niedziela, 22 czerwca 2014

55. I'll scream till I'm bleeding and I will crush through the ceiling

55. I'll scream till I'm bleeding and I will crush through the ceiling




Tom


Po dwóch tygodniach przyzwyczaiłem się do myśli, że brata widzę tylko na ekranie. W tym momencie byliśmy już poza Berlinem, a konkretniej w Polsce. Małe tournée na przeprosiny. Rozdanie autografów i takie tam. Czułem się już lepiej, bo Bill wracał do zdrowia i wiedziałem, że niedługo będę mógł do niego pojechać, gdy tylko skończymy zwiedzać kraj naszych sąsiadów.
Najpierw zajechaliśmy do Warszawy. W zasadzie tu poczułem się jak w Berlinie. Było to tylko jakby cofnięte o 20 lat do tyłu w czasie i mniejsze. Gdy przebywałem w Berlinie Wschodnim, co czasem mi się zdarzało, zabudowa była bardzo zbliżona z warszawską. Niewiele tu nowoczesnych budynków, te są wysunięte na przód, ale to nie znaczy, że nie widać tych poniszczonych, schowanych w cień murów pamiętających czasy wojny. Mieliśmy tu wywiad w telewizji, a potem jakoś czym prędzej spakowaliśmy się i wyjechaliśmy do Krakowa.
Kraków jest pięknym miastem, dla mnie to wielka przeciwność Warszawy. Być może nie zaprowadzono nas do biedniejszych dzielnic, ale i tak miasto dawnego zaboru austriackiego zrobiło na mnie wrażenie. Wysłałem kilkadziesiąt zdjęć Billowi i obiecałem mu, że zabiorę go kiedyś w góry. Polskie, niemieckie, czy inne, ale dla kogoś mieszkającego w Hamburgu, rzadko widującego góry, ten świeży krajobraz zrobił wrażenie.
Ostatnim naszym przystankiem był Gdańsk. Tam mieliśmy odpocząć i nabrać siły na dalsze wyjazdy. Tu wszystko się zaczęło. Tu samotność dała się we znaki.


Ubierałem się właśnie w jakieś luźne ciuchy, bo szliśmy na imprezę z Geo i Gustavem. Obaj postanowili, że czas wyluzować i, że przede wszystkim, ja powinienem spuścić z tonu i się zabawić. Cóż, wytłumaczenia, że to nie wypada, bo Bill jest chory nie pomogły. Właściwie zmusili mnie, że jeśli nie pójdę i kogoś nie wyrwę, to mi zabiorą laptopa i nie będę miał jak zobaczyć się z bratem. A że podobno w chowanego skurczybyki byli dobrzy, jak mówił mi Bill, to za zgodą brata zdecydowałem się iść i poflirtować trochę, a potem powiedzieć chłopakom, że nie wyszło i nikt mi się nie podobał.
Ktoś zaczął walić do moich hotelowych drzwi.
- Kaulitz, do cholery! Otwieraj, buraku! - Usłyszałem głos... Sebastiana.
Kurwa mać, zapomniałem, że umówiłem się z tym głupkiem na spotkanie, jasna cholera...
Podszedłem do drzwi i otworzyłem. I się nie pomyliłem.
- No... to ten... to czego chcesz, bo właśnie wychodzę? - Przywitałem go miło jak zawsze.
- Pogadać. Skoro wychodzisz, jak widzę do klubu, to pójdę z tobą. - Zmierzył wzrokiem mój strój.
Po chwili zastanowienia westchnąłem.
- Dobra, to chodź. - Wyszedłem pierwszy z pokoju po zabraniu telefonu, portfela i klucza.
Sebastian poszedł za mną i spotkaliśmy się z Geo i Gusem w recepcji, gdzie jak małe dzieci oddaliśmy klucze Jostowi. Tak, tak, ja ciągle gubię swój, szczególnie w klubach.
Pojechaliśmy limuzyna pod budynek, a tam, gdy już odszedłem z Sebastianem od kumpli, usiedliśmy przy barze.
- Gadaj, czemu chciałeś się spotkać, bo już mi brak cierpliwości, nie chciałem cię nigdy więcej oglądać. Nikogo. Jak znów wracasz z propozycja powrotu, to z góry mówię, ze to nieaktualne. - Zacząłem.
Sebastian się roześmiał.
- Nie, stary, to całkiem nie tak. W zasadzie, to chciałem cię prosić, żebyś był moim świadkiem.
Zamrugałem zaskoczony, bo kompletnie nie wiedziałem, o co mu chodzi. Świadkiem? Ale gdzie? Na ślubie? Sebastian i ślub?!
- Świadkiem? W sądzie, tak? - powiedziałem, bo to bardziej do niego pasował.
Najwyraźniej naprawdę bardzo go rozśmieszyłem, bo śmiał się głośno. Muzyka była głośna i przewiercająca uszy, a ludzie się na niego patrzyli słysząc ten rechot. Kurwa, no wiem, że jestem zabawny i mam dobre dowcipy, ale bez przesady...
- Seba, mów, o co chodzi, no... - Ponagliłem go zniecierpliwiony.
- Katerina jest w ciąży, bierzemy ślub, matole – powiedział w końcu i zamówił nam po shocie.
- Ale... - Zabrakło mi dosłownie słów. - Ale jak to w ciąży? Z tobą? I ten... to wy jesteście razem? - Podrapałem się po głowie.
- No tak. I się pobieramy jak urodzi – wytłumaczył.
Zderzyłem się z rzeczywistością... Rodzina. Ślub. Dzieci. Rzeczy, których nigdy nie będę mieć, będąc w związku z bratem. Dziwny dreszcz przeszedł mi po plecach. Nie, żebym był taki już myślący o przyszłości, ale... ale jednak coś mnie tknęło.
- Tak, jasne, skoro uważasz, że się nadaje, to mogę być tym świadkiem. - Wzruszyłem ramionami, udając obojętnego.
- No. To w zasadzie tyle. Nie chciałem się pytać przez telefon, bo byś jeszcze pomyślał, ze to podstęp. - Podał mi zdjęcie Kateriny z brzuchem leżącej na kanapie. - Jako dowód, wiesz tak na wszelki wypadek. I to będzie dziewczynka. Nasza mała królewna, już się nie możemy doczekać, kiedy będziemy mogli ją rozpieszczać...
- A ten, macie jakąś pracę? - Zmarszczyłem brwi i rozglądałem się po lokalu.
- Ja zacząłem studia i pracuję u mojego sąsiada w biurze. Robię za sekretarkę, ale dobrze płaci. A Kat zrobiła kilka kursów i pracuje jako opiekunka dla dzieci. Teraz pracuje u takiej bogatej parki, więc mamy trochę kasy. Kupiliśmy mieszkanie na kredyt i wiesz, stajemy powoli na nogi po tej wielkiej aferze...
- Jakiej wielkiej aferze? - Zmarszczyłem czoło.
- To nic nie słyszałeś? Cale media o tym trąbiły jak zatrzymali naszego byłego szefa. Siedzi w więzieniu i nie wyjdzie przez jakieś kolejne dwadzieścia lat.
- A was nie złapali? - Uniosłem brew zdziwiony.
- Zniszczyliśmy wszystkie dowody. Nic na nas nie mieli. A szefa uznali za niepoczytalnego i nie biorą jego zeznań pod uwagę. To akurat nasza zasługa. - Uśmiechnął się przebiegle. - Dobra, pogadamy innym razem, jesteś tu z kumplami, a ja powiedziałem to, co chciałem. Muszę wracać do Berlina. Mam samolot za 4 godziny. Dzięki, że się zgodziłeś. To odezwę się jeszcze jak ustalimy datę. Mam nadzieje, że Bill wydobrzeje do tego czasu. - Poklepał mnie po ramieniu i odszedł, nim zdążyłem coś odpowiedzieć.
Wyprostowałem się i zamówiłem kolejnego drinka. Miałem już dość tego wszystkiego. I do tego... zacząłem odczuwać pierwsze symptomy choroby zwanej samotnością. Zarówno te psychiczne jak i fizyczne.
Wypiłem kolejnego drinka i mój wzrok padł na dziewczynę siedzącą po drugiej stronie baru. Nie mogłem zignorować tego, ze siedzi sama i pisze smsy, popijając jakiś czerwony alkohol, chyba campari.
Podniosłem się z krzesełka i poszedłem w jej stronę. Miała długie czarne włosy i była wysoka. Ubrana w zwykłe czarne spodnie, jakąś różowa bluzkę i żakiet w kolorze spodni. Wyglądała na smutna i sam nie wiedziałem czy podejść czy nie. Zdecydowałem się, że skoro już i tak mam z kimś flirtować, to może z nią. Wydawała się być nieprzeciętną osobą.
Stanąłem obok niej.
- Hej, piękna... Nie warto się smucić w takim miejscu... - Usiadłem na stołku. - Jestem Tom – przedstawiłem się po angielsku.
Spojrzała na mnie mrużąc lekko oczy. Miała brązowe. Bardzo wyraziste. Brązowe jak Bill. Zamrugałem odganiając od siebie poczucie winy. Kurwa, byłem na głodzie, no. Otwarcie przyznaję, że od dwóch tygodni nie ruchałem i trochę mnie nosiło.
- Ja mam na imię Wiktoria - odpowiedziała i zawzięcie stukała coś na telefonie.
Od razu uruchomiły mi się wszystkie zmysły, szczególnie wzrok i węch. Poczułem jej ładne perfumy i zauważyłem, że ma długie szczupłe nogi i biust w rozmiarze, który preferowałem. Oblizałem się lekko, choć prawie sam tego nie zauważyłem.
- Uważam, że dziewczyna nie powinna siedzieć sama przy barze - mówiłem dość płynnie po angielski, a i jej wydawał się być na poziomie.
- To tylko twoje zdanie. - Napiła się alkoholu i nie zwracała na mnie uwagi. A wiadomo, że jak ona jest obojętna, to wkręca ci się to podwójnie.
Dopiłem swojego drinka i zamówiłem kolejnego.
- Nie. Myślę, że to kwestia poczucia bezpieczeństwa.
Spojrzała w końcu na mnie i jakby oniemiała. Wydaje mi się, że znała nasz zespół.
- Wow... Tom z Tokio Hotel... - Zagryzła wargę, co od razu uznałem za mega seksowne. - Żenada... - Wywróciła oczami i wróciła do pisania smsa.
- A może jednak ze mną zatańczysz? - Dotknąłem lekko jej ramienia.
- Sorry, ale za dużo się naczytałam kaulitzcestów. Jakoś nie widzę cię z kobietą.
Zamrugałem zaskoczony chyba po raz enty tego wieczoru. Czym do cholery były kaulitzcesty?!
- Nie wiem, o czym mówisz – odparłem i odwróciłem się do niej tyłem z zamiarem odejścia do loży chłopaków.
A ona... prychnęła. Wystarczająco głośno, że usłyszałem przez muzykę. Wróciłem do niej i zacisnąłem zęby.
- Nie myśl sobie, że jesteś tak wyjątkowa, że możesz pozwolić sobie na ocenianie każdego z góry. Nikt na to nie zasługuje. Szczególnie osoba, która podchodzi do ciebie, bo jej szkoda, że siedzisz sama przy barze.
- Nie potrzebuję litości, wręcz przeciwnie – wynoś się stąd, nie chcę cię widzieć na oczy, nie mam ochoty na kłótnie z kimś tak próżnym, łatwym i ukierunkowanym tylko na zdobywanie i ruchanie. Jesteś idiotą – mruknęła i napiła się campari.
Pokręciłem głową. Jak można tak oceniać ludzi?
- Nie masz prawa oceniać mnie z góry, nie znając mnie! - Oburzyłem się.
- I kto to mówi? Kto stwierdził, że jestem tu sama...? - Uśmiechnęła się kpiąco i podszedł do niej jakiś facet. Zmierzył mnie wzrokiem, objął ją i odszedł z nią od baru. Chyba wyszedł z łazienki, ale pewien nie byłem.
Wywróciłem oczami i wkurwiony wróciłem do loży chłopaków.
- Bez komentarza. Nie wiedziałem, że ma chłopaka, przecież tak to bym nie zagadał... - mruknąłem i zamknąłem oczy. Obaj widzieli, że nie jestem w humorze, ale jak się okazało, nie zamierzali traktować mnie lightowo i po prostu odpuścić.
- To idź znajdź inną. Nie wierzę, że tak długo wytrzymałeś bez nikogo. Rozumiemy, że cię niedawno chłopak rzucił, ale najlepszym lekiem na zbolałe serce jest kolejna miłość – powiedział mądrze Gus.
Tak, tak... no trochę im nawkręcałem z tym chłopakiem, ale musiałem wymyślić, czemu jestem taki przygnębiony i to coś oprócz stanu Billa, bo w końcu jemu się polepszało, a ja z dnia na dzień z tej samotności wpadałem w coraz większego doła.
- Tom, a co ci wystaje z kieszeni? - zapytał Geo i wyciągnął mi serwetkę z kieszeni szybciej, niż ja zdążyłem zareagować. - Wiktoria i numer telefonu... - powiedział uśmiechając się do mnie szeroko. - Która to Wiktoria, stary?
Patrzyłem na niego z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy. Wyrwałem serwetkę i przeczytałem numer. Pisze serduszka zamiast kropek nad 'i'... to słodkie.
- Ta, co wyszła z tym burakiem i dała mi kosza – odpowiedziałem, drapiąc się po głowie.
- Chyba jednak nie dała ci takiego kosza. - Geo się zaśmiał i podał mi drinka. - Napij się, bierz telefon i leć za nią. I żebym cię w hotelu przed śniadaniem nie widział.
Wywróciłem oczami i wypiłem do końca jego drinka.
- Kurwa, od kiedy ty pijesz 'Sex na plaży'? - prychnąłem, a Gus zachichotał. Geo mruknął coś niezrozumiałego obrażony i gestem mnie popędził.
Wyszedłem z klubu i wbiłem sobie jej numer do telefonu i od razu napisałem do niej sms.
'To był twój brat, prawda?' - wysłałem.
Na odpowiedź czekałem chodząc w tą i z powrotem przed klubem. Powietrze, dość chłodne, dodam, działało na mnie kojąco i zniwelowało w większości skutki alkoholu. Poczucie winy ścisnęło mnie trochę za gardło i zatrzymałem się w miejscu, zastanawiając się nad tym, czy ja w ogóle wiem, co wyprawiam? Mój ukochany leży w szpitalu, a ja uganiam się za rozkapryszona panienką...!
A jednak żądza okazała się większa, bo gdy tylko dostałem odpowiedź, w której mieścił się całus i adres, od razu pognałem do taksówki i jakimś cudem dogadałem się z Polakiem, gdzie ma mnie zawieźć. W samochodzie ponownie moje myśli wróciły do Billa. Spojrzałem na wyświetlacz w telefonie, on był na tapecie. Uśmiechnięty jak zawsze. Zadrżałem i byłem blisko rozmyślenia się. Wtedy przypomniałem sobie Billa i doktorka. I szlag mnie jasny wziął, tak typa nienawidziłem. Dojechaliśmy na miejsce, zapłaciłem i wysiadłem. Czekała przed drzwiami domu, na huśtawce na werandzie. Wyglądała zjawiskowo w ciemną noc w świetle księżyca.
Podszedłem do niej i zapomniałem o całym świecie.
- Polki nie są tak łatwe jak myślałem. Są najbardziej skomplikowanymi kobietami na świecie – powiedziałem stając przed nią.
- Zapewniam też, że bardziej gorące... - Puściła mi oczko. Wstała i wzięła mnie za rękę, prowadząc do domu.
Szedłem za nią uśmiechając się szeroko. Tommy zawsze dostaje to, czego chce...
Przez salon i korytarz przeszliśmy spokojnie, lecz, gdy tylko drzwi do jej pokoju się za nami zamknęły, dopadłem ją i zacząłem mocno całować. Oparłem ją o ścianę przy drzwiach i rozpiąłem jej sukienkę, która z szelestem upadła na podłogę. Oplotła mnie chętnie rękoma i sama napierała na moja wargi, zdejmując ze mnie koszulkę. Mmm... przejmowała kontrolę. Poczułem tylko jak moje rozpięte spodnie spadają na ziemię, wyszedłem z nich po zdjęciu butów i oboje zostaliśmy już tylko w bieliźnie.
Pchnęła mnie na swoje duże łóżko i usiadła na moje biodra zadowolona. Ocierała się swoim kroczem o mojego juniora i całowała po szyi oraz podgryzała sutki. Pozostawiła po sobie kilka malinek i zadowolona z siebie ściągnęła stanik. Uniosłem się wyżej i przyssałem się do jej pięknych piersi. Bycie bi zdecydowanie było samą zaletą. Jęczała słodko, gdy wyprawiałem cuda językiem i ustami na jej wrażliwych sutkach, a sama zakradła się dłońmi do mojego penisa, wyjęła go z bokserek i głaskała dłonią. Odsunąłem się wreszcie od jej piersi i pozwoliłem dalej działać. Zeszła w dół i wzięła mojego dużego, dumnie stojącego Tommy'ego do ust. Ssała mocno i poruszała mocno głową. Jednak nie wzięła go całego do końca, w zasadzie to chyba potrafił tylko Billy.
Ściągnąłem z niej majteczki i masowałem łechtaczkę długimi palcami, przyjmując z uznaniem jej głośne pomruki. Wreszcie odsunęła od siebie moją rękę, usiadła mi znów na biodra i pocałowała mnie mocno, nabijając się na mnie jednym ruchem. Oh, to uczucie ciepła, ciasnoty i wilgoci doprowadzało mnie do szaleństwa. Zaczęła się szybko poruszać, a jej piersi podskakiwały w tym rytmie. Złapałem ją za biodra i dociskałem ją do siebie mocniej, wchodząc jak najgłębiej zdołałem. Po kilku minutach doszedłem w niej mocno, a potem ona zacisnęła się na moim penisie i wtuliła się w mój tors.
Przeczesałem jej włosy i ogarnęło mnie największe na świecie poczucie winy. Zsunąłem ją z siebie i usiadłem na łóżku. Wziąłem telefon ze spodni i od razu na tapecie swoimi oczkami spojrzał na mnie Bill. Ja pierdole, co ja najlepszego zrobiłem?!


Będę krzyczeć dopóki twoje serce będzie krwawić, przebiję wszystkie mury i wejdę oknem, jeśli wyprosisz mnie drzwiami, odzyskam twoje serce. Chyba musiałem je najpierw stracić by wiedzie, ile dla mnie znaczy. Zdradziłem cię, Bill. Przepraszam.” - wysłałem sms do mojego bliźniaka, siedząc w taksówce odwożącej mnie do hotelu. Wyszedłem od razu, mimo próśb Wiktorii bym został. Nie mogłem. Miałem kaca moralnego. I nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie.





wtorek, 10 czerwca 2014

54. Und wir halten auch zum ersten Mal zusammen

Kochani! Oczywiście było trochę przerwy, a rozdział powstał bo jestem chora -_- No ale nic. Rozdział betowała Czaki, a dedykuję go osobie, której komentarze, w których dopytywała sie o następny rozdział zmotywowały mnie do pisania, czyli Andra Olona. Dziękuję, że zmusiłaś mnie do napisania <3 Zapraszam do czytania i komentowania.

~ Sinni

54. Und wir halten auch zum ersten Mal zusammen

Bill


Podczas kolejnego tygodnia czułem jakby Xsavier się wycofał. Był tylko na obchodzie i czasem woził mnie do skype'a w swoim laptopie, żebym rozmawiał z Tomem. Miałem dziwne wrażenie, ze bardziej stara się zbliżyć mnie i brata, niż sam mnie poderwać, co sprawiło, że w sumie mu zaufałem. Moją teorie potwierdzał fakt, że flirtował z pielęgniarkami i widziałem, że często wchodzi do pokoju tamtej dziewczyny, więc dałem sobie na luz.
Za to z Tomem... Wariowałem bez niego, a on wycałowywał ekran laptopa, gdy tylko mnie widział. Tęskniliśmy bardzo za sobą, jednak słowa Xsaviera utknęły mi w pamięci. Nie umiałem się po nich pozbierać, a próby przypomnienia sobie czegokolwiek z dnia wyjazdu Toma kończyły się na tym, że widziałem zdenerwowanego brata, który jakby najchętniej już zwiał i nigdy nie wrócił. Kompletne przeciwieństwo tego, kogo widziałem w laptopie.
Gdy już sam nauczyłem się siadać na wózku i schodzić z niego, mogłem jeździć do toalety, a przy okazji również odwiedzałem czwarte piętro...
- Teraz ty, ja przesunąłem gońca, nie widziałeś? Gdzie ty jesteś? - Dziewczyna pomachała mi dłonią przed oczami.
Zamrugałem i spojrzałem na Elenę. Była szczupłą osiemnastolatką o szerokim uśmiechu i pięknych, błękitnych oczach. Nie miała włosów, bo walczyła z białaczką, była blada, ale zawsze miała dobry humor i szybko się zaprzyjaźniliśmy. Nauczyła mnie też grać w szachy.
Siedziałem u niej w pokoju, na czwartym piętrze szpitala. Oddział onkologiczny znajdował się na tym samym poziomie, co rentgen, tylko skręcało się w przeciwną stronę.
- No, jestem... Ale myślę, co tu zrobić... - mruknąłem niezadowolony, że nie jestem tak dobry jak ona. Przesunąłem damę i czekałem na jej ruch.
- Jej, uczysz się na błędach, dumna jestem. - Wyszczerzyła się.
Wywróciłem oczami i znów odpowiedziałem na jej ruch, tym razem bez zawahania, a po kilku kolejnych minutach po raz pierwszy wypowiedziałem słowa 'szach mat'. Pogratulowała mi szczerze pierwszego zwycięstwa i wręczyła batona, o którego się założyliśmy.
- Wiesz, Izabell przyszła do mnie wczoraj wieczorem i powiedziała, że Philip ją rzucił przez telefon, płakała całą noc pod moją kołdrą, a dzisiaj rano on przyszedł i się jej oświadczył – powiedziałem jej o naszej znajomej z oddziału po stronie rentgena, gdzie przeszczepiano kończyny i zakładano implanty.
Izabell przeszczepiono ostatnio lewą dłoń i wracała od tygodnia do zdrowia po zabiegu. Przed nią była długa droga rehabilitacji, ale dwudziestoletnia brunetka wcale się tym nie przejmowała i cieszyła się, że dostała dłoń.
- Wiem, mówiła mi dziś jak karmiłam ją podczas obiadu. A ty, wiesz... coś między tobą i doktorkiem, czy jednak cisza? - Puściła mi oczko.
- Weź... ja mam chłopaka, jakbyś zapomniała. - Prychnąłem oburzony.
- Oj tak... sławny Thomas Kaulitz, który teraz podbija serca fanek, pokazując swoje uczucia i smutek, że jego braciszek jest w szpitalu połamany.
- Nie śmiej się. On naprawdę mnie kocha, to nie jest żart. - Oburzyłem się i zacząłem sprzątać bierki.
- Ale ten doktorek tak się na ciebie patrzy, tak wzrokiem wodzi, normalnie cię pożera... - Zachichotała.
- Nie zauważyłem – odparłem szczerze. - Musze wracać, zaraz mam rehabilitację. - Wykręciłem się i zwiałem.
Pojechałem w stronę wind i wezwałem jedną.
Gdy drzwi się rozsunęły moje oczy spoczęły na przystojniaku z rudymi włosami.
'Jak płomienie' – zacytowałem sam siebie.
Patrzyłem na mojego lekarza i na usta cisnęło mi się powiedzenie 'o wilku mowa'.
- Bill, właśnie ciebie szukałem. Chodź, już jesteśmy spóźnieni. - Przejął mój wózek i pojechał ze mną na drugie piętro.
Był taki oschły i profesjonalny. Normalnie góra lodowa. Nie zauważyłem ponownie najmniejszych starań zainteresowania mnie swoją osobą.
Dojechaliśmy do sali ćwiczeń i ku mojemu zdziwieniu, nie zauważyłem mojej pani rehabilitantki, a zamiast niej, w pustej Sali, to on usiadł ze mną na matę i ułożył mi wygodnie nogi.
- Dagmara zachorowała. Od dzisiaj będziesz ćwiczyć ze mną – poinformował mnie i wziął moją dłoń ostrożnie.
Serce mi przyspieszyło, gdy pogłaskał jej wierzch i ją ucałował.
- Bill... Nie ma słów, które opiszą, co do ciebie czuję jedynie patrząc na twój uśmiech, gdy rozmawiasz z koleżanką z onkologii... Jest taki szczery i sprawia on, że i ona się uśmiecha, chociaż nie robiła tego od tygodni. Jej lekarz jest pod wrażeniem...
- Po co mi to mówisz? - Spuściłem nieśmiało wzrok.
Uniósł mój podbródek.
- Bo patrzę na ciebie i nie umiem poradzić sobie z chęcią wzięcia cię w ramiona i tulenia do siebie całe życie – wyszeptał, siadając za mną.
Zamknąłem oczy, gdy poczułem jego dłonie masujące mój kark delikatnie w miejscach, gdzie jeszcze niedawno bolało, gdzie nie mogłem poruszyć szyją.
Nagle, poczułem na karku jego ciepłe usta, które wodziły po nim z góry na dół w delikatnych, jak muśnięcie skrzydeł motyla, pocałunkach. Ahh... Tak dawno nie zaznałem bliskości... Tak tęskniłem za ramionami Toma i jego delikatnością, namiętnością...
Zadrżałem nagle i zamrugałem przestraszony.
- Co ty wyprawiasz...? - wyszeptałem obudzony z transu, a gęsia skórka wstąpiła na moje ciało.
- Sprawiam ci przyjemność, malutki... - wymruczał mi do ucha i posadził mnie na swoje kolana.
Gdy tylko mnie tak nazwał, jakaś nieznana mi dotychczas siła sprawiła, że poczułem się mega rozluźniony. Być może tęskniłem za byciem niewinnym i radosnym, gdy nie miałem żadnych problemów, gdy mogłem beztrosko śmiać się, nie widząc bólu i cierpienia na świecie. Tak się czułem w ramionach Toma. Kogoś silnego, większego, dominującego... W ramionach Xsaviera również.
- Ktoś zauważy... - wychrypiałem, bo aż z wrażenia zaschło mi w gardle. Prąd przepływał w moim ciele w tą i z powrotem.
- Nikt nie zauważy. Jesteśmy tu tylko my... - Ucałował mnie ponownie w kark i jego dłonie spoczęły na moich barkach.
Rozpoczął delikatny, zmysłowy masaż. Oczy same mi się zamknęły. Po prostu czułem. Po chwili zjechał dłońmi na boki mojego ciała i sunął nimi w dół i w górę po mojej koszulce, a ja czułem jak staje się lekko ciepły. Jak po kilku głębszych. Rozluźniłem się i oparłem o niego, a on ścisnął moje biodra i docisnął mój tyłek do swojego krocza. Jęknąłem cicho i zaczął głaskać moje nagie uda. Rozsunąłem, nie myśląc za dużo, nogi i odchyliłem głowę do tyłu. Gdy przesunął dłonią po podbrzuszu obudziłem się.
- Z-Zostaw... - szepnąłem i zacisnąłem nogi na tyle na ile pozwalały mi gips i usztywnienia od kolana w dół.
- Ciii... Będzie ci dobrze... Zasługujesz na to... - mruczał przy moim uchu, sprawiając, że zaczynała twardnieć moja męskość.
- Nie... To za szybko... Xsavier, proszę, nie dzisiaj... - Skuliłem się i zamknąłem oczy prosząc w duszy, by naprawdę się odsunął, bo za chwile może być za późno.
Nie protestował, a moje modlitwy zostały wysłuchane. Odwrócił mnie na swoich kolanach przodem do siebie. Przysunął mnie do siebie i nakrył swoje usta moimi. Całował mnie delikatnie, a ja po chwili odrętwienia i, gdy minęła pierwsza fala zaskoczenia, zacząłem oddawać pocałunki, obejmując go za szyję. Podniecał mnie, nie umiałem odgrywać obojętnego, skoro naprawdę miałem na niego ochotę. Wreszcie wsunął język pomiędzy moje wargi i bawił się moją kuleczką, przez co zacząłem mruczeć w jego usta i coraz odważniej zwiedzać dłońmi jego ciało. Ścisnął moje pośladki i miętosił w dłoniach zadowolony. W ten sposób bardziej docisnął do siebie nasze krocza, co wywołało mój kolejny jęk w jego usta. Głaskałem jego kark i plecy. Gdybym tylko mógł uklęknąć, na pewno wypiąłbym się zjawiskowo prosto w jego dłonie i ocierałbym nasze krocza o siebie, ale, że mogłem jedynie siedzieć, to on unosił moją dupcię i dociskał do swojej męskości moją.
- Chciałbym cię już wykochać... Marzę o tym, kociaczku... - wyszeptał, a ja całkowicie zmiękłem.
Mógł teraz zrobić, co tylko chciał. Mógłby mnie położyć na matę, rozebrać i posiąść. Na pewno jęczałbym z zachwytu. Ale on... on był inny. Pocałował mnie jedynie czule, kończąc namiętny i żarliwy pocałunek i przytulił mnie do siebie mocno, jakbyśmy byli po intensywnym orgazmie i tulił mnie tylko, głaszcząc mnie po plecach. Zamknąłem oczy i pomyślałem, że tym ruchem zdobył całe moje zaufanie. Chciał, mógł, ale nic nie zrobił. Szanował mnie. Zależało mu na czymś więcej, na czymś głębszym. A ja po raz pierwszy poczułem, że też tego chcę.


Tom

Gdy wyszedłem ze szpitala, to mnie, kurwa, żal za serce ścisnął. Zostawiłem ukochanego z przystojniakiem chętnym na tyłek Billa, na moją własność! Wściekły wsiałem do tourbusu i obrzuciłem chłopaków niezbyt miłym spojrzeniem. Żaden z nich się nie pytał, o co chodzi. Wszyscy to wiedzieli, kim jest lekarz Billa i co razem robili na parkiecie. I wszyscy też wiedzieli, że muszę się na czymś wyżyć. Albo kimś.
Wyjechaliśmy z Paryża w stronę Berlina, gdzie mieliśmy nasze nowe studio. Musieliśmy przeprosić fanów i zwrócić pieniądze za bilety, a także ustalić daty nowych koncertów i być może, aby nie marnować czasu, zająć się projektami na nową płytę. Przytłaczało mnie to wszystko, źle się czułem, gdy Billa nie było obok. Jakby moja podpora zniknęła, a ja spadałem w dół bez kontroli nad niczym. Świat runął. I czułem, że tak samo jest z Billem. Obaj nawzajem się uzupełnialiśmy, więc jak mógłby żyć beze mnie? Ja bez niego nie potrafiłem.
Jak idiota próbowałem sobie czymś zająć czas w podróży, która nie była stosunkowo długa, w końcu autostradą to tylko niecałe dwanaście godzin. Chodziłem to od salonu, to do pokoju Geo, a stamtąd jakaś niewyjaśniona siła ciągnęła mnie do mojej sypialni i Billa, do której w ogóle nie miałem ochoty, ani odwagi wchodzić. Wreszcie, gdy dojechaliśmy do hotelu 'troskliwy' Geo, kumpel na medal, stwierdził, że się 'poświęci' dla sprawy i wyjął wódkę. Gustav powiedział, że będzie nas pilnować i tak we dwóch obaliliśmy całą butelkę. Znaczy, Geo pił przynajmniej trzy razy mniej, więc praktycznie... sam obaliłem ta butelkę, a potem zalany w trupa położyłem się do łóżka i napisałem Billowi 'dobranoc', po czym od razu zasnąłem, a moją ostatnią myślą było: jak dużo będę musiał wypić, żeby się z tego wykaraskać...?

I po raz pierwszy... nie trzymamy się razem. Po dwóch stronach lustra, oddzieleni setkami kilometrów. Widok Billa na ekranie laptopa wcale nie poprawił mi humoru, choć się uśmiechałem. Bo wiedziałem, do kogo należy laptop, z którego korzysta mój ukochany.
Rano odebrałem telefon. Po drugiej stronie przywitał mnie Sebastian.