piątek, 14 lutego 2014

50. Wir wollen nicht alleine sein

Tak a więc dotrwałam do 50 rozdziału. Uff.. Opko ma juz prawie rok, niedługo będzie świętować. Zastanawiam się co na tą okazję przygotować.. hmm.. ale CUŚ będzie. Postanowiłam, ze na taka piękną liczbę jaka jest połowa ze stu wrzucę coś.. mrr.. gorącego.. Licze na komentarze. Betowała Kasia, a ja zapraszam do lektury.

~ Sinni


50. Wir wollen nicht alleine sein

~ 6 lat później ~

- Ty kretynie! – krzyknął Gustav do Geo. – Ty ogolona fretko, jak mogłeś nie zapamiętać, którą walizkę wsadziłeś do samolotu?! – pieklił się blondyn, chodząc na lotnisku w Hamburgu dookoła taśmy, po której jeździły walizki wypakowane z samolotu.
- No… bo… - Geo drapał się po głowie. – No bo mam w domu taką, jak ta… - pokazał na czarną – i taką też… - wskazał na siwą – i jak tamte… - przypatrywał się walizce w kratkę i w kropki.
Gustav wykonał wyjątkowo zirytowanego palmface’a i usiadł na swojej walizce.
- To teraz czekamy albo aż jakaś zostanie, albo sprawdzaj etykiety na każdej wyglądającej znajomo… i już – powiedział z wymuszonym spokojem i poszedł po kawę z automatu.
Biedny Geo zagubiony w tej rzeczywistości wypatrywał toreb i próbował sobie przypomnieć, co stawiał na wagę i w co pakował rzeczy, ale za groma nie mógł, więc sprawdzał każdą, która obok niego przejechała.
Gustav wrócił z kawa.
- I co, dalej nic…? A może nie doleciała? – Upił łyk.
- Weź, nawet tak nie mów. Wiesz, ile kasy warte były te ubrania? No do jasnej cholery!!! – Wkurwił się na maksa i z otworu nagle znów zaczęły wypadać torby, czyli druga cześć załadunku.
Dorwał pierwszą torbę, która wyleciała i się wyszczerzył.
- No widzisz? Mówiłem, ze moja była czerwona przecież, nie…?
Gustav machnął dłonią, nie chcąc już marnować czasu na komentarze.
- Zachowujesz się jak nieopierzony Tom – powiedział tylko.
- „Nieopierzony Tom” ? A co to za porównanie? - Prychnął.
- Jak Tom w wieku 16 lat – wytłumaczył ciszej.
- Bo jeszcze ci uwierzę, że pamiętasz te zamierzchłe czasy… - mruknął basista i zamilkli. Oboje rozgrzebywali teraz w swoich sercach to, co bolało ich przez ostatnie dwa lata.
Wsiedli do taksówki i jechali pod dobrze znany adres, do miejsca, gdzie zaczynali swoją przygodę, do osoby, która wysłała list.
Zajechali przed wytwórnię płytową i pojechali windą na jedno z wyższych pięter wieżowca. Weszli do pokoju i rozejrzeli się uważnie. Wydawał się pusty, a na pewno ciemny, bo był już późny wieczór.
- Dużo tu się nie pozmieniało, Jost… - powiedział Georg niby do powietrza, ale wiedział, że ich były manager i tak gdzieś tu jest.
Z głośników zaczęło lecieć „Wir sterben niemals aus”. Och, Jost doskonale wiedział, co robi. Działał mocno na serca chłopaków, bo ta piosenka była dla nich niezwykle ważna. Opowiadająca o nieśmiertelności ich muzyki, zespołu.
Georg podszedł do odwróconego tyłem fotela i odwrócił go. Siedział na nim Jost i palił cygaro.
- Aleście wyrośli, chłopaki… - powiedział otwarcie zaskoczony David. – Georg… czemu ściąłeś włosy?
Gustav zachichotał.
- Nieważne. Było mi za gorąco – mruknął, zabijając przyjaciela wzrokiem. – Mów, czego chcesz i spadamy do hotelu.
- Słuchajcie, wiem, że jesteście więcej niż wkurwieni. Zobowiązywał was kontrakt, a nic się nie działo, ale sami znacie sytuację. Trzeba było wybadać sytuację… Czy ktoś oprócz nas to widział i takie inne… A po za tym, po waszej reakcji oni się zaszyli we własnym świecie. W tej swojej willi, nikogo nie słuchali. Aż dostałem to. – Rzucił im na stół kopertę.
- To, czyli list od nich? – Geo podał ów kopertę Gustavowi, wzruszając ramionami.
- Nie taki zwykły list, Geo… - powiedział Jost. – Sami zobaczcie. – Wydmuchnął dym.
Gustav wyciągnął z koperty kartkę, na której był napisany tylko jeden wyraz.

SUBURBIA

- „Przedmieścia”… I co dalej? – zapytał Geo.
- Wydaje mi się, że to wskazówka, jaki tytuł mamy umieścić na okładkach waszego czwartego albumu. – Jost odłożył cygaro.
- David, do kurwy nędzy, mów jaśniej, albo wracam do hotelu!
- Uspokój się! – Gus położył mu rękę na ramieniu. – To chyba znaczy, że wracamy, nie? Że przeszło tym dwóm bufonom i wracamy na scenę, prawda? – Spojrzał na Josta.
- Ich się zapytajcie – powiedział beznamiętnie, robiąc ruch głową w kierunku drzwi od studia nagrań.
Perkusista i basista odwrócili się jednocześnie i spojrzeli na dwie postaci w półmroku, które stały nieruchomo i tylko ich identyczne, brązowe oczy świeciły w ciemności.
- Bill i Tom… - powiedział Georg. – A oto i gwiazdy wielkiego finału…


~ 6 lat wcześniej ~


Otworzyłem oczy po pewnym czasie i uświadomiłem sobie, że jednak udało mi się zasnąć na podłodze windy. Czułem się trochę połamany. Gdy usiadłem i się przeciągnąłem, spojrzałem na Berlin… Spał i miał mnie w dupie. Zerknąłem na zegarek. Było kilka minut po 3, a mnie się nie chciało spać. Wziąłem kostkę czekolady i rozpuszczałem w ustach, by połknąć sam pyszny płyn. Wiedziałem, czego mi potrzeba do zaśnięcia. Oj, wiedziałem…
Spojrzałem na Toma i zdjąłem z siebie koszulkę. Dotknąłem jego ust swoimi i pocałowałem delikatnie. Zacząłem pieścić jego szyję i schodziłem z pocałunkami w dół. Podciągnąłem jego koszulkę i robiłem mnóstwo malinek na jego kaloryferze. Mmm… był taki pyszny…
Uśmiechał się w taki sposób, że miałem, wrażenie, że nie śpi, jednak byłem pewien, że lula w nieświadomości. Rozpiąłem jego pasek i słyszałem, jak mruczy coś pod nosem jakby był całkowicie zadowolony, że jego wspaniała, ogromna erekcja ma więcej miejsca. Tommy zachwycająco reagował na mój dotyk, nawet gdy spał… Jego ciało mnie kochało… Cóż, patrzyłbym jak śpi półnagi jeszcze dłużej, ale w tym momencie potrzebowałem już jego kontrakcji i reakcji.
- Tommy… skarbie… - Pocałowałem go namiętnie i otworzył oczy, nie wiedząc, co się dzieje.
- Bill… co ty wyprawiasz…? – Spojrzał na swoje nagie ciało.
- Mrr… - zamruczałem jedynie, co miało być dla niego jedynym wyjaśnieniem.
Tom przetarł oczy i ziewnął.
- Boże… najlepsza pobudka w windzie, jaka może się komukolwiek przydarzyć… chętna nimfa i erekcja… - Zaśmiał się. – Chodź do mnie, słonko… Wypnij się grzecznie do braciszka… - powiedział.
Uśmiechnąłem się zadowolony i wypiąłem do niego tyłeczkiem, a Tom usiadł i zaczął pieścić moje pośladki pocałunkami i muśnięciami języczka. Rozsunął pośladki i wsunął języczek do środka, zabierając się za lizanie mojego wejścia. Przejechałem paznokciami po wykładzinie windy, jęcząc zadowolony i wypinając się mocniej. Rozciągał mnie powoli i niespiesznie, choć ja prawie traciłem przytomność z przyjemności.
- Tommy... Błagam... W-Wejdź już... - wysapałem niewyraźnie.
Przyklęknął na piętach i wyprostował mnie do pionu. Jego usta spoczęły na moim karku. Jedną rękę owinął wokół mojego brzucha i położył na biodrze, splatając ją z moją. Całował mnie po karku i pieścił szyję i wtedy wsunął się we mnie jednym ruchem. Poczułem, jak jego gigant rozciąga mnie do granic możliwości. Odwróciłem lekko twarz i obdarzył mnie słodkim i czułym pocałunkiem. Potarł nosem o mój policzek i dalej pieścił ustami moja wyciągającą się szyję. Poruszył się delikatnie, gdy już się przyzwyczaiłem. Mój mistrz doskonale już wiedział kiedy, także nie bolało ani trochę. Drugą dłonią ujął mojego penisa i pieścił go wolnymi ruchami odpowiednimi do jego ruchów we mnie.
Trzymał mnie mocno i tulił, nie przestając być czułym ani przez chwilę. Czułem go idealnie wszędzie. Kochaliśmy się, a nie pieprzyliśmy... W tym akcie była cała nasza miłość. A fakt, że robiliśmy to od tyłu, mówił tylko o tym, jak bardzo kocham Toma i jak bardzo mu ufam.
Przyspieszył delikatnie dokładnie w tym momencie, gdy pierwszy raz otarł się o moją prostatę. Moje ciało wygięło się wtedy w łuk, jednak Tom trzymał mnie mocno, nie pozwalając się zbytnio przemieścić. Usłyszałem, jak zaczyna jęczeć mi do ucha, co oznaczało, że minęliśmy połowę drogi na szczyt.
Po kilku minutach, podczas których umiejętnie pieścił moje ciało i drażnił prostatę w taki sposób, bym za szybko nie doszedł, a osiągnął jedynie maksimum podniecenia, przyspieszył mocniej i uderzał w mój czuły splot nerwów raz za razem. Dyszałem ciężko, a jego imię ciągle było wyrzucane z moich ust w formie głośnych jęków rozkoszy.
- Billy... blisko... kochanie... achhh... - wyszeptał nieskładnie mój bliźniak.
- Wiem... ja też... ja... achhh... aaaa! - krzyknąłem i doszliśmy obaj jednocześnie. Tom we mnie, a ja w jego dłoń, która nieustannie pieściła mój członek w rytmie pchnięć Toma.
Spuścił się do końca, a potem wyszedł ze mnie, odwrócił mnie do siebie przodem i pocałował namiętnie, pieszcząc czule moje usta. Przytulił mnie mocno do swojego serca i położyliśmy się na podłogę.
- Wow... – wyszeptał, przeczesując moje włosy dłonią. Wiedział, jak bardzo kochałem jego czułe gesty. - Kurwa, co w ciebie wstąpiło? Ty diable... Kocham cię...
- Ja ciebie... - zacząłem i urwałem nagle. - Tom, winda ruszyła! Kurwa! - zerwałem się i zacząłem się szybko ubierać.
Tom spojrzał na mnie nieprzytomnie i od niechcenia założył bokserki, a potem wciągnął powoli spodnie, gdy ja wbiłem się w swoje rurki.
Gdy drzwi się otworzyły, a spojrzenia Gustava, Georga, Josta i technika spoczęły na nas byliśmy jedynie bez koszulek i w rozpiętych spodniach, które właśnie usiłowałem zapięć moim paskiem.
David uniósł brew i milczał, patrząc na bałagan i porozwalane walizki. I dobrze, że na nie patrzył, po przynajmniej nie zauważył Toma wycierającego ręki z mojego nasienia we wnętrze własnej buzy.
Uklęknąłem i powkładałem wszystko do walizek bez słowa.
Wyszedłem gotowy z windy.
- Tommy, bagaże – rzuciłem do brata. - Panu dziękuję. - Spojrzałem na technika. - Jost, do śmieci. - Podałem menadżerowi butelkę po wódce, karton po soku i opakowanie czekolady. - Chłopaki, przestać się chichrać ze śmieciarza i do pokoju – nakazałem i krokiem divy skierowałem się do naszego pokoju.
Jost stał zdębiały. Technik zamknął skrzynkę i poszedł schodami w dół, G&G poszli za mną, a Tom złapał za bagaże, poklepał Davida po ramieniu i minął go roześmiany.
Wreszcie wziąłem upragniony prysznic, a na widok kibla nigdy nie skakałem tak z radości.

* * *

Wieczorem po całodziennej próbie i SPA dreptałem zdenerwowany po garderobie. Tom grał z Georgiem w pokera, udając, że jakieś 200 tysięcy ludzi na widowni nie robi na nim wrażenia. Gustav rozgrzewał nadgarstki i wymachiwał pałeczkami jak przed każdym poprzednim występem.
- Bill, usiądź, biedroneczko. - Zaśmiał się mój brat.
- Zamknij się, nie ty będziesz latać po scenie i gadać do tłumu, a jak się pomylisz, to i tak nikt nie zauważy! - wywarczałem.
Tom uniósł ręce do góry w geście obronnym.
- Braciszku, spokojnie... - Westchnął i rzucił karty. - Pass... - Wstał i podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. - No już, kicia... - szeptał mi do ucha. - Potem dostaniesz ciastko, kochanie... Spokojnie, żabciu... - mruczał cicho. - Kocham cię, księżniczko...
Uśmiechnąłem się zarumieniony.
- Ja ciebie też... - odpowiedziałem już spokojny.
Wszedł facet z obsługi, koordynator całego tego zamieszania.
- Chłopaki, wchodzicie za minutę, idziemy – nakazał, a my chcąc nie chcąc poszliśmy za nim.
Tamtego wieczoru oczy całego Berlina były skierowane na nas. A my bawiliśmy się tak, jak wychodziło nam to najlepiej. Śpiewaliśmy dla tłumu i od razu pokochaliśmy to, jak śpiewają z nami. To była idealna noc.


Każdy z nich, każda pojedyncza osoba na widowni szukała w naszych piosenkach wsparcia i motywacji. Każdy, kto był tam wtedy i na każdym następnym koncercie szukał emocji, które daje muzyka. Emocje są potrzebne ludziom do przeżywania swojego życia i zdobywania siły, by iść naprzód. W muzyce ludzie szukają smutku, gniewu, ekscytacji, bólu i rozkoszy. Uczuć świadczących o tym, że istniejemy. Muzyka jest jak partner i kochanek. Tylko muzyka dostarcza takich emocji, jakich potrafi miłość. W nutach szukamy tych emocji, szukamy emocji, by poczuć, ze jest ktoś obok nas. Choćby w postaci muzyki i emocji chwili. Bo nikt nie chce być samotny.