piątek, 27 grudnia 2013

49. Alien sucht Liebe

Moi Kochani!

Przepraszam za tak strasznie długa nieobecność, jednak okazało się, że czas nie stoi po mojej stronie. Mam dla was gorące życzenia, choć spóźnione, na święta i ładnie opakowany w srebrny papier z czerwoną kokardką prezencik, czyli nowiutki rozdział, który szybko naskrobałam. Przepraszam jeszcze raz, nie wiem jak będzie dalej.

Co do rozdziału… Chcę podkreślić i zarysować obecną sytuację pomiędzy bliźniakami i między Billem a twórczością i jego weną. Pierwszy raz chce na samym wstępie powiedzieć, na co powinniście zwrócić swoja uwagę w ciągu czytania tego i następnych rozdziałów, gdyż inaczej mogą one wydać wam się bezsensowne i bezcelowe, niewnoszące nic do opowiadania. Mogłam od razu przejść do tego, co planuję, jednak zdecydowałam się na powolne podgrzewanie atmosfery. Tak, tak.. Sinni postanowiła się poznęcać J

Betowała Kasia, za co bardzo dziękuję  i zapraszam do czytania i komentowania.

~ Sinni


49. Alien sucht Liebe

Chichocząc, zapakowałem ubrania do walizki. Kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. Zielonego pojęcia nie miałem, jak nas przyjmą. Ale już tyle ćwiczyliśmy, tyle graliśmy… Musiało być idealnie. To był początek naszej pierwszej trasy koncertowej. Zimmer 483.

środa, 23 października 2013

48. Ich weiß, dass keiner von uns geht. Ihr seid der letzte Weg.

Nie bijcie! Naprawdę kompletnie nie mam czasu i ten rozdzial pisałam długo, ale wreszcie jest. Znalazłam czas, bo… Jestem w szpitalu. Wrzucam wam rozdział do czytania i jutro mam operację. Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o mnie. Tęsknie okropnie za pisanie, a brak czasu mnie dobija. Mam nadzieję, ze choć trochę się uśmiechniecie, czytając ten rozdzialik. Zapraszam do komentowania, bo to bardzo dla mnie ważne, każdy komentarz to radość, że ktoś czyta. Betowała Kasia.

~Sinni


48. Ich weiß, dass keiner von uns geht. Ihr seid der letzte Weg.

6 lat wcześniej…   (czyli bliźniacy mają po 18 lat)

Tom

Siedziałem w czerwonym fotelu i obserwowałem chłopaków. Georg wyglądał na znudzonego, Gustav jakby mógł to uciekłby jak najdalej, a Bill… on właściwie spał… Chyba za długo w nocy „graliśmy na PS3”, bo wyglądał na całkowicie nieprzytomnego. Do tego Jost pieprzył o jakichś bardzo przyziemnych rzeczach, a my wszyscy bujaliśmy w obłokach.
W pewnym momencie głowa Billa opadła mu na ramię, a ten jak na zawołanie podniósł ją z powrotem i rozejrzał się, czy nikt nie zauważył jego nieuwagi. Uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie, w pełni go rozumiejąc. Czynność tę mój brat powtórzył parę razy, aż w końcu zauważyłem, że nie podnosi głowy do pionu i po prostu zasnął.
Dobra… czas zakończyć tę katorgę.
Odchrząknąłem, czym zwróciłem na siebie uwagę naszego menagera.
- David… wiesz, może zrobimy przerwę…?- zapytałem najgrzeczniej, jak umiałem.
W zamian dostałem dwa wdzięczne i jedno wciąż nieprzytomne spojrzenie od chłopaków.
Nasz menager, widząc, że chłopacy ochoczo podchodzą do zrobienia przerwy, zniknął z salonu w studio nagraniowym, mówiąc krótkie „trzydzieści minut”.
Geo wstał, żeby rozprostować kości i powiedział, że idzie po kawę dla Billa, po czym również wyparował ze studia. Gustav, natomiast, poszedł za lustro weneckie, zasiadł za perkusją i wypróbowywał jakiś nowy rytm, którego nie słyszeliśmy.
Podniosłem się z fotela i podszedłem do brata. Zdecydowanym ruchem podniosłem go za bluzę i złączyłem wargi, całując mocno. Objąłem jego szczuplutkie ciałko i przyciskałem mocno do siebie. Zjechałem jedną dłonią i ścisnąłem pośladek, po czym dałem klapsa. Jęknął w moje usta i przyciągnął bliżej za kark. Całowaliśmy się namiętnie. Złapałem oba pośladki i zjechałem na uda. Podskoczył i oplątał mnie długimi nogami. Ohh… mógłbym się z nim kochać choćby zaraz, choćby tu. Trzymałem go mocno i znów dałem lekkiego klapsa, a potem jeszcze jednego. Po każdym z nich Bill jęczał głośno w moje usta. Przyparłem go do ściany i patrzyłem w jego żywe i błyszczące oczy. Cmoknąłem go.
- No, braciszku… Wreszcie się obudziłeś. Kawa Geo nie będzie ci potrzebna…- Zaśmiałem się, a on pacnął mnie swoim białym dredlockiem w nos.
- Ciekawe, dlaczego jestem śpiący…? – Uniósł brew, patrząc na mnie oskarżycielsko.
- Bo graliśmy w PSP3? – Zaśmiałem się.
- Tak, braciszku… Całą noc usiłowałeś wepchnąć kabel od ładowarki do gniazdka…- Spojrzał na mnie znacząco.
- I uwierz, że jeszcze raz chciałbym tę konsolę naładować…- Postawiłem go na ziemię i ścisnąłem pośladek, pocierając dłonią „gniazdko”, czując, jak mój „kabel” twardnieje.
Zagryzł wargę w rozbawieniu.
- Nie mogę uwierzyć, że oni przez całe dwa lata jeszcze się nie zorientowali, co oznacza gra na konsoli…- Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Usiadłem na sofie i wyciągnąłem do niego rękę. Podszedł i usiadł obok z nogami na moich kolanach. Wtulił się w mój bok, a ja zniżyłem twarz i zacząłem lizać jego wargi, upraszając się o pozwolenie wejścia do środka. Rozchylił je, a ja wtargnąłem i zacząłem leniwie buszować w czułym pocałunku, dłonią gładząc wnętrze jego ud i pocierając krocze. Jęczał mi słodko w usta, a ja miałem ochotę go schrupać. A ładowarkę włożyć do kontaktu to już na pewno.

Bill

Och.. Doskonale wiedziałem, co on w ten sposób robił i co chciał osiągnąć. Mężczyzna z krwi i kości. Typowy dominant. Kocham go.
Te dwa lata były najlepszym okresem zarówno w moim, jak i jego życiu. Dlaczego…? Bo… żyliśmy. Zostawiliśmy przeszłość w tyle i żyliśmy chwilą. Jedną sekundą. I z każdej wyciskaliśmy jak najwięcej. Dwa i pół roku i dwa albumy nagrane w szaleńczym tempie – rok po roku. Idealne.  Dopracowane pod każdym względem.  I oddające moje emocje. Każdą pojedynczą.
Zmieniliśmy się. On stał się bardziej męski i perwersyjny, ja odważniejszy i wygadany. W pewnym momencie, sami nie wiemy kiedy, odnaleźliśmy nasze braterstwo i często kłóciliśmy się ze sobą. Ale kochałem to. I dalej lśniłem jak gwiazdka, w końcu to była nieodłączna część mojej osobowości. Tak, zdecydowanie żyliśmy pełnią życia. Zmieniliśmy także nasza aparycję.  Wydorośleliśmy. Jednak wciąż się malowałem. Nie wyobrażałem sobie przestać się malować. To było jak lśnienie – nieodłączna część mnie.
A teraz siedzieliśmy na czerwonej, skórzanej sofie w salonie studia nagraniowego i ustalaliśmy termin imprezy na cześć wydania Durch den Monsun. Naszego pierwszego singla, od którego wszystko się zaczęło. Świętowaliśmy urodziny tej piosenki co roku. Celebrowaliśmy początek drogi na szczyt. Wciąż jesteśmy na tej drodze, ale wszyscy wiemy, że jest to bliżej niż dalej na samą górę.
Tom gładził delikatnie wnętrza moich ud i całował leniwie i mokro. Lubię, jak ślina spływa po kąciku moich ust. Wtedy on ją zawsze zlizuję. O, właśnie tak, jak teraz to zrobił. Obejmował mnie mocno, tuląc do siebie i całując powoli. Jego ręka zjechała z mojego uda na krocze i masowała moją erekcję. Jęczałem słodko w jego usta i sam zacząłem sięgać do jego spodni, gdy tu nagle…
- …tak, zaniosę mu kawę… Dobra, nie musisz się wydzierać! – Wszedł wściekły Geo.
W tym czasie od skrzypnięcia drzwi do jego wejścia ze świeżą kawą odsunęliśmy od siebie swoje ręce i usta, ale nie zmieniliśmy pozycji. Nadal siedziałem z nogami na jego kolanach, przytulony. Wyciągnąłem jedynie z kieszeni jego obszernych spodni (tej samej, w której trzyma gumki, żeby jeszcze uzmysłowić coś tym trzem tępakom) konsolę PSP i udawałem, że przeglądam się, jak Tom gra.
- Uzależnienie…- stwierdził Geo i postawił mi na stoliku kawę z mlekiem.- Jak można całą noc grać na konsoli, nie wyspać się, a teraz grać jeszcze w dzień? Jesteście chorzy…
Uśmiechnąłem się znacząco do Toma. Oj, owszem, jesteśmy chorzy… Ale szczerze mówiąc, ja nawet nie wiem, jak się to cholerstwo włącza, co dopiero mówić o graniu… Natomiast wiem, gdzie jest włącznik Toma… Oj, wiem… I równie dobrze on wie, gdzie jest mój.
- Chociaż widzę, że ta gra nawet nieźle cie rozbudziła, Bill…- Geo uniósł brew i spojrzał na mnie spod kurtyny swoich włosów.
Oh, Geo… Gdybyś tylko wiedział…
Cisza. Było słychać tylko klikanie klawiszy, gdy Tom udawał, ze w coś gra, choć to było wyłączone, bo jak powiedziałem, nie wiedziałem, jak włączyć, bo się do tego nie dotykałem.
- Kurwa… Aleście gadatliwi…- Basista wstał i wyszedł wyraźnie wkurzony. Musiał wstać lewą nogą. Czasem tak miał. I cóż ja poradzę, że takich mam przyjaciół. Jak ma zły dzień, to wszystko mu przeszkadza… Nawet tak mam nierówno rozdzielone na boki włosy. Wtedy też się czepia…
Wziąłem kawę i upiłem łyka. Wtuliłem się mocniej w brata.
- Żabciuuuuu…? – powiedział pieszczotliwie, a ja się zaśmiałem. – Ty już o czymś myślisz, prawda?
- Co oznacza „czymś”? – Spojrzałem na niego uważnie.
- Wiesz, co oznacza…
Zamyśliłem się. Czy już o czymś myślałem…?  Możliwe, że miałem już jakąś myśl, że był jakiś zarys. Że coś widziałem. W mojej podświadomości zasiało się ziarno, które miało dać nowy pomysł. Widziałem… coś innego niż do tej pory, coś dorosłego i mocnego. Powalającego na kolana. Takie miało być.
- Mam – szepnąłem tajemniczo.
- Powiesz?
- Jak dopracuję do końca, to powiem tobie pierwszemu. Jak zawsze, braciszku…
Położył mnie na kanapę jednym gwałtownym ruchem i dał mi klapsa.
- Ej! – pisnąłem niezadowolony, a on dał mi jeszcze jednego. – Co to za bicie braciszka?!
- Za karę, że masz pomysł i nie chcesz powiedzieć jaki! – Zaśmiał się.
Przyłożył usta do moich pośladków i wycałował miejsca, które uderzył.
- Jak dopracuje to powiem… Ale to będzie odjechane, wiesz? Ja już to czuje, już to wiem. Zajebiste. – Oczy mi się zaświeciły i zobaczyłem radość w oczach Toma. Kochał, gdy się uśmiechałem.


Tom

Po dwóch godzinach zostaliśmy wypuszczeni przez Josta do domu. Pożegnaliśmy G&G i udaliśmy się do samochodu. Naszego własnego! No normalnie mieliśmy samochód! Nasz! Własny! Osobisty! I Gordon nas już nie woził. Sami się woziliśmy. Hah… „woziliśmy”…
Wsiadłem za kierownicę, a Billy z przodu i odjechaliśmy w drogę powrotną. Oczywiście nie obyłoby się bez…
- Tommy, pojedziemy jeszcze na chwilę do centrum? Tylko do jednego sklepu… - poprosił.
- Nie – odpowiedziałem krótko jak zawsze na takie prośby.
- Ale Tommy… Ja tak ładnie proszę… - nalegał.
- Nie.
- A jak ci zrobię dobrze?
- Nie. Nie jesteś dziwką.
- A jak…? – Nie dokończył, bo mu przerwałem.
- Nie.
Spojrzał na mnie tak jak tylko on potrafi. Swoimi szczenięcym spojrzeniem i błyszczącymi oczkami, za którymi czaił się smutek. Nadął lekko policzki i wydął te swoje usteczka tylko do całowania stworzone i wiedziałem, że jestem przegrany. Jak za każdym razem, gdy jesteśmy w centrum. Zawsze mu ulegam. Zastanawiam się, dlaczego jeszcze się z nim kłócę, ale stwierdzam, że pewnie po to, żeby utrzymać pozory i chociaż samego siebie przekonać, że wcale nie myślę, którymi ulicami dojechać do galerii, gdy tylko wsiadam do auta. Nie… i tak jestem skończony.
Billy włączył naszą nową płytę i tak jechaliśmy co galerii. Ja podrygiwałem ręką, która sama chciała uderzać w struny gitary, a on się darł, próbując przekrzyczeć rozpuszczone na maxa radio. Uśmiechałem się do niego. Kochałem jak się cieszył. Kochałem jego uśmiech. I pocieszałem się, że to ewentualnie ostatnie zakupy, bo trzeba się było spakować i wyjeżdżaliśmy w trasę. Nareszcie. W trasę!


Wiem, że żaden z nas nie odejdzie. Wy jesteście dla mnie, dla nas jedynym ratunkiem, jedyną drogą. Ratujemy siebie nawzajem. Dla siebie żyjemy. Dla siebie się bawimy. Dla siebie będziemy się zamykać i otwierać na nowo. Rozkwitać i więdnąć. 

sobota, 14 września 2013

47. Prolog: Everybody says that time heals the pain.

Ruszamy z III Tomem. Chciałabym tylko powiedzieć, że zawieszam MB na czas nieokreślony, bo jeszcze nie wiem, czy wyrobię się z jednym opowiadaniem, a co dopiero z dwoma... A przez następne dwa tygodnie nie ukażą sie notki, ponieważ wasza Sinn wyjeżdża na wycieczkę do gorącej Italii. Może natchnie mnie wena i po powrocie nastukam coś szybciutko. Bardzo przepraszam i zapraszam do czytania i komentowania.

Sinn

47. Prolog: Everybody says that time heals the pain.

W jednej ręce trzymał kubek z gorącą kawą, a w drugiej list, który dopiero co przyniósł listonosz. Wrócił do domu, ubrany jedynie w bokserki i szlafrok i rzucił niedbale list, nie patrząc na adresata. Miał lepsze rzeczy do roboty.
Dopił kawę i ubrał jakieś ubrania, nawet nie patrząc na to, czy spodnie pasują mu do koszuli. Przeczesał niedbale długie, brązowe włosy i westchnął z rezygnacją. Dziś mógł je pogładzić ostatni raz. Za godzinę miał wizytę u fryzjera.
Wyciągnął komórkę i zadzwonił do przyjaciela, który miał mu pomóc zmierzyć się z tym koszmarem i razem z nim porzucić przeszłość – ścinając szatynowi włosy.
Blondyn był punktualnie przed ogromną willą swoim czerwonym Porsche i oboje odjechali w kierunku centrum miasta. Nie rozmawiali za wiele. Szatyn był za bardzo zdenerwowany całą sytuacją, by wydusić z siebie cos dłuższego niż „uhm”, „tak” lub „nie”.
Fryzjerka z politowaniem patrzyła na przerażenie w oczach mężczyzny, który przymykał powieki na widok nożyczek, a jego przyjaciel musiał mu trzymać rękę na ramieniu.
Ciach. Ciach.
I po sprawie. Nie ma włosów. Nie ma przeszłości. Co z oczu to z serca? Chyba się przeliczył, wierząc w prawdziwość tego przysłowia, a blondyn zdawał się go dokładnie rozumieć. Oboje nie umieli zapomnieć. A może nie chcieli? W którymś momencie chyba nawet przestali zauważać różnicę.
Wychodząc z salonu szatyn czuł pustkę na ramionach. Było mu tak jakoś lekko na głowie i trochę chłodno. Przejechał dłonią po świeżo ściętej czuprynie i westchnął.
Wsiedli z powrotem do samochodu i skierowali się do domu szatyna.
Blondyn był jak zawsze zamyślony, mężczyzna nie chciał przyjacielowi przeszkadzać we wspominaniu, bo na pewno właśnie to robił. Wspominał. Wydzierał z zakamarków umysłu to, co postarali się schować już parę lat temu.
- Jutro razem wkroczymy w nowy okres w naszym życiu…- powiedział mężczyzna.
- Nigdy tego nie zapomnę. Nie ma takiej możliwości…- odparł właściciel samochodu.
- Już dwa lata… I żadnej wiadomości…- westchnął.
Weszli do domu i szatyn rozwalił się na kanapie w salonie i włączył telewizor, czekając na przyjaciela.
Blondyn poszedł do kuchni zaparzyć sobie kawy. Podniósł gazetę ze stołu, chcąc tym samym zrobić miejsce na kubek i nagle coś zauważył. Leżało pod gazetą i wyglądało niewinnie.
Przyjrzał się kopercie i zmarszczył czoło, a potem, po odczytaniu adresu zwrotnego, ściągnął brwi.
Zapomniał całkowicie o kawie i razem z kopertą przeszedł do salonu.
- Ktoś jeszcze utrzymuje z tobą kontakt z Hamburga?- zapytał blondyn.
Szatyn spojrzał na niego zaskoczony i zdziwiony jego pytaniem.
- Oczywiście, że nie- odparł pewien swego.- Skąd ci to przyszło do głowy?- Wyglądało na to, ze trochę się zdenerwował.
Przyjaciel rzucił w mężczyznę kopertą i patrzył na jego zmieniającą się minę, gdy czytał adres zwrotny.
- Ale…- zaczął, ale się zaciął. Właściciel willi nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.- To nie może być, Gustav - wydusił w końcu.
Rozerwał kopertę i szukał nadawcy listu.
- Georg?- zagadnął blondyn, chcąc się czegoś dowiedzieć.- Czy to…?- urwał, widząc minę przyjaciela.
Georg spojrzał na niego ze wściekłością i wyrzutem.
- Na darmo ściąłem włosy – burknął i podał list Gustavowi.
Przeleciał szybko wzrokiem po tekście, nie wiedząc, czego się spodziewać i uśmiechnął się na widok podpisu.
- Stawiam dwie stówy, że mu się udało – skomentował i wystawił rękę do kumpla.
- Ja stawiam cztery, że przekonali go do siebie – zaoponował i podał przyjacielowi rękę na znak podjętego zakładu.
- Jakby nie było…- westchnął Gustav.- Musimy się pakować… Chyba wracamy na falę, Geo.- Zaśmiał się.
- A mogłem ten list otworzyć rano…- żachnął się szatyn, ale pierwszy raz od dawna poczuł szczęście.

Teraz trzeba było tylko pojechać do Hamburga i wszystko wyjaśnić. Całe szczęście, że z Berlina droga nie była aż taka długa… Mówią, że czas leczy rany… Jednak żaden z nich nie był co do tego przekonany…

sobota, 7 września 2013

46. Epilog

Dzien dobry, kochani. Dzis przedstawiam wam epilog II Tomu. Nie mam zielonego pojecia, kiedy to zlecialo. Chcialabym zadedykowac ten caly Tom wszystkim, ktorzy czytaja i komentuja jak i rowniez tym, ktorzy nie komentuja. Moze w III Tomie sie poprawia :)  Zapraszam teraz na odcinek. A za tydzien lecimy dalej z Humanoid.  Jesli chodzi o MB.. Naprawde nie wiem. Bardzo, bardzo nie mam czasu. Przepraszam. Ale za cud uznam wyrobienie sie z jednym opowiadaniem. Nie wiem jeszcze jak to rozegram. Zobaczy sie. A wiec jeszcze raz zapraszam do czytania!

Sinnlos


46. Epilog


Gdy otworzyłem oczy, napotkałem od razu zapatrzone we mnie oczy Toma. Tak, jak kiedyś. Nie było piękniejszych poranków niż te, gdy budziłem się obok Toma. A taki miał już być każdy poranek.
Wróciliśmy do Hamburga. Mama i tata nie mogli uwierzyć, że się pogodziliśmy. Ale ani oni, ani GG nie musieli wiedzieć wszystkiego. Powód kłótni utrzymywaliśmy w tajemnicy, nie chcieliśmy stracić już nic więcej niż straciliśmy przez miesiąc.
Wróciliśmy do nagrywania płyty. Piosenki pisało mi się z łatwością, bo mówiły o tych wszystkich emocjach, które towarzyszyły mi przez ostatnie dni. Do wydania albumu mieliśmy dużo czasu, ale nazwę już ustaliliśmy pierwszego dnia po przyjeździe. „Zimmer 483” bo to w nim wszystko się zakończyło. Ostatnia rozgrywka, ostatnie rozdanie kart. I tam oddałem się z miłości jedynej osobie, którą kocham, a która kocha mnie. Mojemu braciszkowi.
- Bill…- Tom wyrwał mnie z zamyślenia, wchodząc do studia z dwoma szklankami i butelką whisky pod pachą.
Uśmiechnąłem się lekko. Z niektórymi jego przyzwyczajeniami po prostu nie warto było walczyć. A butelka whisky raz w miesiącu, dokładnie pierwszego dnia każdego miesiąca, nie była jakimś wielkim poświęceniem, więc chętnie z nim piłem. O to mnie przynajmniej poprosił. Był październik i właśnie mieliśmy rozpocząć ten rytuał.
- Chodź, braciszku, nauczę cię pić bursztynowy ogień… A potem..- Uśmiechnął się cwanie.
- A potem…?- podjąłem, choć i tak wiedziałem, do czego to zmierzało.
Objął mnie mocno, gdy podszedłem do niego i pocałował, zapierając dech w piersiach.
- A potem… Mam pewne plany wobec naszego nowego fortepianu…- wymruczał, a ja już wiedziałem, że przepadłem po tych słowach.
I on też to wiedział. Kochałem przepadać.  W jego ramionach…

czwartek, 5 września 2013

Przepraszam

Entschuldigung!!!  Przepraszam, że ni pojawił sie nowy odcinek MB. Przepraszam, bo nie wiem, kiedy się pojawi. Wróciłam do 2 liceum i już mam za sobą pracę domową składającą się z 500 zadań z chemii.. Wybaczcie, nie wiem, kiedy napiszę kolejny odcinek Być może naskrobię coś w weekend, ale nie moge obiecać... Przepraszam...

Sinnlos

niedziela, 1 września 2013

45.


Kochani moi! Dzisiaj zgodnie z moim planem przedstawiam wam finalowy odcinek II Tomu. Ale to zlecialo.. Ukazuje sie on dzisiaj z wiadomego powodu....... 

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO DLA NASZYCH KOCHANYCH BLIŹNIAKÓW!!! Stare konie z Was, ale nadal Was kochamy. Wracajcie jak najszybciej na scene inpokazcie, że Tokio Hotel nie umarło! Dajcie nam sile by temu zaprzeczac w konfrontacjach z Waszymi wrogami. Czekamy na nowy album i szalone oraz SEKSOWNE stylizacje. Bill, Tom, kochamy, pamietamy, tesknimy!

A wiec zapraszam na ten odcinek. Do czytania i komentowania. Dedykuje go wszystkim, ktorze czytaja Scheine hell - So Wie Du  i sa ze mna w komentarzach i duchowo. Bo to naprawde wiele znaczy. Po odcinki 45, czyli finale bedzie jeszcze epilog. A potem? Domyslacie sie? Tak, owszem! Startujemy z III Tomem: Humanoid. Bedzie strosz inny, ale sami zobaczycie. Nie moge sie doczekac! Zapraszam!

Sinnlos

45.

Berlin wyglądał tamtej nocy tak samo jak każdej poprzedniej. Oświetlony, przeszklony, nowoczesny i głośny. Piękny.
Patrzyłem na miasto z góry i podziwiałem jak wstaje do życia. Lampy powoli gasły, a na ulicę wychodziło coraz więcej osób. Nawet w niedzielę Berlin nie zwalniał. Rwał do przodu ile wlezie. Żył.
Wodziłem wzrokiem za jakimś mężczyzną. Zbliżał się do hotelu. Dokładnie pod mój balkon, na którym stałem. Wszedłem na barierkę i patrzyłem cały czas na zegarek.
Zawsze chciałem latać.. Teraz mogłem spróbować.. Chociaż przez chwilę. Chociaż raz.
Broniłem się przed powiedzeniem, że bez Toma moje życie nie ma sensu. Nie chciałem, bo nie było prawdą. Miałoby sens. Prawdopodobnie mógłbym skończyć szkołę i żyć razem z przyjaciółmi. Być może znalazłbym pracę i może nawet ktoś by mnie pokochał. Ale ja nie byłbym zdolny do pokochania nikogo innego niż on. A życie z kimś, kto mnie kocha, gdy ja nie mogę kochać jego jest beznadziejne. I złe. Krzywdziłbym go… A niewinnych się nie krzywdzi…
I nie chciałbym być samotny do końca życia. Samotność zabiłaby mnie tak samo, jak brak Toma.. Czyli również samotność..
Spojrzałem na zegarek. Idealnie.
- Wszystkiego najlepszego, Tommy..- wyszeptałem.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboko powietrze.
- Spring nich!!!- usłyszałem wrzask za sobą, a silne ramiona pociągnęły mnie do tyłu, ściągając z barierki.
Trzymały mnie mocno, a ja jeszcze nie wiedziałem, co się dzieje. Świat zaczął wirować. Przed chwilą stałem na barierce, a od skoku dzieliły mnie ułamki sekundy, a teraz ktoś tuli mnie doswojego torsu, wyciągając z objęć śmierci.
- Tom…- szepnąłem cichutko, rozpoznając sposób, w jaki mnie przytula i trzyma. I perfumy. Rozpoznałem zapach Toma zmieszany z jego perfumami. Idealny zapach, którego pragnąłem.
Rozpłakałem się głośno, czując, jak mnie trzyma. Wiedząc, że jest za mną i że zależy mu na moim życiu. Nie miałem pojęcia, czy mnie kocha i czy chce mnie znać, ale przynajmniej nie byłem dla niego obojętny… A może..? O kurwa… Jaki ja jestem głupi.
Zacząłem się wyrywać, aby dostać się do barierki, przeskoczyć ją i zakończyć  całą szopkę, którą było moje życie. Chciałem zniknąć.. Nie! Umrzeć! Chciałem umrzeć, nie zniknąć! Chciałem umrzeć z uczuciami…  Z miłością do Toma.
Trzymał mnie mocno i krzyczał do mnie słowa, których nie rozumiałem. Były zniekształcone, nie umiałem rozróżnić poszczególnych głosek i sylab. Wyrazy zlewały się w jeden ciąg i nie miałem możliwości ich oddzielenia od siebie.
Czułem, jak mną potrząsał i unosił mój podbródek, ale dopiero po pewnym czasie go zrozumiałem.
- …rób tego, Billy! Nie pozwalam!- Przyciągał mnie do siebie i przytulał do swojego ciała moje kruche.- Bill!- Znów mną potrząsnął.- Ja cię kocham!!!
I nagle wróciłem do rzeczywistości.
Zamrugałem parokrotnie i oblizałem zaschnięte od dyszenia wargi. Opanowywałem drżenia ciała i zamiast wyrywać się z jego uścisku, bardziej do niego przylgnąłem, ciesząc się każdą setną sekundy mojego ciała przy jego ciele. Chciałem go już zawsze tak blisko. Zawsze.. na zawsze i jeszcze dłużej…
- Tommy…- przerwałem szeptem jego krzyki.
Krzyczał, bo jeszcze nie wiedział, że obudziłem się z amoku. Z chęci złapania owalnej barierki, uniesienia w podskoku swojego ciała i przeskoczenia w otchłań. Ale to sprawiło, że się uspokoił. Łapał oddech po salwie krzyków, skierowanych w moją stronę w celu obudzenia mnie i patrzył mi w oczy, które były identyczne jak jego.
Wyciągnął palec wskazujący i przejechał nim po mojej rozedrganej, dolnej wardze z bólem w oczach. Pokręcił głową, jakby mówił „nie” i przytulił mnie mocno do siebie, prawie dusząc. Z czułością. Przyjemną czułością, której mi tak bardzo brakowało przez te wszystkie dni.
- Kocham cię…- powtórzył szeptem.- I chcę z tobą być, braciszku… Nigdy nie przestałem cię kochać… Nie skacz…
Ocierał kciukiem łzy z moich policzków i zlizywał je.
- Tom…- wyszeptałem.- Czy zatrzymałeś mnie tylko dlatego, że nie chcesz czuć się winny…?
Pokręcił głową, patrząc na mnie przez łzy.
- Zatrzymałem cię, bo i tak żyłbym z tobą… Wolę tu niż w piekle, kochany…- Uśmiechnął się lekko.
- To znaczy…?- Czułem, że się pogubiłem.
- Że skoczyłbym za tobą…- wyszeptał.
Nasze usta dzieliły milimetry, czułem narastające napięcie, które można było rozładować tylko w jeden sposób. Onieśmielał mnie. Oblizałem swoje usta, przez co przypadkiem kawałeczek mojego języka dotknął jego warg. Widziałem dokładnie w jego oczach, jak coś w nim pęka i w jednej chwili znalazłem się w jego ramionach jeszcze bliżej jego rozgrzanego od maratonu przez schody ciała. Przybliżył swoje usta jeszcze bardziej i teraz muskały delikatną skórę moich, wywołując na moim ciele przyjemne drżenia, które były jak obietnica, zapowiedź czegoś większego. Nareszcie ujął w swoje wargi moją dolną i zassał, ciągnąc lekko i przymykając oczy. Rozkoszował się jej smakiem i miękkością.
- Są takie słodkie…- wyszeptał zachwycony z iskierkami w oczach, gdy wypuścił moją wargę z pomiędzy swoich.
- Po hektolitrach łez na pewno mają słony posmak…- odpowiedziałem równie cicho, patrząc urzeczony w jego oczy.
- Więc z każdym pocałunkiem, zlizując gorycz, będę odkrywać ich głęboką słodycz…- Polizał mnie po wargach i zamruczał z aprobatą.- Jeśli są tak słodkie z goryczą… Bez niej chyba zasłabnę od nadmiaru cukru…
Przycisnął wargi do moich lekko rozchylonych i całował delikatnie i czule, głaszcząc kciukami moje policzki i dalej ocierając ciągle płynące łzy. Całkiem niespodziewanie zaczął rozchylać moje wargi językiem i wślizgać się do moich ust delikatnymi i wolnymi ruchami. Muskał nim wnętrze moich warg i szturchał mój język, pobudzając go do życia. Chciał, bym mu odpowiadał, bym dał znak, że tego chcę i nie mam nic przeciwko.
Och! Nie miałem! A skąd! Ale moje ciało było sztywne i nie potrafiłem się ruszyć. Chciałem, ale nie mogłem kompletnie oczarowany doznaniami. Był taki delikatny i czuły jak nigdy. Nawet nasz pierwszy pocałunek taki nie był… Ani drugi.. I żaden kolejny. Nie było ani jednego takiego jak ten. Był wyjątkowy. Niepewny, ale stanowczy. Jeden z wielu, ale  jakby pierwszy. Kończący jakiś etap w naszym życiu, a przepełniony obietnicą „więcej”.
Wtargnął wreszcie do środka całym językiem i dalej szturchał mój, który leniwie budził się do życia, jakby mówił: „mamo, jeszcze pięć minut…”. Ale prawdą było, że ani chwili dłużej nie chciałem tam zostać. Dlatego poruszałem nim leniwie, jakby zapominając, jak to się całuje drugą osobę… Jak się całuje ukochanego… Braciszka.
Krążył nim po wnętrzu moich ust, pieszcząc i muskając podniebienie i wnętrza policzków. Miał zamknięte oczy, tak jak ja. Ale pod przymkniętymi powiekami widziałem jego oczy. Widziałem je oczami wyobraźni. Były piękne i ciemne jak gorzka czekolada. Widziałem w nich swoje odbicie, a źrenice zwężały się i rozszerzały w zależności od strumienia światła.
Dotknął językiem mojego kolczyka w języku i jęknął cicho w moje usta. Objął mnie mocniej ramionami, przyciągając do siebie bliżej. Zaczął się cofać, nie rozłączając naszych ust i w ten sposób bezwiednie, urzeczony Tomem znalazłem się z powrotem pokoju hotelowym numer 483. Zamknął drzwi balkonowe jedną ręką, puszczając mnie na chwilę, ale po sekundzie znów tulił, obejmując obiema.
Gdy byłem już bezpieczny w środku i cichutko mruczałem w jego usta, odsunął się ode mnie delikatnie, nie zwalniając uścisku.
- Pamiętasz ostatnie zdanie w swoim liście, braciszku…?- zapytał cicho, zdejmując ze mnie powoli bluzę, rozpinając ją centymetr po centymetrze, przedłużając słodką torturę.
Pokiwałem głową na znak, że pamiętam. W końcu znałem cały list na pamięć. Przeczytałem go dziesiątki razy zanim wymiętolony włożyłem do koperty i oddałem Sebastianowi.
- Nigdy nie dasz mi najlepszego prezentu urodzinowego… Już taki dostałem i nic go nie przebije…- szeptał.
Zmarkotniałem. Przyjemna i miła chwila, choć naprawdę zaskakująca, stała się smutną.
- Mój najlepszy prezent urodzinowy przyszedł na świat 10 minut po mnie…- Założył mi włosy za ucho i pocałował czule.
Uśmiechnąłem się promiennie i przymknąłem zasnute przyjemnością oczy, gdy pocałował mnie w czoło.
Zsunął bluzę z moich ramion i odrzucił na łóżko.
Zadrżałem.
- Tommy…- pisnąłem cicho.- Co zamierzasz zrobić…?- zapytałem niepewnie.
- Nic wbrew twojej woli, braciszku…
Oblizałem zestresowany usta i poczułem ukłucie w podbrzuszu. Wziąłem dwa głębokie oddechy, aby się uspokoić, ale nie mogłem, nie działało.
- Tommy…- wyszeptałem drżącym i niepewnym głosem, patrząc mu prosto w oczy.- Kocham cię…
- Wiem…- odszepnął i przytulił mocniej.- Ja ciebie też kocham…
Chwila ciszy, w której podejmuję ważną decyzję.
- Tommy…- szepczę zdenerwowany.
- Słucham, kochanie…- Znów przeczesuje moje długie włosy, tym razem unosząc do góry końcówki kosmyków i zaciągając się ich zapachem.
- Kochajmy się…- powiedziałem tak cicho jak nigdy, prawie ledwo słyszalnie.
Wstrzymał oddech, o czym zawiadomiło mnie syknięcie i długie wciągnięcie powietrza. Pokręcił z niedowierzaniem głową i potarł kciukiem o moja dolną wargę, ujmując w dłoń mój podbródek. Patrzył mi głęboko w oczy i uśmiechał się lekko. Poczułem jego miętowy oddech na swoich ustach i nosie. Wdychałem go głęboko, zaciągając się nim. Był wspaniały. I miałem nadzieję, że tylko mój…  Objął mnie mocniej, przyciągając do siebie z całych sił i łącząc nasze usta w namiętnym splocie spragnionych języków. Kochałem to… kochałem jego...
Pociągnąłem lekko za jednego z blond dredów. Uśmiechnął się szeroko.
- Rób mi tak…- szepnął odurzony przyjemnością pocałunku.
Ciągałem więc delikatnie co i rusz innego dreda, a on jęczał co chwilę w moje usta. Jego dłonie zjechały na moje pośladki i ścisnęły je. Jęknąłem mu w usta, co podziałało na niego pobudzająco, więc jeszcze bardziej pogłębił nasz pocałunek, przygryzając moją dolną wargę. Pociągnął za nią, obejmując mnie mocniej w talii. Byłem taki… tylko jego.
Wsunąłem dłonie pod jego podkoszulek i gładziłem plecy, drapiąc paznokciami co jakiś czas jego gładką skórę z paroma bliznami. Mieliśmy szaleńczy rytm. Delikatny i czuły, ale jednocześnie namiętny i pełen tęsknoty. Tęskniliśmy za swoimi ciałami, za swoimi oddechami, za rytmami serc.
Czułem jak jego dłonie łapią za spód mojej koszulki i podnoszą do góry, gładząc kciukami mój chudy brzuch o delikatnej skórze. Uklęknął przede mną i buszował językiem w moim pępku, sprawiając, że znów chciałem poczuć ten sprawny język we wnętrzu moich ust. Gęsia skórka wystąpiła na całe moje ciało, a on nawet nie zamierzał przestać. Podwijał koszulkę coraz wyżej i podążał ustami za materiałem do samej góry, lekko się unosząc i całując czule moje usta. Ponownie opadł na kolana i usłyszałem znajomy dźwięk rozpinającego się rozporka. Boże… znów miałem być nagi… przed nim… razem z nim… Rozpiął jeszcze guzik, bo poczułem, jak ściśnięcie w talii trochę się rozluźnia. Podniósł mnie, trzymając za biodra i bez problemu położył na łóżku tak, że nogi mi zwisały. Uniosłem się na łokciach, by choć trochę go widzieć. Byłem taki nienasycony jego widokiem…
Rozwiązywał jedną ze sznurówek w moich tenisówkach. Potem drugą. Uciążliwie wolno. Zdjął oba buty, a potem skarpetki i ucałował spód mojej lewej stopy. Wziął do ust największego palca i zaczął ssać, gładząc kostki. Robił mi delikatny masaż obu stóp, sprawiając, że się relaksowałem i wzdychałem z przyjemności.
Podniósł się w końcu i usiadł obok mnie, całując delikatnie i czule. Złapał za moje spodnie i ściągnął moje czarne rurki jednym pociągnięciem, wywijając przy okazji na lewą stronę. Odrzucił je za siebie i zawisł nade mną, po pozbyciu się swojej wielkiej koszulki i spodni, które zdejmował milimetr po milimetrze, torturując mnie. W końcu zawisł nade mną również tylko w bokserkach i spojrzał mi głęboko w oczy troskliwym spojrzeniem.
- Billy…? – wyszeptał i wybudził mnie tym z transu, w jakim byłem, patrząc się w jego oczy.
- Tak, braciszku…? – odszepnąłem zachrypniętym głosem.
Uśmiechnął się i pogłaskał delikatnie mój policzek, a potem przejechał palcem po mojej odchylonej, dolnej wardze.
- Na pewno tego chcesz, najdroższy…? – zapytał cicho.
Wstrzymałem oddech. Wiedziałem, o co pyta. A ja tak niewyobrażalnie bardzo chciałem poczuć już go w sobie. Nie wiedziałem, skąd brało się takie uczucie.
- Bardzo… Chcę być z tobą tak blisko, jak tylko się da… - odpowiedziałem szczerze i zgodnie z własnymi uczuciami.
Pokręcił głową, a w jego oczach była czysta miłość i troska… czułość ponad miarę.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem…- szepnął w moje usta i pocałował długo i bardzo czule.
Odsunął się i wstał z łóżka. Podszedł do swoich spodni i podniósł. Szukał czego w kieszeniach. Uniosłem się trochę, obserwując go. Wreszcie znalazł to, czego szukał, a spodnie ponownie upuścił na podłogę. Podchodził do mnie powoli, a mój wzrok mimowolnie skoncentrował się na ogromnym wybrzuszeniu w jego bokserkach. Uśmiechnął się, gdy zauważył, na czym spoczywa mój wzrok.
Oblałem się rumieńcem i odwróciłem wzrok. Jakby to, co było między nami nigdy się nie zdarzyło. Ale co tu dużo mówić… Wciąż jednak byłem dziewicą…
Podciągnąłem kolana pod brodę i ukrywałem zaróżowione policzki między nogami. Poczułem, jak łóżko się ugina, a on znów siedział obok mnie. Złapał za łydki obu moich nóg i położył sobie moje długie nogi na kolana.
Cii…- Przytulił mnie do siebie i odnalazł swoimi drogę do moich oczu.- Nie wstydź się, kochanie… Jesteś piękny… I wiem, że stęskniony… Cichutko…- Objął mnie mocno, przyciskając do siebie i łącząc nasze wargi.
Całował mnie czule i powolutku, głaszcząc mój policzek. Całował tak, jak jeszcze nigdy. Jakby to był nasz pierwszy raz. I... przecież był…
Położył mnie z powrotem i kciukami zsunął moje bokserki, nie przerywając pocałunku. Schodził ustami w dół mojego już całkowicie nagiego ciała. Zacisnąłem nóżki całkowicie zawstydzony. W końcu trochę minęło, a ja nie byłem przyzwyczajony do wystawiania się na czyjś widok. Przełknąłem nerwowo ślinę, a on jeszcze zagryzł wargę i spojrzał na mnie.
- Bill… nie zdradziłem cię… nigdy…- wyszeptał, a do mnie ledwo co docierały jego słowa.- Tamto, co widziałeś… Nie posuwałem jej wtedy, Billy… Nigdy cię nie zdradziłem, przyrzekam…
Nie powiem, że jego słowa nie sprawiły, że kamień spadł mi z serca. Bo, chociaż go kochałem ponad życie, to świadomość, że był w kimś innym i to jeszcze, gdy sytuacja pomiędzy nami nie była do końca jasna, sprawiała mi ból.
Polizał mój sutek i zaczął ssać najpierw jeden, a potem drugi. Jęczałem cichutko pod jego dotykiem, napawając się wilgocą języka na moim ciele.
Zszedł niżej, zostawiając po sobie ścieżkę mokrych pocałunków wzdłuż mojego brzucha. Podniósł na mnie wzrok i delikatnie oblizał usta.
- Billy, skarbie… To będzie nieprzyjemne, ale muszę to zrobić…- wyszeptał, a ja zadrżałem na piąte słowo, które wyszło z jego ust.
Położył obok mnie te dwie rzeczy, które wyjął ze spodni. Pudełeczko i foliową saszetkę. Wziął pierwszą z nich i odkręcił, a mnie dobiegł zapach truskawek. Kochałem truskawki, a w połączeniu z zapachem Toma to działało na mnie jak afrodyzjak. Bezwiednie rozchyliłem usta i nawet nie zarejestrowałem momentu, w którym Tom nabiera żelu na jeden palec.
Rozchylił delikatnie moje nogi i pocałował mnie czule.
- Kocham cię… Czekam na ten moment bardzo długo… Czekałem, aż będziesz gotowy…- wyszeptał i pomiział swoim nosem mój policzek.
- Ja też cię kocham… Bardzo mocno… Jestem twój…- odpowiedziałem ledwo przytomnie, a strach zaczął ściskać mnie za gardło.
- Mój…- szepnął zaborczo.- Będę delikatny… obiecuję…- Pocałował mnie jeszcze raz.
Położył się obok mnie na boku i patrzył mi w oczy, głaskając głowę i włosy. Wsunął jeden palec w moje wejście, a ja rzeczywiście poczułem się nieswojo. Jęknąłem, ale było to spowodowane nowością doznania i dziwnego napierania. Zaczął poruszać palcem lekko go wkładając i wyjmując. Uważnie obserwował moją twarz, a ja patrzyłem w jego oczy z całą miłością i zaufaniem, jakim go darzyłem. To była… największa ofiara, jaką mogłem mu dać… Oddanie się.
Po chwili palec zniknął, a ja poczułem, jak znów zimny żel jest wsmarowywany w moje wejście, jednak teraz przez dwa palce. Złapałem się ramion brata, gdy te palce powoli się we mnie wsuwały, masując dziurkę i ścianki dookoła. Znów było dziwnie, ale nie bolało. Dało się wytrzymać, a uczucie to rekompensowały mi czułe pocałunki Toma, które składał na moich rozchylonych ustach.
Poruszał palcami w moim wnętrzu z łatwością, rozciągając mnie. Zwolnił ruchy dwoma, a trzecim zaczął delikatnie muskać wejście. Wreszcie wsunął opuszek, a ja zadrżałem, co od razu poczuł Tom, który mnie tulił. To było jak reakcja łańcuchowa. Ja coś czuję, a on od razu o tym wie. Mój bliźniak…
Zajął moje usta swoimi, całując namiętnie i cały czas napierając na mnie również trzecim palcem. Jęknąłem boleśnie w jego usta, gdy włożył go do środka i zaczął poruszać wszystkimi trzema.
Cii…- szeptał mi uspokajająco do ucha i tulił mnie jeszcze mocniej.
Przyspieszył ruchy palcami i całował mnie mocno, podgryzając wargi. Czułem, jak jego męskość wbija się w moje udo przez materiał bokserek. A to automatycznie bardziej mnie podniecało i zmniejszało ból.
Nagle palce zniknęły, a on ucałował moje przymknięte powieki. Wiedziałem, co teraz nastąpi.
Odsunął się ode mnie i ściągnął swoją bieliznę. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałem, ze można się tak denerwować. Ale bałem się bólu. Widziałem jego ogromną erekcję i myślałem, jak to ma się we mnie zmieścić. Od razu na  myśl przeszły mnie dreszcze.
Złapałem go za rękę, a on spojrzał w moje pełne strachu oczy.
-  Kocham cię… Ufam ci…- szepnąłem, bo nie wiedziałem, co więcej mogę powiedzieć. Strach wiązał pętle na moim gardle.
- Wiem, Billy…- Pocałował mnie w czoło i odgarnął włosy za ucho.- Ja też cię bardzo kocham… Najbardziej na świecie…- Pogłaskał mój policzek.
Przysiadł na piętach między moimi rozłożonymi nogami i sięgnął po drugą rzecz – foliową paczuszkę. Prezerwatywa.
Złapałem za jego dłonie, które otwierały opakowanie.
- Nie…- szepnąłem.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nie mam żadnych chorób… Ty masz…? – Przyglądałem mu się z przyspieszonym oddechem.
- Nie mam…- odpowiedział cicho.- Ja po prostu nie chcę, by cię bolało bardziej niż musi…
- Nie chcę, Tommy… Chcę czuć ciebie, a nie gumkę… Proszę…
Westchnął i widziałem, że toczy ze sobą walkę.
- Bill… Chociaż ten pierwszy raz…- mówił zrezygnowany.
- Ależ właśnie pierwszy raz chciałbym cię czuć… To takie wyjątkowe… Pozwól nam być najbliżej jak można… Bez żadnych granic… Proszę, braciszku…
Zagryzł wargę i odłożył paczuszkę.
- Kochanie… przepraszam, ale zaboli…- wyszeptał i wziął żel.
Zaczął nim smarować swoją erekcję. Obficie, nawet bardzo. Aż on był bardzo twardy, a żel stworzył grubą warstwę. Rozsunął trochę bardziej moje nogi, zawisając nade mną i całując czule. Ustawił się przy wejściu, a ja oddychałem szybko i nerwowo. Głaskał mnie uspokajająco i szeptał słodkie słówka do mojego ucha. Złapałem się mocno jego ramion, gdy jego żołądź zaczął się wsuwać do środka bardzo powoli. Był taki ogromny… Jęknąłem głośno i boleśnie, gdy był w połowie drogi. Rozpierał mnie od środka, jakby rozrywał. Patrzył na mnie smutno i troskliwie, całując co rusz delikatnie w usta. Nie chciał, żeby mnie bolało… Jednak oboje wiedzieliśmy, że tak musi być…
Wszedł do końca, a po moim policzku spłynęła łza bólu. Scałował ją, a potem pocałował mnie ze słonym smakiem na ustach.
- Kocham cię, Billy… Jesteś bardzo dzielny…- Przytulił mnie.
Dał mi chwilę, żeby się przyzwyczaić, ale ból nie znikał. Miałem niewyraźną minę, a oczy spowite cieniem bólu i niewygody. Ale był we mnie, czułem w sobie swojego braciszka… I to było piękne.
Zaczął całować mnie po szyi i robić wzdłuż małe malinki. Niespodziewanie zaczął się poruszać i znów jęknąłem boleśnie. Boże, co za ból!
Wykrzywiałem twarz i chcąc, nie chcąc, odsuwałem się od niego automatycznie, całkowicienieświadomie. Złapał mnie więc za biodro jedna ręką, a druga położył na mojej twardej męskości i zaczął poruszać nią w górę i w dół, sprawiając mi teraz na wpół ból i przyjemność. Niesamowite doznanie…
Nagle rozluźniłem się całkowicie, a ból zaczął ustępować. Czułem go w sobie, a przy każdym pchnięciu był mi bliższy i dawał coraz więcej przyjemności. Na początku wykonywał wolne ruchy, ale potem, gdy całkowicie naturalnie zacząłem odpowiadać na pchnięcia ruchami swoich bioder, jęczał głośno i przyspieszył znacząco.
- Taki… ciasny…- wydyszał mi do ucha i przyspieszył jeszcze bardziej.
Robił to szybko, ale delikatnie, całując mnie czule wszędzie, gdzie dosięgał. Czułem, jak jego jądra odbijają się od moich pośladków. Jego dłoń cały czas pieściła mojego członka, a ja… przepadłem… Krzyczałem z przyjemności jego imię i jęczałem głośno, gdy ocierał się o ten magiczny punkt wewnątrz mnie. Byłem tak bardzo blisko… Czułem, jak i on jest, bo pulsował mocno wewnątrz mnie.
- Tommy… ja… zaraz…- wyjęczałem mu do ucha.
- Wiem… Ja też…- odszepnął.
Pchnął jeszcze parę razy i za ostatnim trafił z całej siły w prostatę, a ja rozpadłem się na miliony kawałków, dochodząc mocno w jego dłoń i wrzeszcząc jego imię. Moje mięśnie zacisnęły się na nim momentalnie, a on doszedł, rozlewając się we mnie gęstą spermą, której smak tak uwielbiałem.
Opadł na mnie, przytulając do siebie mocno i całując czule i leniwie, dysząc i pojękując w moje usta. Poruszał się jeszcze wewnątrz mnie, pieszcząc moje wejście, które po orgazmie było niezwykle wrażliwe. To sprawiało, że jęczałem w jego usta z niezwykle delikatnej i czułej przyjemności. W końcu zastygł we mnie i przygarnął mocno do siebie. Przewrócił się na plecy, wciągając mnie na siebie i kładąc na sobie. Cały czas był we mnie.
- Chcesz, żebym wyszedł…?- wyszeptał zachrypiały.
- A nie jest ci tak dobrze…?- Spojrzałem na niego lekko jakby… zawiedziony?
- Cholernie…- wymruczał mi do ucha.
- Mi też…- odszepnąłem szczerze, zarumieniony i wtuliłem się mocno, uspokajając oddechy.
Przykrył nas kołdrą i przeczesywał dłonią moje włosy i szeptał do ucha, że mnie bardzo kocha.
Zasnąłem utulony jego zapachem i zmęczony tym nowym doświadczeniem i niezwykłymi doznaniami. W ramionach osoby, którą kochałem ponad życie. W jedynym miejscu, w którym czułem się bezpieczny.

środa, 28 sierpnia 2013

Miłosc Boli 1.11


Miłość Boli 1.11

Siedziałem w kuchni, tępo wpatrując się w przeciwległą ścianę. Głupie, że myślałem wtedy o wzorach na płytkach, którymi ów ściana była wyłożono, ale chciałem zrobić wszystko by tylko nie myśleć o dwójce ludzi, znajdującej się w mojej sypialni, w której jeszcze nie tak dawno kochałem się  z Tomem. A myśl, że to Margaret jest tam z moim bratem irytowała mnie jeszcze bardziej. Napawało mnie to wstrętem i mimowolnie wzdrygałem się rozmyślając o nich, siedzących na łóżku, na którym straciłem dziewictwo ostatniej nocy.
Rozmawiali, to wiedziałem. O czym? Raczej się kłócili, ale nie wiedziałem, jaki jest powód… Usłyszałem jak padło imię Roxy”. Więc rozmawiali też o jej siostrze… Krzyczeli i słyszałem, jak Margaret płakała.
Roxann… Było mi żal mojej byłej najlepszej i jedynej przyjaciółki… W końcu była młoda, ale na razie jeszcze nie wiedziałem, co i jak się stało, więc się nie odzywałem. I nie przeszkadzałem. Wkurwiała mnie jej obecność, owszem, ale dopóki skupiałem wzrok na ścianie, a jedynie uszy na rozmowie, dałem radę wytrzymać. Jej wysoki głos opadł i słychać było w nim ból i żal.
A no owszem, nie chciałem z nią rozmawiać, choć ona bardzo chciała. Ale ja nie potrafiłem. Nie miałem zamiaru widzieć jej na oczy. Jedyne, co chciałem, to by czuła ból. I czuła. Może nie jest to cudowne, że akurat cierpi, bo Roxann nie żyje, ale… Boże, kim ja jestem, że cieszę się z czyjegoś bólu…? Tak, zdecydowanie mnie zniszczyli… Mnie bolało. Teraz niech zaboli ją. I jego. Niech cierpią oboje.
Wstałem, głośno odsuwając krzesło i odwróciłem wzrok od ściany. Przez swoje myśli zgubiłem wątek ich rozmowy. Ale skupiałem się już na czymś innym. Nie będę słaby, oj nie… Pokażę, że jestem silny. Założę ulubioną maskę i dam tej kurwie w kość! Zniszczę… Zetrę na proch…
Z takim nastawieniem udałem się do sypialni. Wszedłem bezpardonowo, nie zastanawiając się, co robią, że jest taka cisza. Być może przez moją głowę przemknęło parę bolesnych dla mego serca scenariuszy, ale nie poświęciłem żadnemu dłuższej chwili. Przeszedłem przez środek sypialni, krótkim spojrzeniem obdarzając jedynie Toma. W tym czasie nie zdążył nawet podnieść na mnie wzroku, a ja już zniknąłem w garderobie. Czy ta kurwa mówiła kiedyś, że wyglądam jak kurwa…? To ja już jej (kurwa) pokażę prawdziwą kurwę!
Z uśmiechem na ustach przeglądałem zawartość szafy. Zabawimy się… Wybrałem obcisłe, srebrne, połyskujące legginsy i czarną koszulkę. Wyjąłem swoje stare szpilki na platformie w krwisto czerwonym kolorze i przeszedłem się w nich kawałek, by sprawdzić, czy nadal umiem się w nich poruszać. Umiałem… I to jak! Uśmiech tylko poszerzał się na mojej twarzy. Przejrzałem się w  lustrze i nagle za czymś zatęskniłem. Obiecałem sobie nigdy tego nie zrobić, nie wrócić do tego… Ale skoro Margaret przyciągnęła pod moje drzwi bagaż ze wspomnieniami z przeszłości, ja również mogę dodać coś od siebie.
Wyjąłem małą skrzynkę i wyszperałem zdjęcie z samego dołu. Zapakowałem to zdjęcie i nagledo głowy zaświtała mi jeszcze inna myśl. Po co udawać kogoś, kim nie jestem… aż tak do końca… Może powinienem…



* * *



Opuściłem salon piękności, czując, jakby wróciła część mnie. Mojej prawdziwej osobowości. Kroczyłem ulicą i teraz to dopiero się za mną oglądali! Prawie zapomniałem, jak to jest…  Ahh… te bycie w centrum uwagi… Jak to działa budująco na psychikę…Normalnie czuję się jak w niebie. Jestem na językach wszystkich dookoła i jestem wspaniały. Jak kiedyś.
Wszedłem do mieszkania. Słyszałem, jak rozmawiają w kuchni. Wkroczyłem do niej ubrany w czarne rurki, obcisłą, biała koszulkę i czarną, skórzana kurteczkę. Na nogach miałem nowe, czarne koturny, a na szyi mnóstwo srebrnych wisiorków. Dłońmi podtrzymywałem się za boki, a zadbane, czarne, długie paznokcie odznaczały się na koszulce. Spojrzałem na nich z pogardą spod przymrużonych oczu z czarną obwódką, będącą wynikiem dokładnego makijażu. Moje czarne włosy były wygolone po dwóch stronach, a na górze miałem irokeza. Wróciłem stary ja z twarzą ogoloną na gładko. Wróciłem piękny ja, mój ja. Ja… ja.
Uniosłem idealną brew do góry. Tomowi opadła szczęka. Margaret zadrżała, jakby wrócił najgorszy koszmar. Tak, tak, mała kurwo… Twój koszmar dopiero się zaczyna…
Objechali mnie wzrokiem i nie umiałem powstrzymać uśmiechu, gdy Tom z trudnością przełknął ślinę i pożerał mnie wygłodniałym wzrokiem, zaciskając mocniej dłonie na kancie blatu tak, że aż kłykcie mu pobielały. Margaret zamarła. Już widziałem, jak film zwany przeszłością przewija się jej pod mokrymi od łez powiekami. Tak, tak, dziwko. Bill Kaulitzpowrócił.
Podszedłem do niej i już wiedziałem. Będę odpłacać się jej pięknym za nadobne.
Podniosła na mnie niepewny wzrok. BOŻE… Ona i niepewność?! Niech mnie kule biją… Patrzyła na mnie jakby z… przeprosinami i prośbą jednocześnie… Tak długo wyczekiwany przeze mnie widok… Ale to nie załatwi sprawy. Zapłaci mi za to, co zrobiła.
- Ja tu siedzę – powiedziałem zimno, objeżdżając ją wzrokiem.
Zamrugała, jakby nie rozumiejąc, o czym mówię. Tom wciągnął nagle powietrze, budząc się z transu zachwytu moją osobą. I stało się coś, czego całkowicie się nie spodziewałem. Po prostu wstała i przeszła na inne krzesło, dalej od Toma. Po prostu mi uległa…
Tom się spiął i zaproponował, żebyśmy poszli do salonu, skoro Margaret już wypiła herbatę. I poszliśmy. Oczywiście nie pozwoliłem, by ta szmata szła za mną. Jeszcze by mi coś zrobiła… To ja wyszedłem ostatni z kuchni.
Blondynka usiadła na sofie i widziałem, jak Tom zajmuje jeden z foteli. Podążyłem więc do drugiego, ale, gdy mijałem brata, ten złapał mnie za rękę i pociągnął na swoje kolana, patrząc nieufnie na dziewczynę. Wtuliłem się w jego tors.
- Moja… kicia…- wymruczał mi do ucha, a mnie humor od razu się poprawił.
Margaret usłyszała, na pewno. I zażenowana odwróciła wzrok. Boże… kolejny raz mnie zaskakuje… To ta dziewczyna w ogóle wie, co to wstyd?!
Uśmiechałem się szeroko, a Tom najzwyczajniej w świecie był zadowolony z tego, że sprawił, iż się uśmiechnąłem. I rzeczywiście, uśmiechnąłem się. Tak, jak ja tylko potrafiłem. Słodko i bezbronnie. Bo taka była prawda, jego słowa mnie obezwładniły. Byłem taki… jego. I byłem kicią! Jego kicią!!! Odezwało się wewnątrz mnie małe dziecko, zadowolone i udobruchane z zastosowanego wobec niego zdrobnienia. Małe dziecko wewnątrz mnie skakało wysoko ze szczęścia. Miałem natychmiastową chęć miauknąć i polizać go po policzku, udowadniając, że jestem prawdziwym kotkiem. Boże… jak ten człowiek na mnie działał… To aż niepokojące…
Przytulił mnie mocno do siebie.
- No dalej…- powiedział do Margaret.- Opowiedz Billowi, co się stało. Choć jestem przekonany, że nie ma najmniejszej ochoty słuchać twojego głosu.- Mierzył ja uważnie wzrokiem. Byłem ciekaw, czy jak wtedy siedzieli w sypialni i, gdy ja wyszedłem również panował między nimi taki dystans i chłód.
Spuściła wzrok i oddychała spokojnie, kciukami robiąc tak zwany młynek ze zdenerwowania, które w sobie ukrywała.
- On… on zgwałcił Roxy za to, że wyjechałam za Tomem i…- Rozpłakał się na nowo w histerii.- I ona odebrała sobie życie!
- Twój alfons, tak?- Uniosłem brew.
Byłem starym mną tylko na zewnątrz. Wciąż miałem jednak maskę, która z czasem stała się moją jedyna twarzą. Mistrz braku empatii i współczucia…
Uśmiechnąłem się, gdy pokiwała głową, ocierając łzy. Coś w środku mnie zakuło, ale było zbyt słabe, by dać o sobie znać na zewnątrz. Mały żal. Za Roxy, która tak stawała po stronie siostry i zmarła przez jej błędy.
Tom mierzył mnie uważnie wzrokiem. Byłem we własnym domu i mogłem zrobić co chcę. I zrobiłem.
- Wyjdź stąd – powiedziałem cicho, ale pewnym siebie głosem.
Podniosła zaskoczony wzrok, a łzy przestały być nagle tak widoczne.
- Dobrze słyszałaś, masz stąd wyjść i to natychmiast! – podniosłem trochę głos.
Z obawą i nadzieja spojrzała na Toma jak n ostatnia deskę ratunku.
- Mój brat powiedział, że masz wyjść.- Niespodziewanie Tom stanął po mojej stronie. Czyżby ona naprawdę była już tylko przeszłością?
Podniosła się z kanapy i ruszyła ku wyjściu.
- Ale Tom… Ja cię kocham…- wyszeptała cicho, patrząc mu prosto w oczy. No starsza od nas, a taka głupia.
- A ja ciebie nigdy nie kochałem…- odpowiedział i przytulił mnie mocniej.- Zabrałaś tylko szczęście mojemu szczęściu…- pocałował mnie w czubek głowy.
- Sam mu je odebrałeś…- zauważyła, patrząc mi w oczy.
Odwróciłem wzrok, bo wiedziałem, co robi. Oj, znałem te jej sztuczki, a sam uznawałem się  za mistrza w znajomości jej charakteru i zachowań.
Jednak nie odezwałem się. Chciałem wiedzieć, co powie Tom.
W jego oczach rozbłysły gorzki ból i żal.
- Odebrałem. Przez ciebie…- szeptał.- A teraz posunę się do wszystkiego, by je mu wrócić…- Przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej.
Pff…- Wzruszyła ramionami.- Nie oszukuj siebie… I ty wiesz, i on wie, i ja wiem, że nigdy tego nie naprawisz. I nawet, jeśli ci powie, że wybacza, nigdy tego nie zrobi. Wypomni ci to za kilka lat…- Ruszyła do drzwi, a smutek dziwnie zniknął. Zastąpiła je złość, że Tom za nią nie pójdzie nawet w takiej chwili.
- Pozdrów Roxy!- krzyknąłem za nią.
Odwróciła się i zamarła. Oczy jej pociemniały.
Uśmiechnąłem się szeroko. I oboje już wiedzieliśmy, że kłamała. Roxy żyje, a Margaret wkracza do akcji, aby odzyskać Toma. Jednak na jej drodze stoję jeszcze ja…




KONIEC SEZONU PIERWSZEGO