego.
- Bill… - zapłakała. - Roxy nie żyje…
Te słowa uderzyły mnie z siłą, jakie kompletnie się nie spodziewałem po tak długim czasie.
- Margaret… - szepnąłem przez łzy.



20 000

Jak widzę, aż tyle miałam wejść na bloga. Dziękuję Wam bardzo, za to, że czytacie i komentujecie, choć nie wszyscy i nie zawsze. Wiem, ze Mazohyst czyta, ale nie komentuje, ale wiem, ze jest.. Tak samo Guren. I na pewno więcej jest Was, kochani, ale nie mogę Was wymienić, bo nie pokazujecie się.

Za każdym razem, gdy myślę, komu zawdzięczam to wszystko.. To jest jedna osoba, która..Zabija mnie i ożywia raz za razem. Dziękuję, Marudek.. i przepraszam.. za wszystko i za nic.. za to, że żyję. A on.. I ja.. to skomplikowane. Jedno jego słowo wystarczy bym się uśmiechnęła. On wie jakie.. Ale też wczorajsza noc.. była okropna. I on również wie, dlaczego.

Jeśli chodzi o tych, których mi brak, to oczywiście, wspomnianej Mazohyst. Ale też dwóch innych osób. Illusiona i tej jednej, która podniosła mnie z koszmarów i przywróciła do życia. Brakuje mi najbardziej ciebie, Blue.

Chciałam dać Wam prezent niespodziankę za to, że czytacie i dam.. Jutro prawdopodobnie, bo dziś już coś dodałam i jest późno. Ale jutro będzie prezencik. MB 10.

Teraz, gdy już przemawiam, powiem tylko, że nastąpiły zmiany w betowaniu. MB betuje Czaki, a SH-SWD betuje Kasiaczek.

Dziękuję za to wszystko.

Sinnlos

piątek, 9 sierpnia 2013

42.

Tytuły rozdziałów dodam, jak wrócę.

Wczoraj… Pewna ważna dla mnie osoba w złości powiedziała, że nie umiem pisać i, że kiepsko mi idzie. I przejęłam się tym, naprawdę. Więc, jeśli ktoś to przeczyta.. Wyraźcie, proszę, swoje zdanie.. Betowała Kasiaczek.

~Sinnlos

42.


Bill

Ściany zdawały się zbliżać do siebie. Czułem klaustrofobiczny napór ze wszystkich stron i nie umiałem sobie z tym poradzić. I do tego znałem okrutną prawdę. To nie były ściany mojego pokoju hotelowego… To były ściany mojego serca. Były zbudowane ze wszystkich uczuć, kłębiących się we mnie od ponad miesiąca. Przeglądałem je, wertowałem i smutne było, że nie znalazłem ani jednego pozytywnego. Wszystkie uciskały moje serce i sprawiały, że bolało. To nie był już nawet ból w mojej głowie, czy jakieś urojenie… To był fizyczny ból.
Trzymałem się jedną ręką za serce, drugą za brzuch i siedziałem koło toalety na podłodze. Obraz przed oczami mi się rozmazywał i musiałem nogami oplatać kibel, żeby nie stracić orientacji, gdzie jestem. I nigdy nie spodziewałem się, ze można chorować… z miłości. Można. Doświadczyłem tego i jest to najgorsza choroba ze wszystkich. Bo nigdy nie wiadomo, jak się rozwinie. Jednak czułem, ze mój los jest już z góry przesądzony. Znałem koniec tej choroby. Były dwie możliwości, a ja wiedziałem, co mnie czeka.
Kolejne torsje i wymiotowanie żółcią. Bo przecież nic nie jadłem i nie piłem. Jedyny płyn, jaki połykałem, to moje łzy, które same spływały mi do ust. Automatycznie je oblizywałem, smakując ich słonego i gorzkiego smaku. Choć może nie były gorzkie w smaku? Może goryczy dodawał im mój umysł? Żeby ukarać siebie za wszystkie błędy. Za wszystko, co zrobiłem źle, a to zadało Tomowi ból…
Boże… Tom… To imię nawet wymawiane w myślach sprawiało, że płakałem jeszcze bardziej. Że ręce mi drżały, a głowa, przechylając się na bok, odmawiała posłuszeństwa i nie patrzyła prosto.
Bałem się spojrzeć w lustro, ale właściwie wiedziałem, że nie zobaczę w nim nic prócz pustego wzroku. Że będę widział lalkę pozbawiona nadziei, z odebranymi marzeniami i bólem spowodowanym niespełnioną miłością.
Cały dzień spędziłem na podłodze łazienki. Teraz się pogorszyło, bo od godziny powinienem być w hotelu naprzeciwko cmentarza i oglądać specjalne widowisko… Gwałt na małej dziewczynce. A ja nie mogłem… I Katerina miała rację.
Wiedziałem, że Tom, chcąc zniszczyć moje uczucia, niszczy mnie. Bo to jest jedyna rzecz, która mnie definiowała. Moje emocje, to, co czuję. Niszczył mnie. A ja nie chciałem zniknąć. Mogłem umrzeć, ale nie zniknąć. Bo umiera się z uczuciami, znika się bez nich.
Gdy wreszcie poczułem, że mój żołądek się uspokoił, a żółć już nie ma zamiaru palić mojego gardła, spuściłem wodę i podczołgałem się do zlewu. Wstałem na drżących nogach i przepłukałem usta zimną wodą. Umyłem zęby i przemyłem twarz. Istna masakra. W życiu nie czułem się gorzej. Ani psychicznie, ani fizycznie…
Trzymając się za ściany, poszedłem szurając stopami o wykładzinę do sypialni.
Usiadłem na łóżku i sięgnąłem po telefon. Co chwilę ktoś dzwonił. Skrzynkę sms miałem zapchaną wiadomościami, których nie przeczytałem. Zastanawiałem się, dlaczego jeszcze nie wyłączyłem telefonu… Pewnie dlatego, że to był jedyny towarzyszący mi dźwięk. Był już irytujący, owszem, ale nie był on ciszą. A wszystko było lepsze niż ta cisza. Mogłem włączyć telewizor, ale… Wpadałem w paranoję.
Bałem się tej ciszy, bo czułem, jaki jestem samotny. Ale jednocześnie nie potrafiłem jej przerwać, bo bałem się, że przestanę czuć ból. Bo to było cholernie bolesne, ale nie bardziej niż zapomnienie o Tomie. Nie mogłem o nim zapomnieć. A przerwanie ciszy byłoby próbą zapomnienia.
Położyłem się i patrzyłem w sufit. Podejmowałem najważniejszą decyzję  w moim życiu.
I chyba…
Spojrzałem na kalendarz na ścianie i uśmiechnąłem się smutno.
…ją podjąłem.


                                                                        Tom

Krążyłem nerwowo po recepcji i spoglądałem na drzwi. Powinien już być w hotelu od godziny. Czyli naprawdę nie przyszedł? Zostawił mnie?! Ale… ale przecież…
Przecież to ja go zostawiłem…
Bez powodu.
Kat stała u dołu schodów i patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem. Ruszyła do mnie wolnym krokiem, zakładając ręce na piersiach.
- Tom… on nie przyjdzie…- powiedziała cicho i położyła rękę na moim ramieniu.
- A jeśli coś mu się stało?- zapytałem nerwowo.- Jeśli autobus miał wypadek, albo trafił do szpitala?- Miętoliłem swoje palce.- Myślisz, że nie przyjdzie, bo wystraszył się po wczorajszym?- Spojrzałem jej w oczy.
- Nie… Nie przyjdzie, bo boi się dzisiaj…- wyszeptała i spuściła wzrok.
- Powiedziałaś mu?!- Potrząsnąłem nią.
Odepchnęła mnie.
- Nie pozwolę ci zniszczyć psychiki własnego brata! Pieprzysz głupoty, Tom! Kochasz go i niszczysz jednocześnie!
Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Myślałem, że mnie kocha i przyjdzie…- wyszeptałem.
Przytuliła mnie.
- Kocha cię, Tom. Nad życie… I to właśnie o nie bym się martwiła…
- Co ty sugerujesz, Kat?- Spojrzałem na nią uważnie.
- Nic, Tom…- Odsunęła się.- Ale on cię nigdy nie znienawidzi… Prędzej dopełni największego aktu autodestrukcji…
- To znaczy?- Zadałem to pytanie, choć tak naprawdę chyba wiedziałem.
- Samobójstwa…- wyszeptała.
- To niemożliwe, Kat… on nigdy tego nie zrobi… Nigdy… przecież wiem. To mój brat…- szeptałem, ale nie umiałem ukryć nuty przerażenia w moim głosie.
Staliśmy chwile w ciszy.
- Tom… wyjaśnij mi dokładnie, dlaczego wyjechałeś od niego?
- Zrozumiałem coś, Kat…- Popatrzyłem pusto na dziewczynę.- Zrozumiałem, że on powinien znaleźć sobie kogoś lepszego ode mnie… Że powinien się zakochać szczęśliwie… Że nie powinien żyć w związku z bratem bliźniakiem…
- Owszem, nie powinien, Tom…- odpowiedziała cicho.- Ale co jeśli on chce…?
Odsunęła się ode mnie i odeszła po schodach na górę.

Kurwa… Chyba nie przemyślałem jednak wszystkich aspektów…

niedziela, 4 sierpnia 2013

Dobra wiadomość!

Tak, pierwszy raz mam dla was dobrą, a nie złą wiadomość. Napisałam wszystkie odcinki SH-SWD  do końca mojego pobytu w sanatorium, a więc to opowiadanie będzie ukazywać się normalnie, z tym, że nie w soboty, a w piątki. Taaa... wakacje to trochę zmian w harmonogramie.. No i.. Może napiszę kawałek MB? No zabaczę, co da się zrobić.. najwyżej bedzie krótsze.. No w każdym razie, postaram się jeszcze coś wrzucić, bo mnie korci, żeby coś wam jeszcze pokazać... najchętniej odcinek 42.. Zazdroście Kasi, która zbetowała mi już wszystko do 44..

Pozdrowienia z Kołobrzegu,
~Sinn

piątek, 2 sierpnia 2013

41.2.

41.2.

Było późne popołudnie i zaczynał się robić trochę ciemno.
Posadzono mnie na krześle, gdzie stolika już nie było, bo zostały po nim jedynie odłamki szkła i kazano czekać i patrzeć.
Zeszło się więcej ludzi, ale byli oni poukrywani w czarnych pelerynach i kapturach, więc nie zobaczyłem już żadnej innej twarzy. Czułem jedynie na sobie te wszystkie spojrzenia. Zdziwione i zaciekawione…
W końcu podeszła do mnie Kat i przyniosła ze sobą… czarne peleryny.
- Ubierz ją…- powiedziała i założyła swoją.- Przyjeżdża Fabian, a on nie wie, kim jesteś. Nie powinien o nic pytać, bo cię nie rozpozna… Ale jeśli coś się stanie… i odkryje twoją twarz… Mów, że jesteś bratem Toma. Prawdę mów.
- Kim jest Fabian…?- wyszeptałem jakby wstydząc się swojego pytania, bo dla niej to było takie oczywiste.
- Dowódca naszego oddziału…- Założyła mi kaptur na głowę.- Siedź cicho i an nie drgnij, niezależnie od tego, co będzie się działo…
- A co będzie się działo…?- Spojrzałem na nią.
- Zobaczysz…- wyszeptała tajemniczo i usiadła na krześle obok.
Złapała mnie za rękę. Zapewne miała powód, by to zrobić. Jak się później okazało, nawet dobry.
Po paru minutach, które spędziliśmy w kompletnej ciszy, usłyszałem kroki. Dwóch mężczyzn. Jak się okazało, Toma i… raczej zgadłem, że Fabiana…
Był to mężczyzna około trzydziestki. Niewysoki i raczej wyglądający niegroźnie. Bystre spojrzenie szarych oczu i przebiegły uśmiech zdradzały jednak, że ma niejedno na sumieniu i jego obecność nie wróży nic dobrego… Był szatynem o  ostrych rysach twarzy i długiej szyi.
Oboje, zarówno Tom, jak i Fabian, nie mieli peleryn.
Fabian zatarł dłonie i podszedł do mężczyzny w fontannie. Franco, jak już wcześnie usłyszałem.
Zaśmiał się i uderzył go z liścia.
Zadrżałem lekko i poczułem, jak dłoń Kat zaciska się na mojej, uspokajająco. Nie mogłem się ruszyć… W trosce o własne bezpieczeństwo… Nie mogłem…
To, co wydarzyło się w przeciągu kolejnej godziny, sprawiło, że głęboko myślałem nad tym, czy chcę być z Tomem, który bil tego faceta bez żadnych uczuć. Wyłącznie na polecenie Fabiana. Jak automat. A automatyczność jest zła, bo jest pozbawiona serca… Osoba pozbawiona serca nie potrafi kochać…
Pytali się o coś tego biednego mężczyzny… Dosłyszałem, że mają jego dwie córki i żonę… I że trafią one do burdelu… Nie słuchałem reszty. Wyłączyłem się. Widziałem, oglądałem uważnie cios za ciosem, wymierzony w faceta, który zakrwawiony leżał na podłodze, na którą go wywleczono. Nie poruszał się i gdyby nie jęki bólu, myślałbym, że nie żyje.
I znów bałem się Toma. Własnego brata… przy którym jeszcze tak niedawno czułem się bezpiecznie… w jego ramionach się chowałem. Chciał, żebym go znienawidził… i musiałem przyznać, że zaczynałem wątpić w to, czy go kocham. Naprawdę. Podczas wszystkich ciosów… każdego dźwięku pięści uderzającej o twarz… zastanawiałem się, czy go kocham… I bałem się swojej odpowiedzi…
Po tym, jak Fabian odjechał, a tłum zakapturzonych się rozszedł i Tom zniknął mi z oczu, choć chyba ciągle miałem nadzieje, że podejdzie, przytuli i powie, ze to żart… po tym wszystkim Kat prowadziła mnie do wyjścia.
Trzymała mnie za dłoń i obejmowała w pasie, bo trochę kręciło mi się w głowie. Byliśmy już w recepcji, a na dworze czekała moja taksówka. Ubierałem pasek i łańcuszek…
- Bill…- odezwała się tak nagle, że aż podskoczyłem do góry.- Spokojnie… Bill… posłuchaj, bardzo ci dziękuję za to, co dziś zrobiłeś… Może stawanie w obronie dziwki przed prawowitym jej nazywaniem i bicie gościa o przezwisku „Dusiciel” nie było najmądrzejszym pomysłem, ale… mimo wszystko dziękuję – szeptała i mnie przytuliła.- Jesteś wspaniały, Bill…
Uśmiechnąłem się lekko.
- Miło, że tak uważasz… Miałem dużo przyjaciółek i często chodziliśmy razem na zakupy… One zawsze broniły mnie przed moimi oprawcami… Dlatego mam szacunek do kobiet. Wszystkich, nie zależnie od tego, co robią… Po za tym, w tym momencie nie przejawiasz chęci uprawiania seksu… Przynajmniej nie wyglądasz…
- Bo nie mam, Bill…- wyszeptała smutno.- Mam, gdy jestem naćpana… Albo upita… Bill, ja… nie jestem złą osobą…
- Wiem…- Przytuliłem ja do siebie.
Była taka krucha. Zupełnie nie rozumiałem, jak znalazła się w tym miejscu, w którym była…
Staliśmy tak przez chwilę wtuleni.
- Bill…- zaczęła znów.- Jutrzejsze spotkanie… czwartkowe… Jestem ci coś winna i lubię cię, więc… Odbędzie się również tutaj… I nie powinnam tego mówić, Bill… Gdyby Tom wiedział, że ci powiedziałam, jestem zimnym trupem… Nie przychodź jutro, Bill… nie dasz rady…
- A co się jutro wydarzy…?- zapytałem.
- Gwałt, Bill… Będą gwałcić jedną z dziewczynek Franco… One mają po siedem lat…- szeptała mi do ucha.
Zadrżałem mocno przerażony.
- Bill… Myślę, że nie masz o co walczyć… Niepotrzebnie oglądałbyś te okropności…
- Kat… czy Tom kiedykolwiek zabił…?- zapytałem, patrząc na nią uważnie.
- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, Bill… to ściśle tajne…
- Rozumiem…- Pokiwałem głową.
Podeszliśmy do drzwi.
- Jeśli jutro nie przyjdę… to będzie oznaczać, że się poddałem i już nie chcę z nim być…
- Jeśli przyjdziesz, naoglądasz się okropieństw, a on i tak już nie będzie z tobą, Bill…
Spuściłem wzrok.
- Kat… nie mów mu… Nie przyjdę jutro… Ale możesz mu powiedzieć, że… Ja go bardzo kocham i… skoro tak bardzo chciał, osiągnął swoje… Przestanę za nim chodzić, Kat… Dziękuję…- wyszeptałem i opuściłem hotel.
Wsiadłem do taksówki i pojechałem do pokoju.
Zwinąłem się w kłębek na łóżku i płakałem. Czułem jak go straciłem… Czułem, że koniec puka do mych drzwi…

Tom

Whisky w szklance wydawała się ciemniejsza niż zwykle. Zadrżała, gdy drzwi mojego pokoju  się otworzyły i zamknęły. Katarina weszła do środka i patrzyła na mnie z bólem.
- Wiesz, ze tak nie myślę, Kat… nie bądź zła – zacząłem, masując skronie.
- Wiem, ale jesteś zbyt dobrym aktorem…- Usiadł mi na kolana i się przytuliła.
Chwila ciszy, podczas której wypiłem bursztynowy alkohol, irytowała mnie. Chciałem jak najszybciej zadać jej to pytanie.
- Myślisz, że jeśli napiszę mu sms, że jutro spotkanie jest w tym samym miejscu i że specjalne widowisko czeka na niego, to przyjdzie, czy zwieje?
- Nie wiem, Tom…- wyszeptała.- Mocno przeżył to dzisiaj… Obserwowałam go. Ściskał moją dłoń, ale patrzył na ciebie… To, jak bardzo chciał, żebyś go przytulił sprawiało, że sama chciałam to zrobić… Tom… nic nigdy tak na mnie nie oddziaływało… Ja czułam jego ból…
- Ale przyjdzie… przecież mnie kocha…- Uśmiechnąłem się.
Wstała z moich kolan i podeszła do drzwi.
- Tom, on… przeżył to mocniej niż planowałeś, żeby przeżył… Jeśli przyjdzie jutro… zniszczysz go, nie jego miłość do ciebie, Tom… I szczerze wątpię, że przyjdzie…
- Naprawdę sądzisz, że nie przyjdzie?- Wyprostowałem się.
Przecież byłem pewien, ze przyjdzie! Kocha mnie i musi! Chcę, żeby mnie znienawidził, a to miało być dobitne pokazanie, ze ma mnie nie kochać!
- Tom… gdybym tylko mogła- zaczęła szeptem - sama bym nie przyszła…- dokończyła boleśnie i wyszła z pokoju.

Zostałem sam z burza myśli. Z przekonaniem, że może mieć rację. I wielką chęcią, by się myliła…