sobota, 17 maja 2014

Nowy blog

Serdecznie zapraszam wszystkich wielbicieli yaoi na mój nowy blog, który prowadzę razem z Marudkiem. Piszemy opowiadanie na wzór Disney'owskich bajek. Będzie mocno zboczone i na pewno każdy znajdzie coś dla siebie, w końcu będzie aż 20 części.

Wejdź do świata zboczonego Disney'a!

~ Sinni

niedziela, 11 maja 2014

53. All the pain that we've been through, I've been dying to save you

Dziękuję Czaki za zbetowanie. Bez dłuższego wstępu, bo czasu mam mało, po prostu zapraszam do lektury i prosze o komentarze. Hm.. ciekawa jestem co wy na to ;)


53. All the pain that we've been through, I've been dying to save you

Od momentu, gdy wyszedł Tom, nie zaznałem ani chwili spokoju. Od razu weszli rodzice, którzy mieli dość skonfundowane miny i, myśląc, że nic nie wiem, milczeli o sprawie ze spermą z mojego tyłka. Wiedzieli, że jestem gejem, więc nie rozumiem ich zdziwienia i nieśmiałości w tym temacie. Oczywiście, prawdopodobnie uważali, ze nadal jestem dziewicą lub też, że to ja jestem dominatorem, ale byli całkowicie jak nie oni. Mamie drżały ręce i była dziwnie cicha i opanowana, a tata jakby unikał mojego wzroku. Było gorzej, niż kiedy wcale by ich nie było. Nie odzywałem się, tylko patrzyłem na nich chwilę i potem udawałem, że śpię. Nie przywieziono jeszcze mojego laptopa, więc nie mogłem zobaczyć się z bratem, więc jedynie dzwonił do mnie na dzień dobry i na dobranoc, a czasem również w ciągu dnia. Podobało mi się to. Jakby całkowicie nie umiał beze mnie żyć.
W ten oto sposób minął mi pierwszy tydzień, gdzie wcale nie mogłem się ruszać. Z ulgą odebrałem sms od rodziców, że nie mogą przyjechać w ten weekend, bo tata ma prezentację projektów dla klientów, więc muszą wrócić do Hamburga. Nadal miałem na sobie kołnierz, który naprawdę powoli mnie wkurwiał, bo nie mogłem sobie wygodnie obejrzeć telewizji, już nie wspominając o tym, że od tygodnia się nie wysypiałem. W ten weekend po raz pierwszy mogłem wyjść z łóżka, co obiecał mi mój ordynator. Pamiętałem skądś jego twarz, ale jakoś nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie go widziałem. Doktor Xsavier wracał dziś z wolnego i miał się mną 'zająć', jak powiedział przed opuszczeniem szpitala w ten sam dzień, gdy Tommy wyjechał. Dlatego też, gdy tylko rano otworzyłem oczy, czekałem na mojego opiekuna, na którego widok, jak przyuważyłem, mdlały wszystkie pielęgniarki. Nie mam pojęcia, czym się tak zachwycały. Owszem, miał rude włosy i piękne oczy, wręcz hipnotyczne, ale z daleka wyglądał dość przeciętnie. Zachwycały mnie w nim wyjątkowo uwydatnione kości policzkowe i mocna szczęka, a przynajmniej na taką wyglądała. Jednak jego twarz przyjmowała niepasujący mu grymas, jakby olewał wszystko, co jest wkoło. Jak dla mnie był on typem gracza, który uwodzi i zdobywa, dba tylko o własne dobro, ale przecież ja nie byłem wyrocznią, ani nie czytałem mu w duszy, więc mogło mi się zdawać, tym bardziej, że... leżąc w tym KOŁNIERZU niewiele widzę.
Doktor Xsavier pierwszy raz przyszedł na obchodzie. Był zamyślony i właściwie, bardziej interesował się kroplówką i bawił długopisem, niż mną. Ze mną rozmawiała młoda lekarka, musiała być świeżo po studiach, bo na plakietce miała 'lekarz rezydent', więc prawdopodobnie robiła praktyki, albo inne cuda. Była miłą szatynką, dość ładną, z resztą, jak wszystkie Francuzki. Odwinęła bandaż z mojej głowy i pierwszy raz mogłem się przejrzeć w lustrze i... myślałem, ze zejdę na miejscu! Miałem wygolone włosy na boku głowy i miałem tam jakieś szwy i... i rany... siniak jakiś... kurwa mać!
Gdy się opanowałem w środku, oczywiście na zewnątrz byłem skałą. Miałem maskę, która nie zdradzała moich emocji ani trochę. Nie mam pojęcia, w którym momencie zacząłem traktować lekarzy jak wrogów, ale pomyślałem, że nie dam szujom satysfakcji i się nie rozbeczę, jakby to miało być w ogóle ich celem. Wtedy właśnie skojarzyłem sobie słowa Toma, gdy mówił, ze mam się nie bać spojrzeć w lustro, bo jestem piękny. Wiedział, że włosy są dla mnie bardzo ważne.
Zabrano więc bandaż i oznajmiono, że dziś znów zabiorą mnie na prześwietlenie żeby zobaczyć, czy kości dobrze się zrastają. Oh, jak dobrze, że ja znałem francuski i mogłem się z nimi porozumieć.
Po obchodzie nie mogłem nic jeść, bo takie były zalecenia i przyszła po mnie pielęgniarka z młodym ordynatorem.
- No, chłopie, ja nie mam tyle siły, żeby cię przenieść na wózek, a potem na stół, dlatego pojedziesz z panem ordynatorem – powiedziała kobieta z uśmiechem i poszła opróżnić moją kaczkę. Spłonąłem głupim rumieńcem, że ona tak z tą kaczką przed tym mężczyzną, ale uznałem, ze przecież on nie takie rzeczy widzi, no bo to lekarz w końcu i na pewno też już widział mnie nago, czy coś na bloku i w zabiegowym.
- Złap się mojej szyi i staraj się nie ruszać zbytnio ramionami – polecił i wziął mnie pod kolanami i objął w pasie.
Poczułem delikatne iskry między jego skóra a moją. Uśmiechnął się delikatnie, jakby sugerując, że on też je poczuł i są przyjemne. No... Były przyjemne, jeśli chodzi o szczegóły.
Podniósł mnie do góry i trzymał chwilę, zupełnie niepotrzebnie.
- Jesteś jak żyrafa... Składasz się z samej szyi i nóg... - powiedział z lekkim uśmieszkiem. Chyba rzucił to dla rozluźnienia, ale zabrzmiało jak komplement.
Posadził mnie na wózek, odbezpieczył go i okrył moje nagie nogi kocem, bo byłem tylko w koszulce i bokserkach.
Wyjechał z sali, zabierając moją kartę i jechał wolno w stronę windy, jak zarejestrowałem z planu tego piętra.
Mijaliśmy różne sale chorych. Leżałem na oddziale dla dorosłych, więc mnóstwo tu było starszych osób, ale przewinęło mi się parę młodszych twarzy. Na przykład pewna dziewczyna o kasztanowych włosach z nogą w gipsie zawieszoną wysoko, świecącą nagim udem i... szczerzącą się do ordynatora, pchającego mój wózek. Prychnąłem pod nosem i odwróciłem wzrok. Wstydziłaby się. To szpital, a nie dom publiczny. Tu się leczy chorych, a nie szuka letniego romansu i kochanka do łóżka. Chociaż jedną nogę to już ma w górze, dziwka...
Zmrużyłem oczy i po chwili zaśmiałem się w myślach ze swojego idiotyzmu.
Przejechaliśmy kawałek korytarzem i wjechaliśmy do otwartej windy. Zjechaliśmy piętro niżej, co zabrało jedynie moment i znów wyjechaliśmy na korytarz. Byłem już tu, ale byłem wtedy nieprzytomny, więc nic nie pamiętałem. Gdy teraz ujrzałem spacerujących ludzi i niektórych leżących w salach o wysokim standardzie, odebrało mi mowę. Wiedziałem, że piętro czwarte pozostanie miejscem, do którego w tym szpitalu będę wracać często.
Światło z lampy odbiło mi się w pewnym momencie od stalowej rurki, gdy mijaliśmy jakąś starsza panią i spojrzałem tam pod pewnym kątem, przez co oślepiło mnie na moment i zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, wjeżdżałem już na rentgen, o czym poinformował mnie znak ostrzegający o promieniowaniu.
Lekarz zostawił mnie na korytarzyku przed drzwiami, mówiąc, ze mam nigdzie nie iść.
Wywróciłem oczami zastanawiając się, gdzie może iść chłopiec z kołnierzem ortopedycznym na szyi i obiema nogami w gipsie. Westchnąłem, czekając niecierpliwie.
Wreszcie wrócił jakby trochę rozeźlony, co natychmiast zauważyłem.
- Coś się stało...? - zapytałem niby od niechcenia, żeby zabić czymś ciszę.
- Osoba, która obsługuje aparat do prześwietleń nie przyszła jeszcze do pracy, mimo umówionej godziny. Musi pan poczeka chwilę, ja pójdę włączyć urządzenie. - Poprawił mi kocyk.
- Proszę mi mówić po imieniu. Dopiero skończyłem 18 lat. Mam na imię Bill – powiedziałem i uśmiechnąłem się lekko.
Skinął głową, odpowiadając również uśmiechem i zniknął za drzwiami, gdzie prawdopodobnie sterowało się aparatem.
Skubałem, znudzony, frędzle koca i czytałem jakieś informacje na tablicy korkowej, ale były napisane tak specjalistycznym językiem, że ni w ząb nie rozumiałem, dlatego odpuściłem i zamknąłem oczy, udając, że śpię.
Wrócił w końcu, boże, to trwało chyba wieki! Uśmiechnął się na mój widok, albo do mnie, trudno określić. Odbezpieczył wózek i pojechał ze mną do pomieszczenia ze stołem i aparatem. Położył mnie na stół i ustawił mnie dokładnie w wyznaczonym miejscu.
- Leż nieruchomo, zrobię ci zdjęcia nóg, potem szyi i zobaczymy, jak to wszystko wygląda i czy dobrze się zrasta – powiedział i wyszedł do pokoju obok.
Aparat głośno pracował i po kilku minutach ustawił mnie tak, by prześwietlić szyję, ramiona i głowę. Po skończeniu mojej super sesji zdjęciowej, zabrał mnie na wózek i okrył kocem.
- Przesłałem zdjęcia na swój komputer i obejrzymy je w zabiegowym.
Pogłaskał mnie niespodziewaniem po policzku i po krótkiej chwili ciszy ja się odezwałem.
- Skąd ja pana znam...? - zapytałem patrząc, w znajome oczy.
- Tańczyliśmy razem w klubie w noc wypadku – wyjaśnił prawie szeptem. - Przedstawiłem się jako Xsavier, więc możesz tak do mnie mówić, gdy jesteśmy sami. - Uśmiechnął się i wywiózł mnie z pomieszczenia.
Poczułem dziwny dreszcz, ale nie przejąłem się nim zbytnio.
Na korytarzu było pusto i nie zobaczyłem już nikogo, ani niczego interesującego.
Windą wróciliśmy na piąte piętro, a tam zawiózł mnie do swojego gabinetu. Włączył komputer i oglądał moje zdjęcia, najpierw nóg. Wiem to, bo też mogłem oglądać razem z nim.
- Powiem tak. Nastawiliśmy dobrze. Jedna była tylko skręcona, druga złamana w kostce, więc wszystko powinno się zrosnąć za jakieś 3 tygodnie. Usztywnienie z lewej zdejmiemy za tydzień albo dwa, a z prawej za trzy tygodnie prawdopodobnie. Teraz szyja... - Przełączył zdjęcia i wpatrywał się chwilę. - Wygląda... bardzo dobrze... - Położył mnie na kozetkę. - Przemieszczenie kręgów wróciło do normy. Teraz zdejmę kołnierz i będę dotykać twojego karku, a ty mi powiedz, czy boli i jak bardzo.
Objął dłońmi moją chudą, długą szyję i badał palcami kark zaczynając od samego rdzenia przedłużonego. Schodził delikatnie niżej, masując kręg po kręgu zimnymi, długimi palcami.
Syknąłem cicho w pewnym momencie i się zatrzymał.
- Tutaj? Mocno boli? - Pomasował miejsce.
- Tak... Tutaj… Ale tylko troszkę – odpowiedziałem.
- No, troszkę, to będzie boleć. Nie wyczuwam przemieszczenia między czwartym a piątym kręgiem, to przejściowe. Jeszcze dzisiaj pójdziesz na fizjoterapie, wypasują ci szyje i w czasie tygodnia odzyskasz pełną władze w niej.
- I z tego, co wiem, to będę w szpitalu do końca rehabilitacji, tak? - zapytałem.
- Tak, jeszcze jakieś dwa miesiące przed tobą w szpitalnych murach, ale masz fajną salę, leżysz sam, zdejmiemy ci już kołnierz, to będzie wygodniej. Potem już dostaniesz kule, gdy uwolnimy ci jedną nóżkę i staniesz szybko na nogi. - Podniósł mnie do siadu i sprawdzał mój kręgosłup niżej, siadając obok mnie.
Odwróciłem lekko wzrok, a on chyba wyczuł moja mimowolną niechęć do niego.
- Coś się stało? - Zmarszczył brwi.
- Rozmawiałeś z moim bratem i rodzicami.
- Rozmawiałem – potwierdził krótko.
- To czy i czyja sperma znajduje się w moim tyłku, to moja sprawa, na pewno nie moich rodziców i zdecydowanie nie twoja.
Uśmiechnął się.
- Twój brat, Thomas, sam powiedział im o twoim stanie zdrowia. Jesteś pełnoletni, nie mówiłem im o tobie, bo nie mam prawa, ani obowiązku. Twój brat natomiast wygadał się, czytając zmęczonym głosem rozpoznanie z karty chorego.
- Testy DNA trwają długo, nie mogłeś udowodnić Tomowi, że to jego.
- Ale wiem z kim wyszedłeś do łazienki po tym, jak tańczyliśmy. - Spojrzał mi w oczy.
Zamilkłem. Spuściłem wzrok i po policzkach spłynęły mi łzy.
- Hej... Nie płacz... Nie zmierzam nikomu mówić. Nikt się nie dowie. Po prostu, to wbrew mojej moralności, a to jest mój oddział i nie zamierzam tego tolerować, pomimo tego, iż jest to legalne w naszym kraju.
Nie odezwałem się. Objął mnie lekko i przytulił do siebie, głaszcząc po plecach.
- Spokojnie... Jest dobrze... Wyjdziesz ze szpitala i pomkniesz zdrowy w jego ramiona – powiedział opanowanym głosem i posadził mnie na wózek z powrotem. - Jeśli chcesz, przywiozę cię tu wieczorem i zadzwonisz na skapy'ie do brata.
- A co? Poczucie winy cię łapie, czy jak? - Prychnąłem i pokręciłem głową.
- Bill, posłuchaj, nigdy mi się nie zdarzyło jeszcze, że chłopak z którym na parkiecie uprawiam sex w ubraniach, siedzi w bokserkach obok mnie na kozetce szpitalnej. Nie przywykłem do takich sytuacji. I raczej nie ma między nami żadnej tajemnicy, ty wiesz, że mi się podobasz, dlatego obserwowałem cię w klubie. I to się nie zmieniło przez parę dni, nadal jesteś cholernie atrakcyjny...
Westchnąłem cicho i miałem ochotę ukryć głowę między kolanami, by zakryć rumieńce.
- Więc dlatego pozbyłeś się Toma? Żeby mieć wolną drogę i startować do mnie? - Spojrzałem na niego smutnym wzrokiem.
- Nie. Pozbyłem się go, bo nie toleruje związków kazirodczych, a to mój oddział i mam prawo kogoś wyprosić. Twój brat ani trochę nie przeszkadza mi w startowaniu do ciebie. Tak, wiem, to dopiero jest niemoralne, żeby lekarz do pacjenta... Dlatego cieszę się, że poznaliśmy się w klubie, więc wiesz o niewinności moich zamiarów.
- No nie wiem czy to niewinność, skoro prawie wziąłeś mnie na parkiecie... - Wywróciłem oczami. - Nieważne. - Odwróciłem wzrok.
- Hej, Bill... Jesteśmy dorośli, nie mamy żadnych zakazów, po prostu... Przed nami 2 miesiące razem, chcę się tobą zająć, bo przyjechałem tu z tobą, bo tańczyliśmy razem w klubie, bo jestem lekarzem prowadzącym, bo się o ciebie troszczę. Znam wasze piosenki, twój głos, ale nie jestem głupim fanem, a zakochanym idiotą. - Posadził mnie na wózek i okrył szczelnie. - Daj mi szansę jako przyjacielowi. Chcę cię wyprowadzić z tego szpitala na dwóch nogach.
- Jedźmy już, dobrze? I jakbyś mógł, to chciałbym zamówić tu fryzjera, zrobisz tak, żeby nie było zamieszania? - Dotknąłem załamany swoich włosów wygolonych z jednej strony, a po drugiej zwisały mi dreadlocki.
- Nie ma sprawy, w końcu jesteś na specjalnych warunkach, które pan Jost ustalał z dyrekcją. Jesteś światowej klasy sławą i chociaż ja, jako twój lekarz, przechodzę obok tego obojętnie, bo dla mnie pacjenci są równi, to dla dyrekcji to jakiś prestiż, że właśnie u nas się leczysz.
- Ja się nie leczę, to wy mnie leczycie – odparłem.
- Już niedługo się przekonasz, że bez twojego wkładu własnego, to nic nie zdziałamy. - Zaczął odklejać pojedyncze plastry z mojej twarzy i szyi. - Już ci nie będą potrzebne, ładnie się zagoiło. - Namoczył jakiś wacik i przetarł mi wszystkie ranki po kolei, delikatnie dotykając moich policzków.
- Ile masz lat? - zapytałem nagle.
- 27 – powiedział, patrząc mi w oczy.
- Jak to możliwe, ze już jesteś ordynatorem? - Zamrugałem zaskoczony.
- Skończyłem szybko liceum, w wieku 13 lat poszedłem już na studia. Byłem wyjątkowym uczniem. Pracuje w tym szpitalu już 8 lat, prowadzę wiele prac badawczych, więc mam zasługi, doświadczenie, dzięki czemu mogę być na tym stanowisku.
- Okej... - Odwrócił głowę, sycząc cicho z bólu. - Zawieź mnie do pokoju... Mam dość.
- Jak sobie życzysz... Ale mam nadzieję, ze jeszcze zmienisz o mnie zdanie. Z resztą... Gdyby Tom tak bardzo cię kochał i nie marzył o jakimś skoku w bok, to czy nie szukałby możliwości, żeby jednak zostać? Miał trzy dni, żeby odkryć, że kazirodczość jest we Francji legalna. Chyba mu nie zależało zbytnio, prawda? - Uśmiechnął się lekko.

Zabolało.


Cały ból, który pokonaliśmy... Ty, którego uratowałem swoją miłością, tonąc w kłamstwach i brudach twojego życia... Czy teraz odpuszczasz mnie sobie, gdy jesteśmy razem w niebie?

czwartek, 1 maja 2014

52. Love and death, don't you mess with my heart...



Stało się parę rzeczy, ze potrzebowałam duzo uczuc i tak wyszło to, co widzicie na dole. Tęsknię, Sis. Rozdział dedykowany Alexowi, który bardzo mi pomógł. Betowała Czaki - dziękuję! Zapraszam do czytania i komentowania.


~ Sinni




52. Love and death, don't you mess with my heart...

Tom

Podbiegłem do mojego brata leżącego obok samochodu. Był powyginany w dziwny sposób. Tak bardzo chciałem go dotknąć, ale jednocześnie tak bardzo bałem się, że zrobię mu krzywdę. Nie słyszałem nic dookoła. Klęczałem tylko przy Billu i błagałem, by żył. Chciałem oddać za niego własne życie.
Wziąłem jego delikatną dłoń i pogłaskałem. Była jeszcze taka ciepła... Pochyliłem się, sprawdziłem oddech i próbowałem wyczuć tętno. Poczułem słaby oddech na policzku. Tętna wyczuć nie zdołałem – ręka zbytnio mi się trzęsła.
Po chwili ktoś mnie odciągnął od mojego Billa. Nic nie słyszałem, jakbym dostał czymś w głowę, jakbym ogłuchł. Po chwili zorientowałem się, że odciągnął mnie Georg, a moje miejsce przy Billu zastąpił chłopak... Pamiętałem go z klubu... Tańczył z Billem... Taki rudy... Jednak gdy się przedstawiał nie usłyszałem imienia, nie miałem pojęcia, kim jest.
Karetka i policja przyjechały bardzo szybko, jeszcze zanim wróciły mi wszystkie zmysły. Nie byłem w stanie nic mówić, poza tym mieli kilkunastu innych świadków do przepytania, więc nie naciskali bym został, pozwolili mi jechać z bratem. Wsiadłem do karetki razem z tym rudzielcem. Nie powinienem, bo było miejsce tylko dla jednej osoby, ale rudy chyba tak coś zachachmęcił, że weszliśmy obaj. Nie wiem, kim on był, ale chyba jakaś szycha... Mówili do niego 'panie ordynatorze', więc Billy miał fachową opiekę...
- Ciśnienie 70 i spada. - Odzyskałem nagle słuch, a wzrok przestał być rozmazany i widziałem ostro.
- Miejcie przygotowane elektrowstrząsy – odpowiedział ten rudzielec i delikatnie dotykał ciała mojego brata, by zbadać obrażenia.
Przełknąłem ciężko ślinę i nie umiałem powstrzymać myśli niosących do mojej głowy przypływ zazdrości, nawet w tak ekstremalnym momencie, jakim było zagrożenie życia mojego małego braciszka.
- …krwi? - Zapytał mnie ktoś o coś.
Zamrugałem zdezorientowany.
- Skup się. - Potrząsnął mną rudy. - Macie tę samą grupę krwi?
- Tak, jesteśmy bliźniakami, mamy tę samą – potwierdziłem od razu.
- Bliźniacy? Więc macie stuprocentową zgodność tkankową. Jeśli będzie trzeba zrobić przeszczep albo oddać krew, zgodzisz się?
- Oczywiście, kocham go, zrobię co tylko będzie trzeba, żeby go uratować... - Całowałem dłoń braciszka.
- Zaintubujcie go... Dusi się... - powiedział spokojnie. - Jak ciśnienie spadnie do 30 i wpadnie w migotanie komór, użyjcie elektrod – polecił i zaczął rozcinać jego ubrania.
Przeciął koszulkę, a potem porozcinał spodnie. To samo zrobił z bokserkami i ściągnął mu buty. Patrzyłem na mojego nagiego braciszka, z którym kochałem się kilka minut wcześniej. Ciało miał całe w mały krwiakach i siniakach, porozcinane w wielu miejscach.
Lekarz zaczął badać jego brzuch i uciskał w różnych miejscach.
- Jasna cholera! Dzwoń na blok, mamy krwotok wewnętrzny w okolicy dwunastnicy i drugi przy drugim fałdzie jelita cienkiego! - Krzyknął do kierowcy, a ja zadrżałem z bólu jaki sam odczułem na myśl o tym, co dzieje się z moim braciszkiem. Czułem jego ból i byłem wręcz szczęśliwy, że Bill jest nieprzytomny i nie czuje bólu. - Jaką macie grupę krwi? - zapytał mnie.
- AB minus - wyszeptałem.
- Niech przygotują trzy jednostki AB minus i umówią rezonans po operacji, a dla brata niech przygotują łóżko w sali z naszym poszkodowanym. Możemy w każdym momencie potrzebować jego organów. Niech przygotują zestaw papierów ze zgodami na przeszczepy i transfuzje. – Wydawał polecenie za poleceniem.
Maszyna nagle zaczęła piszczeć, a ja z przerażeniem patrzyłem, jak jego ciało reaguje na uderzenia prądem. Raz, drugi, trzeci... Zaskoczył.
Otarłem pot z czoła i odetchnąłem z ulgą.
Dojechaliśmy pod szpital w centrum Paryża.
Kurwa mać... To Bill znał francuski, nie ja! Co oni do mnie gadają?!
Wyciągnęli mnie z karetki i wywieźli na łóżku Billa. Kontrolowali jego oddech i pilnowali pracy serca. Miałem nadzieje, że jest w dobrych rękach... Ja nie mogłem na razie nic zrobić.
Jakaś siostra znająca angielski zabrała mnie na salę i dała piżamę oraz przydzieliła łóżko w sali, gdzie mieli potem położyć Billa. Modliłem się, by 'potem' nastąpiło już teraz...
Przebrałem się posłusznie i chodziłem nerwowo po sali. Wyciągnąłem telefon i zobaczyłem, że mam wiadomość od Geo. Pytał w jakim jesteśmy szpitalu, odpisałem szybko po zapytaniu się siostry. Napisał, że będą niedługo. Był środek nocy, nie chciałem budzić rodziców. Ale... Zadzwoniłem do Davida. Powiedziałem o wszystkim i początkowa wściekłość spowodowana pobudką w środku nocy, a wręcz nad ranem, zamieniła się w strach i zamartwianie. Powiedział, że będzie niedługo, bo nasz hotel jest blisko szpitala. Obiecał, że zadzwoni do naszych rodziców i zajmie się wszystkim. Rozłączyłem się i znów byłem sam. Chciałem iść pod blok, ale potem stwierdziłem, że będę tam siedzieć, a jeśli stamtąd zadzwonią, że potrzebują czegoś ode mnie, a mnie tu nie będzie, bo będę się szwędać i nie będą wiedzieli, gdzie jestem i... Stwierdziłem, że lepiej zostać.
Usiadłem na łóżku, które miało być mojego bliźniaka i nagle naszły mnie takie paniczne myśli. Przecież mógł się nie obudzić ze śpiączki... Mógł zostać taki na zawsze... A jeśli będzie warzywem...? Mój egoizm zaczął się wdzierać do mojego umysłu. Co z nami...? Co ze mną...? Będę samotny? Mam znaleźć kogoś innego? Panika i obłęd brały górę. Nie potrafiłem sobie wyobrazić kolejnych godzin czekania.
Dotknąłem stojaka na kroplówki i po moim policzku spłynęła łza. Nie umiałem wyobrazić sobie tego co będzie za chwilę. Tego jak będzie wyglądać jak wróci z bloku. Jego pokiereszowanego ciała po wypadku, przed którym nie potrafiłem go ochronić... Mam nadzieję, że lekarze naprawią moje błędy... Że obejrzą dokładnie jego ciało i ulecza wszystkie rany, bym bez strachu, że coś mu zrobię, mógł wziąć go w ramionami i leczyć rany na jego duszy. Tymi chcę się zająć osobiście. Dać mu miłość.
W tym momencie wbiegła pielęgniarka, a ja zacząłem obawiać się najgorszego. Nawet chyba moje oczy nie potrafiły ukryć tego, że pomyślałem o tym, że może już nie żyć. I z przerażeniem stwierdziłem, że cząstka mnie zdążyła się z tym pogodzić właśnie w tamtej sekundzie. Pomyślałem, że nie będę cierpieć. Pomyślałem, że skoczę za nim. Umrzemy razem i będziemy razem w wiecznym świecie.
- Na bloku potrzebują pańskiej krwi – poinformowała mnie. - Upuścimy panu sporo pańskiej, aby zachować zgodność, a panu damy krew z banku. Pański brat jest słaby i lepiej, aby dostał krew od pana – wytłumaczyła.
- Tak, oczywiście, proszę wziąć najwięcej ile się da. - Wstałem od razu.
- Proszę za mną. - Wyszła z pokoju.
Poszedłem za nią szybkim krokiem.
W gabinecie zabiegowym posadzili mnie w fotelu i dali leki nasenne oraz uspokajające, bo widzieli, że nie mogę wysiedzieć na miejscu, a potrzebowali bym miał niskie tętno, aby zabieg przeszedł sprawnie i pomyślnie. Podpisałem wszystkie zgody jak leciało i odjechałem, szepcząc imię brata.


Bill

Stal. Dużo stali i innego ustrojstwa... Widziałem w nieświadomości. Powyginane rurki... Jakby rączki od parasolek. Wystające z każdej strony. Słońce jasno świeciło i raziło mnie po oczach, ale wszędzie było ciemno. Czarna kula zaczęła zakrywać słońce stopniowo i powoli. Przyglądałem się otoczeniu. Wielkiej gromadzie złomu. Stałem na ziemi obok niej. Była wielka, miała kilka metrów, ale była ułożona w pewien kształt, jednak z tego poziomu nie byłem w stanie tego odczytać. Wszedłem pomiędzy dwa oddzielne rzędy, błyszczących srebrem, odpadów. Był to pierwszy stos. Przyglądałem się dokładnie rzeczom ułożonym na wielkiej górze, aby dostrzec coś innego, niż sam metal. Widziałem jednak tylko druty i zwoje żelaza, czasem trochę miedzi. Wziąłem do dłoni połamaną płytę. Była platynowa i mocno błyszczała. Odłożyłem ją ze strachem, gdy zobaczyłem w niej swoje pokiereszowane odbicie. Odsunąłem się odruchowo, choć przecież sam od siebie nie mogłem uciec. Zobaczyłem stojące niedaleko, rozbite na milion kawałków, lustro. Słońce całkowicie zostało zasłonięte, ale było jaśniej, niż przed chwilą. Zbliżałem się do lustra, a ze stosu złomu jakby emitowało białe światło. Stanąłem przed lustrem i patrzyłem na swoje podrapane, posiniaczone ciało z dużą, podłużną blizną operacyjną pośrodku brzucha. Krwawiła i była okropna, jakbym wyrwał sobie szwy. Czerwona, gęsta i gorąca krew spływała po moim brzuchu oraz udach. Dotknąłem swoich spierzchniętych warg i oblizałem je delikatnie. Wyciągnąłem dłoń do lustra i dotknąłem go opuszkami palców, a ono rozpadło się na drobny mak, jak domek z kart za sprawą podmuchu wiatru. A odłamki lustra zamiast poranić moje stopy, tylko gdy ich dotknęły, zamieniały się w czerwono pomarańczowy pył brokatowy i wzlatywały do góry, jak zasłona dymna. Przysłoniłem lekko twarz, by drobinki nie wpadły mi do oczu. Opuściłem dłonie otwierając powieki i ujrzałem niewyraźną twarz Toma.
Wpatrywał się we mnie w sali pełnej bieli. Nie czułem dosłownie żadnego członka mojego ciała, a byłem jedynie wielkim kłębkiem bólu. Tom otarł łzę, uniósł moją dłoń do swych ust i ucałował jej wierzch. Miejsca, które dotknął od razu przestały boleć i palić. Był przy mnie, siedział tu. Ale czemu w szpitalnych ubraniach? Jemu też coś się stało...?
Zaskakująco dużo pamiętałem. Wiedziałem, ze miałem wypadek, byłem całkowicie świadomy, gdy tamto auto we mnie uderzyło. Słyszałem krzyk brata i czułem własne przerażenie.
- Spałeś trzy dni, skarbie... - Wyszeptał cicho, żeby oswoić mnie z dźwiękiem i swoim głosem.
Chciałem podnieść głowę i go ucałować, ale gdy tylko się ruszyłem, jęknąłem z bólu i czułem, że coś mnie blokuje. Nie mogłem też ruszyć obiema nogami. Przestraszyłem się okropnie i usłyszałem maszynę, która pika szybciej, bo wzrosło mi tętno. Tom jak zwykle czytał mi w myślach.
- Ciii... Spokojnie... Masz kołnierz i połamane nóżki, spokojnie... To nie jest paraliż, wyjdziesz z tego niedługo, nie ma żadnych trwałych uszkodzeń. - Sam się pochylił i musnął moje usta delikatnie.
Pogłaskał mnie po policzku i opuchniętej wardze.
- Jesteś piękny, mój ukochany... Nie bój się spojrzeć do lustra... Jesteś najpiękniejszy na świecie... Dla mnie zawsze.
Zamrugałem, nie wiedząc, o co mu chodzi. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było drugie łóżko, a na nim rzeczy Toma. Spakowane torby i ubrania koncertowe. Przełknąłem nerwowo ślinę. O co tu chodziło...?
Obejrzał się za siebie, by przekonać się, co mnie tak zainteresowało.
- Wypuszczają mnie ze szpitala, kochanie. Oddałem ci prawi całą krew, kiciu. Dali mi nową i już jestem gotowy, by wyjść. Musimy wyjechać z chłopakami i zrobić turnee z wyjaśnieniami, dlaczego nie będzie koncertów. Rodzice będą z tobą.
Spojrzałem na niego przerażony, dlaczego chce mnie zostawić. Oblizałem usta i próbowałem pozbyć się muru, który budował się powoli między nami.
- P-Przepraszam... - szepnąłem niewyraźnie.
Tom się uśmiechnął delikatnie i pocałował mnie czule.
- Nie przepraszaj, tylko zdrowiej. - Odwrócił na chwilę wzrok. - Powiem ci prawdę... Mam gdzieś przepraszanie fanów. Chcę zostać z tobą, ale nie mogę. - Zmrużyłem pytająco oczy. - Twój lekarz dokładnie oglądał twoje ciało. Znalazł moją spermę. Rodzice się dowiedzieli i uznali, że to gwałt albo nieporozumienie i chcą się dowiedzieć, kto to był i zgłosić sprawę na policję. Jeśli zostanę, bardzo możliwe, że coś spieprzę. Lekarz wie, że to moja. Rozmawialiśmy o tym wczoraj w jego gabinecie. Obiecał milczenie, jeśli zniknę, gdy tylko się obudzisz, bo nie doniesie na nas, o ile nie będę z tobą spędzać czasu w szpitalu, bo tutaj tego nie akceptuje. Gdy wyjdziesz ze szpitala po rehabilitacji, znów będziemy razem. Mamy skype'a. - Wstał i zaczął się ubierać w swoje ciuchy. Patrzyłem na niego i nadal nie mogłem pojąć, co się właśnie stało. Milczałem i wodziłem za nim wzrokiem. Zapiął pasek, włożył adidasy i podszedł do mnie. - Kocham cię, Bill. Nigdy nie przestanę, to dla naszego dobra, przyrzekam, że wrócę. Na razie lepiej, jeśli się rozstaniemy.
- C-Co to znaczy...? - wychrypiałem.
- Że do czasu aż wyjdziesz ze szpitala, będę twoim bratem. Nie powinniśmy denerwować twojego lekarza. Uratował ci życie.
- T-Tom... - Wyciągnąłem do niego dłoń.
Podszedł, ujął ją i pogłaskał.
- Tom, zwalniam cię... Z miłości do mnie... Jesteś mężczyzną... Tylko dzwoń codziennie i możesz robić, co chcesz...
Zamarł na chwilę i przytulił mnie lekko, żeby nie wyrządzić mi najmniejszej krzywdy i nie sprawić bólu.
- Będę dzwonić. Trzymaj się, mały braciszku... Kocham cię. Odbiorę cię ze szpitala za parę tygodni. - Pocałował mnie namiętnie ostatni raz i wyszedł z sali.
Spojrzałem na puste łóżko, na swoją dłoń i dotknąłem opuchniętych ust, które jeszcze czuły usta Toma na swoich.
- Ja ciebie też kocham... - wyszeptałem w powietrze i łzy spłynęły po moich policzkach.

Miłość i śmierć. Czuję, jak ktoś oddalony, wielki i wszechmogący bawi się moim życiem, łącząc jedno i drugie tak, by zrównać mnie z ziemią. Odebrać marzenia i wystawić na próbę. Czy jestem wystarczająco silny, by oprzeć się miłości darowanej, gdy mą własną mi zabrano?