poniedziałek, 13 maja 2013

27. Du bist wie ´n Alptraum, der mich träumt.


A poznęcam się jeszcze trochę i wrzucam kolejny rozdział tylko z perspektywy Toma. Wydarzenia opisują cały tydzień i są prowadzone w formie dziennika, czy coś… W każdym razie nie chciałam dłużej przeciągać tego wyjazdu, bo już doczekać się nie mogę, żeby napisać, co będzie po wycieczce. Betowała Czaki.

~ Sinnlos

27. Du bist wie ´n Alptraum, der mich träumt.

Tom

Dzień II

Obudziłem się, podrywając do góry z łopoczącym sercem, szybkim, urywanym oddechem i ściskając w rękach prześcieradło. Tak… prześcieradło… kołdra leżała dwa metry od łóżka, a poduszki gdzieś dookoła.
To była okropna noc. Koszmar za koszmarem. Zimny pot i dreszcze. Budziłem się co chwilę i zasypiałem powoli z nadzieją, że kolejny sen będzie przyjemny, albo przynajmniej wcale go nie będzie. Przeliczałem się za każdym razem. Zawsze tak się czułem, gdy miałem grypę. Wtedy nie mogłem spać.
Wyszedłem z łóżka już trochę spokojniejszy. Nie pamiętałem z tych snów nic oprócz tego, że były przerażające. Złe przeczucie powróciło.
W łazience wziąłem zimny prysznic, a gdy spojrzałem w lustro, to o mało nie odskoczyłem w bok, widząc swoją twarz.
Wyglądałem jak duch. Podkrążone, prawie czarne oczy, twarz biała jak kreda… Trochę mi to zajęło, zanim zorientowałem się, że osoba w lustrze, prędzej przypominająca żywą śmierć niż mnie, to ja.
Ubrałem się pospiesznie, zanotowując w międzyczasie, że jest siódma rano.
Boże… Wakacje, a ja się budzę o siódmej rano z uczuciem, jakbym spał przez dwa dni bez przerwy, mając tylko koszmary. W rzeczywistości spałem jakieś pięć godzin, bo doskonale pamiętałem, że kładłem się późno.
Zszedłem na dół, zachęcony zapachem świeżej kawy, której niezwłocznie potrzebowałem.
Simone zmierzyła mnie zaskoczonym wzrokiem i bez słowa przechyliła dzbanek do podstawionego przeze mnie kubka.
Wziąłem łyk napoju kofeinowego i westchnąłem.
- Wstałeś tak wcześnie? - zapytała.
- Nie mogłem spać - opowiedziałem.
- Dobrze się czujesz, Tom? Jesteś strasznie blady. - Jej mina była szczerze zatroskana. Przyłożyła mi zewnętrzną stronę dłoni do czoła, aby sprawdzić, czy mam gorączkę. - Nie masz temperatury - obwieściła dawno znany mi fakt. - Co się dzieje?
Wypiłem pół kubka płynu.
-  Sam nie wiem… - westchnąłem. - To chyba przez to, że dziwnie tu bez Billa… Tak cicho i samotnie…
Przygryzła zmartwiona wargę.
- A G&G nie przychodzą?
- Dopiero o czternastej. - Wskoczyłem na blat.
Myślała przez chwilę.
- Jorg kontaktował się z tobą? - zapytała o mojego ojca.
- Nie - odpowiedziałem krótko.
Ojciec… nie pamiętałem już jaki miał głos. Za to pamiętałem, jak na mnie wrzeszczał.
- Simone… - zagadnąłem tak, jak kazała na siebie mówić, ponieważ nie wymagała ode mnie „mamo”.
- Tak, Tom? - Uniosła wzrok znad filiżanki z ciemnym płynem.
- Nigdy ci tego nie mówiłem, ale… - Zagryzłem wargę. Powiedzieć? Nie powiedzieć? Powiem. - Ojciec mnie bił. Regularnie od czterech lat… - wyszeptałem, patrząc w jej oczy.
Jej tęczówki pociemniały, okazując smutek i nienawiść do samej siebie.
Przytuliła mnie bez słowa.
- Dlaczego? - wyszeptała.
Spodziewałem się tego pytania. Bałem się tylko jej reakcji na moją odpowiedź.
W tym momencie do kuchni wszedł Gordon. Spojrzał na nas zaskoczony.
- Coś się stało? - zapytał. - Tom, coś ty taki blady jak ściana?
Simone spojrzała na niego przez łzy, które wyleciały już w części na jej policzki.
- Kochanie, co się stało?- ojczym Billa spoważniał.
- Jorg bił Toma… - wyszeptała cicho.
Stał osłupiały, nie wiedząc, co powiedzieć, więc powtórzył pytanie żony.
- Dlaczego?
Oboje przenieśli na mnie swoje oczy. Myślałem, ze padnę od tego napięcia.
- Bo… - zacząłem cicho, bojąc się ich odtrącenia, wyśmiania i reakcji takiej, jak u ojca. - Bo jestem gejem… - wyszeptałam i spuściłem wzrok.
Simon chyba się uśmiechnęła, a już na pewno przytuliła mocno do siebie. Gordon poklepał mnie po ramieniu i uniósł kąciki ust w przyjaznym uśmiechu, jednak po chwili zastanowienia również mnie objął.
- Co za idiota… - mruknął mężczyzna. - Jak tak można…? Simone, musisz natychmiast wnieść do sądu o pełnię praw rodzicielskich. Wtedy będę mógł adoptować Toma.
Uśmiechnąłem się w podzięce.
- Ale nie mówcie nikomu - poprosiłem. - Wszyscy w szkole myślą, że jestem bi. Tylko Bill oraz G&G wiedzą.
Pokiwali głowami na zgodę i zaczęliśmy przyrządzać śniadanie.
Tak… Pamiętałem doskonale ten dzień z kilku powodów. Nauczyłem się robić jajecznicę, napisałem melodię do jednego z naszych największych przebojów, który miał zaistnieć dopiera w odległej przyszłości oraz… tak… stłukłem dwie szklanki, próbując uciec od dziwnych cieni, które rzucały wieczorem konary drzew.
Byłem wykończony. A złe przeczucie tylko się nasilało.


Dzień III

Pobudka nie należała do najprzyjemniejszych. Ponownie z przyspieszonym oddechem poderwałem się do góry, jednak z powody zaplątania mojej osoby w kołdrę, wylądowałem na ziemi, tłucząc sobie łokcie i tyłek.
Warknąłem niezadowolony, patrząc na zegar. Była szósta rano!
Zebrałem się z podłogi i poczłapałem do łazienki. Znów spałem bardzo krótko. Byłem wykończony. Zaczynałem wariować.
Dziś śnił mi się Bill. Ale nie jego osoba, tylko jego głos. Nie pamiętałem dokładnie, co mówił, ale byłem przekonany, że był to tekst Rette mich, bo była to pierwsza piosenka o jakiej pomyślałem, gdy otworzyłem oczy. W tej milisekundzie, zanim jeszcze leżałem na ziemi.
Boże… Co się dzieje…? Przecież go nie torturują, prawda?
Wczoraj wyglądałem jak żywa śmierć? W takim razie dziś byłem martwą śmiercią, o ile to możliwe, by wyglądać jeszcze gorzej. Byłem wycieńczony tym uczuciem niepokoju.
Tym razem chłopaków zaprosiłem na dziewiątą, jakby przeczuwając, że spać długo to ja nie będę. Trochę marudzili, że przecież wakacje, ale ostatecznie się zgodzili.
Leżałem na łóżku, patrząc w ścianę naprzeciwko. Dzisiaj wyjątkowo jej słoneczny odcień jakoś dziwnie hipnotyzował. Nie czułem nawet, jak mrugam. A może nie mrugałem? Nie, to niemożliwe… Oczy by mi wyschły… Musiałem mrugać.
A cóż to za dziwna rysa na tej idealnie słonecznie żółtej ścianie…?
Usłyszałem chrząknięcie, które wybudziło mnie z transu. Spojrzałam w bok. Na ziemi siedzieli G&G. Wyglądali na zaniepokojonych i zmartwionych.
- Długo tu siedzicie? - zapytałem cicho.
- Z dziesięć minut będzie - odpowiedział mi szatyn. - Rozumiemy, że próby dzisiaj nie będzie i wcale nie liczyliśmy na to przychodząc tu - kontynuował. - Po prostu powiedz, co się dzieje. Rozmawiałem z Asmą dzisiaj rano i wszystko jest w porządku. Pilnuje Luc’a. Dzisiaj pojechali na wycieczkę rowerową dookoła jeziora. Mówiła, że Bill ma się wspaniale.
- A co jeśli ona kłamie, Georg?- warknąłem i spojrzałem na niego z.. wyrzutem?
Wzburzył się trochę, jednak od razu się opanował, wiedząc, że ja się po prostu troszczę.
- Nic mu nie jest - powiedziałem. - Wiem to. Ale mam po prostu złe przeczucie. To mnie niszczy. Do tego ta świadomość, że jak zadzwonię, to odpowie mi skrzynka głosowa, bo ten pojeb zabrał mu telefon!!! - krzyknąłem i poczułem na swoich policzkach łzy.
Zostali ze mną. Do końca dnia.
Później Gustav musiał iść do domu, ale Geo został na noc. Powiedział, że wprowadzi się na te dwie doby, aż do powrotu Billa.
Te pięć dni bez niego ciągnęły się w nieskończoność.

Dzień IV

„Pojutrze wróci…”
No, rękę, nogę i głowę dam sobie uciąć, że to była moja pierwsza myśl, gdy Geo obudził mnie kładąc swoją dłoń na moim ramieniu.
Otworzyłem oczy. Znajdowałem się ponownie na podłodze. Bez kołdry, poduszki, niczego. Okropnie zmarzłem.
Okrył mnie kołdrą, wziętą z łóżka i usiadł przy mnie.
- Zawsze tak śpisz? - zapytał.
- Zawsze od trzech dni - odpowiedziałem ironicznie.
- Obudził mnie twój krzyk - powiedział zmartwiony. - Tom… ty wcale nie żartujesz, prawda?
- Oczywiście, że nie! - Oburzyłem się. - Czuje się, jakby coś za mną chodziło. Było ze mną w pokoju.
- Jakiś duch? Zmarły? - Pytał. Był teraz w stanie uwierzyć  we wszystko.
- To raczej coś jak… kłopoty. - Znalazłem odpowiednie słowo. - Nie mam pojęcia jak to opisać. Wiem, że wydarzy się coś nieprzyjemnego i bolesnego. Wiem, że będzie temu towarzyszyło cierpienie, ale nie mam pojęcia co to takiego. - Pokręciłem głową z bezsilności. - Nie chcę cierpienia i bólu.
- Nikt go nie chce - odpowiedział. - Wszystko na pewno dobrze się skończy.
- Więc mi wierzysz? - zapytałem z nadzieję.
- Nie mam najmniejszego powodu, żeby nie wierzyć. - Uśmiechnął się. - To, co wyprawialiście z Billem jest niesamowite. Rozmowa za pomocą jedynie wyrazów twarzy i uniesionych brew, albo pisanie piosenki, nie porozumiewając się, siedząc w dwóch różnych kątach studia… - wspominał.
Tak bardzo chciałem go zobaczyć. Wiedzieć, że nic mu nie jest.

Dzień V

- Jeszcze jeden dzień. - Tymi słowami powitałem Geo, którego od dobrej półgodziny obserwowałem śpiącego z błogim wyrazem twarzy.
Uśmiechnął się lekko i poklepał mnie po ramieniu.
Gustav nie mógł przyjść. Zobowiązał się pilnować siostry i jej koleżanek w wesołym miasteczku.
Wyjrzałem przez okno. Piękna pogoda.
- Co mieli dzisiaj robić? - zapytałem.
- Łowienie ryb rano i ognisko wieczorem - powiedział zaspanym głosem mój przyjaciel.
Zjedliśmy śniadanie i przygotowaliśmy się na kolejny dzień.
Wyszliśmy do ogrodu, gdzie trochę pogadaliśmy, bujając się na hamaku jak małe dzieci. Od czasu, gdy Geo był ze mną dwadzieścia cztery godziny na dobę, czułem się lepiej. Spałem dłużej. Koszmary wydawały się jakieś takie… light. Tak jakby coś się nagle zmieniło, jednak nie chciałem poddać się temu złudzeniu.
Geo pouczył mnie trochę grać na basie. Pośmialiśmy się, próbując rozgryźć perkusję i przyznaliśmy najwyższe wyrazy szacunku dla Gustava, który w ekspresowym tempie potrafił poruszać wszystkimi trzema kończynami, na dodatek każdą robiąc co innego.
Dopracowaliśmy tę melodię, którą napisałem wcześniej, żeby na przybycie Billa była gotowa.
Namówiłem Georga na kolejny telefon do Asmy, na który przystał, wywracając oczami z litością. Ale tylko udawaną. Wiedział, że się martwiłem.
Wieczór zapowiadał się spokojny.
Ale tylko zapowiadał, bo gdy usiedliśmy na kanapie w salonie, aby włączyć telewizor usłyszałem grzmot i z przerażeniem spojrzałem na Geo, aby tylko powiedział mi, że to co usłyszałem nie było tym, o czym pomyślałem.
- Będzie burza. Fajnie. - Uśmiechnął się.
Jakie, kurwa, fajnie?!!!
Zagrzmiało jeszcze raz.
Zerwałem się z siedzenia i poderwałem na równe nogi również basistę.
Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Ubieraj się - rozkazałem mu. - Musimy jak najszybciej dotrzeć nad to cholerne jezioro. Do Billa…
W oczach musiałem mieć istne szaleństwo i przerażenie, bo nawet nie pytał o co chodzi, tylko od razu złapał za kurtkę, kluczyki i wybiegliśmy z domu do jego samochodu. Zaczynało padać. W życiu się tak bardzo nie cieszyłem, że Geo jest starszy i ma prawko jak wtedy.
Wyjechaliśmy na drogę, a ja wpisałem w GPS adres tego miejsca.
Żaden z nas nie odezwał się ani słowem.
A mnie ściskał ból na myśl o Billu skulonym w wannie, trzęsącym się w obawie przed burzą.
To była kumulacja uczucia strachu i niepokoju z całego tygodnia.
Jesteś teraz jak koszmar, Bill… a ja śnię o tobie co nocy…

4 komentarze :

  1. Najlepsze opowiadanie o tematyce twincest jakie czytałam :) za to rozdział zakończył się w bardzo złym momencie, bo jestem aż za bardzo ciekawa co będzie dalej i pewnie będę sprawdzać co pół godziny czy jest nowa notka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Nowa notka, jak znam siebie i słabą wolę do Was, pojutrze :) Czy najlepsze? Polecam bardzo gorąco bloga mojej Bety - Czaki i bloga Marudka, to dzięki nim zaczęłam w ogóle pisać.

      ~Sinnlos

      Usuń
  2. Nic nigdy mnie tak nie pochłoneło jak właśnie to. Aż mi herbata wystygła, tak się zaczytałam. Już chce następną część. Jesteś geniuszem.:)
    To jest po prostu extra...i oby było więcej:D;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, ale wątpię, abym była geniuszem. Następny odcinek dziś, albo jutro najpóźniej ;)

      Usuń