A
poznęcam się jeszcze trochę i wrzucam kolejny rozdział tylko z perspektywy
Toma. Wydarzenia opisują cały tydzień i są prowadzone w formie dziennika, czy
coś… W każdym razie nie chciałam dłużej przeciągać tego wyjazdu, bo już
doczekać się nie mogę, żeby napisać, co będzie po wycieczce. Betowała Czaki.
~
Sinnlos
27. Du bist wie ´n Alptraum, der
mich träumt.
Tom
Dzień II
Obudziłem
się, podrywając do góry z łopoczącym sercem, szybkim, urywanym oddechem i
ściskając w rękach prześcieradło. Tak… prześcieradło… kołdra leżała dwa metry
od łóżka, a poduszki gdzieś dookoła.
To
była okropna noc. Koszmar za koszmarem. Zimny pot i dreszcze. Budziłem się co
chwilę i zasypiałem powoli z nadzieją, że kolejny sen będzie przyjemny, albo
przynajmniej wcale go nie będzie. Przeliczałem się za każdym razem. Zawsze tak
się czułem, gdy miałem grypę. Wtedy nie mogłem spać.
Wyszedłem
z łóżka już trochę spokojniejszy. Nie pamiętałem z tych snów nic oprócz tego,
że były przerażające. Złe przeczucie powróciło.
W
łazience wziąłem zimny prysznic, a gdy spojrzałem w lustro, to o mało nie
odskoczyłem w bok, widząc swoją twarz.
Wyglądałem
jak duch. Podkrążone, prawie czarne oczy, twarz biała jak kreda… Trochę mi to
zajęło, zanim zorientowałem się, że osoba w lustrze, prędzej przypominająca
żywą śmierć niż mnie, to ja.
Ubrałem
się pospiesznie, zanotowując w międzyczasie, że jest siódma rano.
Boże…
Wakacje, a ja się budzę o siódmej rano z uczuciem, jakbym spał przez dwa dni
bez przerwy, mając tylko koszmary. W rzeczywistości spałem jakieś pięć godzin,
bo doskonale pamiętałem, że kładłem się późno.
Zszedłem
na dół, zachęcony zapachem świeżej kawy, której niezwłocznie potrzebowałem.
Simone
zmierzyła mnie zaskoczonym wzrokiem i bez słowa przechyliła dzbanek do
podstawionego przeze mnie kubka.
Wziąłem
łyk napoju kofeinowego i westchnąłem.
-
Wstałeś tak wcześnie? - zapytała.
- Nie
mogłem spać - opowiedziałem.
-
Dobrze się czujesz, Tom? Jesteś strasznie blady. - Jej mina była szczerze
zatroskana. Przyłożyła mi zewnętrzną stronę dłoni do czoła, aby sprawdzić, czy
mam gorączkę. - Nie masz temperatury - obwieściła dawno znany mi fakt. - Co się
dzieje?
Wypiłem
pół kubka płynu.
- Sam nie wiem… - westchnąłem. - To chyba przez
to, że dziwnie tu bez Billa… Tak cicho i samotnie…
Przygryzła
zmartwiona wargę.
- A
G&G nie przychodzą?
-
Dopiero o czternastej. - Wskoczyłem na blat.
Myślała
przez chwilę.
-
Jorg kontaktował się z tobą? - zapytała o mojego ojca.
- Nie
- odpowiedziałem krótko.
Ojciec…
nie pamiętałem już jaki miał głos. Za to pamiętałem, jak na mnie wrzeszczał.
-
Simone… - zagadnąłem tak, jak kazała na siebie mówić, ponieważ nie wymagała ode
mnie „mamo”.
-
Tak, Tom? - Uniosła wzrok znad filiżanki z ciemnym płynem.
- Nigdy
ci tego nie mówiłem, ale… - Zagryzłem wargę. Powiedzieć? Nie powiedzieć?
Powiem. - Ojciec mnie bił. Regularnie od czterech lat… - wyszeptałem, patrząc w
jej oczy.
Jej
tęczówki pociemniały, okazując smutek i nienawiść do samej siebie.
Przytuliła
mnie bez słowa.
-
Dlaczego? - wyszeptała.
Spodziewałem
się tego pytania. Bałem się tylko jej reakcji na moją odpowiedź.
W tym
momencie do kuchni wszedł Gordon. Spojrzał na nas zaskoczony.
- Coś
się stało? - zapytał. - Tom, coś ty taki blady jak ściana?
Simone
spojrzała na niego przez łzy, które wyleciały już w części na jej policzki.
-
Kochanie, co się stało?- ojczym Billa spoważniał.
-
Jorg bił Toma… - wyszeptała cicho.
Stał
osłupiały, nie wiedząc, co powiedzieć, więc powtórzył pytanie żony.
-
Dlaczego?
Oboje
przenieśli na mnie swoje oczy. Myślałem, ze padnę od tego napięcia.
- Bo…
- zacząłem cicho, bojąc się ich odtrącenia, wyśmiania i reakcji takiej, jak u
ojca. - Bo jestem gejem… - wyszeptałam i spuściłem wzrok.
Simon
chyba się uśmiechnęła, a już na pewno przytuliła mocno do siebie. Gordon
poklepał mnie po ramieniu i uniósł kąciki ust w przyjaznym uśmiechu, jednak po
chwili zastanowienia również mnie objął.
- Co
za idiota… - mruknął mężczyzna. - Jak tak można…? Simone, musisz natychmiast
wnieść do sądu o pełnię praw rodzicielskich. Wtedy będę mógł adoptować Toma.
Uśmiechnąłem
się w podzięce.
- Ale
nie mówcie nikomu - poprosiłem. - Wszyscy w szkole myślą, że jestem bi. Tylko
Bill oraz G&G wiedzą.
Pokiwali
głowami na zgodę i zaczęliśmy przyrządzać śniadanie.
Tak…
Pamiętałem doskonale ten dzień z kilku powodów. Nauczyłem się robić jajecznicę,
napisałem melodię do jednego z naszych największych przebojów, który miał
zaistnieć dopiera w odległej przyszłości oraz… tak… stłukłem dwie szklanki,
próbując uciec od dziwnych cieni, które rzucały wieczorem konary drzew.
Byłem
wykończony. A złe przeczucie tylko się nasilało.
Dzień III
Pobudka
nie należała do najprzyjemniejszych. Ponownie z przyspieszonym oddechem
poderwałem się do góry, jednak z powody zaplątania mojej osoby w kołdrę,
wylądowałem na ziemi, tłucząc sobie łokcie i tyłek.
Warknąłem
niezadowolony, patrząc na zegar. Była szósta rano!
Zebrałem
się z podłogi i poczłapałem do łazienki. Znów spałem bardzo krótko. Byłem
wykończony. Zaczynałem wariować.
Dziś
śnił mi się Bill. Ale nie jego osoba, tylko jego głos. Nie pamiętałem
dokładnie, co mówił, ale byłem przekonany, że był to tekst Rette mich, bo była to pierwsza piosenka o jakiej pomyślałem, gdy
otworzyłem oczy. W tej milisekundzie, zanim jeszcze leżałem na ziemi.
Boże…
Co się dzieje…? Przecież go nie torturują, prawda?
Wczoraj
wyglądałem jak żywa śmierć? W takim razie dziś byłem martwą śmiercią, o ile to
możliwe, by wyglądać jeszcze gorzej. Byłem wycieńczony tym uczuciem niepokoju.
Tym
razem chłopaków zaprosiłem na dziewiątą, jakby przeczuwając, że spać długo to
ja nie będę. Trochę marudzili, że przecież wakacje, ale ostatecznie się
zgodzili.
Leżałem
na łóżku, patrząc w ścianę naprzeciwko. Dzisiaj wyjątkowo jej słoneczny odcień
jakoś dziwnie hipnotyzował. Nie czułem nawet, jak mrugam. A może nie mrugałem?
Nie, to niemożliwe… Oczy by mi wyschły… Musiałem mrugać.
A cóż
to za dziwna rysa na tej idealnie słonecznie żółtej ścianie…?
Usłyszałem
chrząknięcie, które wybudziło mnie z transu. Spojrzałam w bok. Na ziemi
siedzieli G&G. Wyglądali na zaniepokojonych i zmartwionych.
-
Długo tu siedzicie? - zapytałem cicho.
- Z
dziesięć minut będzie - odpowiedział mi szatyn. - Rozumiemy, że próby dzisiaj
nie będzie i wcale nie liczyliśmy na to przychodząc tu - kontynuował. - Po
prostu powiedz, co się dzieje. Rozmawiałem z Asmą dzisiaj rano i wszystko jest
w porządku. Pilnuje Luc’a. Dzisiaj pojechali na wycieczkę rowerową dookoła
jeziora. Mówiła, że Bill ma się wspaniale.
- A
co jeśli ona kłamie, Georg?- warknąłem i spojrzałem na niego z.. wyrzutem?
Wzburzył
się trochę, jednak od razu się opanował, wiedząc, że ja się po prostu troszczę.
- Nic
mu nie jest - powiedziałem. - Wiem to. Ale mam po prostu złe przeczucie. To
mnie niszczy. Do tego ta świadomość, że jak zadzwonię, to odpowie mi skrzynka
głosowa, bo ten pojeb zabrał mu telefon!!! - krzyknąłem i poczułem na swoich
policzkach łzy.
Zostali
ze mną. Do końca dnia.
Później
Gustav musiał iść do domu, ale Geo został na noc. Powiedział, że wprowadzi się
na te dwie doby, aż do powrotu Billa.
Te
pięć dni bez niego ciągnęły się w nieskończoność.
Dzień IV
„Pojutrze
wróci…”
No,
rękę, nogę i głowę dam sobie uciąć, że to była moja pierwsza myśl, gdy Geo
obudził mnie kładąc swoją dłoń na moim ramieniu.
Otworzyłem
oczy. Znajdowałem się ponownie na podłodze. Bez kołdry, poduszki, niczego.
Okropnie zmarzłem.
Okrył
mnie kołdrą, wziętą z łóżka i usiadł przy mnie.
-
Zawsze tak śpisz? - zapytał.
-
Zawsze od trzech dni - odpowiedziałem ironicznie.
-
Obudził mnie twój krzyk - powiedział zmartwiony. - Tom… ty wcale nie żartujesz,
prawda?
-
Oczywiście, że nie! - Oburzyłem się. - Czuje się, jakby coś za mną chodziło.
Było ze mną w pokoju.
-
Jakiś duch? Zmarły? - Pytał. Był teraz w stanie uwierzyć we wszystko.
- To
raczej coś jak… kłopoty. - Znalazłem odpowiednie słowo. - Nie mam pojęcia jak
to opisać. Wiem, że wydarzy się coś nieprzyjemnego i bolesnego. Wiem, że będzie
temu towarzyszyło cierpienie, ale nie mam pojęcia co to takiego. - Pokręciłem
głową z bezsilności. - Nie chcę cierpienia i bólu.
-
Nikt go nie chce - odpowiedział. - Wszystko na pewno dobrze się skończy.
-
Więc mi wierzysz? - zapytałem z nadzieję.
- Nie
mam najmniejszego powodu, żeby nie wierzyć. - Uśmiechnął się. - To, co
wyprawialiście z Billem jest niesamowite. Rozmowa za pomocą jedynie wyrazów
twarzy i uniesionych brew, albo pisanie piosenki, nie porozumiewając się,
siedząc w dwóch różnych kątach studia… - wspominał.
Tak
bardzo chciałem go zobaczyć. Wiedzieć, że nic mu nie jest.
Dzień V
-
Jeszcze jeden dzień. - Tymi słowami powitałem Geo, którego od dobrej półgodziny
obserwowałem śpiącego z błogim wyrazem twarzy.
Uśmiechnął
się lekko i poklepał mnie po ramieniu.
Gustav
nie mógł przyjść. Zobowiązał się pilnować siostry i jej koleżanek w wesołym
miasteczku.
Wyjrzałem
przez okno. Piękna pogoda.
- Co
mieli dzisiaj robić? - zapytałem.
-
Łowienie ryb rano i ognisko wieczorem - powiedział zaspanym głosem mój
przyjaciel.
Zjedliśmy
śniadanie i przygotowaliśmy się na kolejny dzień.
Wyszliśmy
do ogrodu, gdzie trochę pogadaliśmy, bujając się na hamaku jak małe dzieci. Od
czasu, gdy Geo był ze mną dwadzieścia cztery godziny na dobę, czułem się
lepiej. Spałem dłużej. Koszmary wydawały się jakieś takie… light. Tak jakby coś
się nagle zmieniło, jednak nie chciałem poddać się temu złudzeniu.
Geo
pouczył mnie trochę grać na basie. Pośmialiśmy się, próbując rozgryźć perkusję
i przyznaliśmy najwyższe wyrazy szacunku dla Gustava, który w ekspresowym
tempie potrafił poruszać wszystkimi trzema kończynami, na dodatek każdą robiąc
co innego.
Dopracowaliśmy
tę melodię, którą napisałem wcześniej, żeby na przybycie Billa była gotowa.
Namówiłem
Georga na kolejny telefon do Asmy, na który przystał, wywracając oczami z
litością. Ale tylko udawaną. Wiedział, że się martwiłem.
Wieczór
zapowiadał się spokojny.
Ale
tylko zapowiadał, bo gdy usiedliśmy na kanapie w salonie, aby włączyć telewizor
usłyszałem grzmot i z przerażeniem spojrzałem na Geo, aby tylko powiedział mi,
że to co usłyszałem nie było tym, o czym pomyślałem.
-
Będzie burza. Fajnie. - Uśmiechnął się.
Jakie,
kurwa, fajnie?!!!
Zagrzmiało
jeszcze raz.
Zerwałem
się z siedzenia i poderwałem na równe nogi również basistę.
Spojrzał
na mnie zdezorientowany.
-
Ubieraj się - rozkazałem mu. - Musimy jak najszybciej dotrzeć nad to cholerne
jezioro. Do Billa…
W
oczach musiałem mieć istne szaleństwo i przerażenie, bo nawet nie pytał o co
chodzi, tylko od razu złapał za kurtkę, kluczyki i wybiegliśmy z domu do jego
samochodu. Zaczynało padać. W życiu się tak bardzo nie cieszyłem, że Geo jest
starszy i ma prawko jak wtedy.
Wyjechaliśmy
na drogę, a ja wpisałem w GPS adres tego miejsca.
Żaden
z nas nie odezwał się ani słowem.
A
mnie ściskał ból na myśl o Billu skulonym w wannie, trzęsącym się w obawie
przed burzą.
To
była kumulacja uczucia strachu i niepokoju z całego tygodnia.
Jesteś
teraz jak koszmar, Bill… a ja śnię o tobie co nocy…
Najlepsze opowiadanie o tematyce twincest jakie czytałam :) za to rozdział zakończył się w bardzo złym momencie, bo jestem aż za bardzo ciekawa co będzie dalej i pewnie będę sprawdzać co pół godziny czy jest nowa notka ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! Nowa notka, jak znam siebie i słabą wolę do Was, pojutrze :) Czy najlepsze? Polecam bardzo gorąco bloga mojej Bety - Czaki i bloga Marudka, to dzięki nim zaczęłam w ogóle pisać.
Usuń~Sinnlos
Nic nigdy mnie tak nie pochłoneło jak właśnie to. Aż mi herbata wystygła, tak się zaczytałam. Już chce następną część. Jesteś geniuszem.:)
OdpowiedzUsuńTo jest po prostu extra...i oby było więcej:D;P
Dziękuję, ale wątpię, abym była geniuszem. Następny odcinek dziś, albo jutro najpóźniej ;)
Usuń