poniedziałek, 27 maja 2013

31. Kämpf der Liebe.


Dzisiaj bardzo krótko. Zakończenie I części II Tomu, czyli punkt zwrotny. Zapraszam do lektury i komentowania! Betowała Czaki.


31. Kämpf der Liebe.

Fioletowa…
Fioletowa…
Fioletowa…
Fioletowa…
Każda z czterech ścian mojego pokoju była tego samego koloru.
A co to? Jakaś rysa…?
Siedziałem na podłodze swojego pokoju z nogami podkulonymi pod siebie.
Nie mogłem patrzeć na nic innego niż na ściany. Wszystko przypominało mi Toma. Fotel, łóżko, kabina prysznicowa, biurko, wanna, pokój obok, studio, krzesło w jadalni… Wszystko.
Mrugam, bo zaschły mi oczy. Na policzkach czuję jakąś substancję, która ściąga mi skórę. Zapewne sól. Od hektolitrów łez.
Toma nie było od trzech tygodni. Wyjechał następnego dnia, gdy tylko tamtego feralnego wieczora nad jeziorem Georg wpakował mnie i Asmę do samochodu oraz przywiózł z powrotem do domu.
Trzy tygodnie… Kończył się zatem pierwszy tydzień sierpnia.
Żadnego kontaktu z nikim. Tylko ja i moje cztery ściany. Fioletowe ściany.
Byłem obolały, bo spałem na podłodze, nie mając odwagi wejść do łóżka.
Byłem wychudzony, bo nic nie jadłem.
Użalałem się nad sobą przez trzy tygodnie.
Spojrzałem w lustro i zobaczyłem strasznego siebie. Jakby nie siebie.
Chciałem pozbyć się emocji. Chciałem pisać, ale… Nie miałem siły utrzymać ołówka w ręce dłużej, niż minuty, bo ponownie się rozklejałem.

Powinienem był coś zrobić.
Ale stałem i patrzyłem. Patrzyłam, jak się pakował i wyprowadzał. Z mojego domu, z mojego życia. Jak wyrzuca mnie ze swojego serca.
Znów przeszył mnie ból i fala wspomnień.
Ale lubiłem ten ból.
Dzięki niemu wiedziałem, że żyję. Byłem masochistą? Zapewne.
Przestałem zadawać sobie pytanie, co ja zrobiłem. Przecież to było oczywiste. Pocałowałem Luc’a nieświadomie na oczach Toma i zraniłem go bardziej, niż myślałem, że to możliwe.
Z nikim nie rozmawiałem. Ani z Gustavem, ani Georgiem, ani z mamą, czy Gordonem. Nawet sam ze sobą, choć miałem zwyczaj mówić do siebie.
Bałem się własnego głosu. Bałem się go usłyszeć. Tego, jakby drżał. Teraz nawet nie pamiętałem, jak brzmi.

Siedziałem na podłodze w samych bokserkach i koszulce, którą kupiłem wtedy dla Toma. Nie wychodziłem z pokoju. Ani razu nie wyszedłem od powrotu. Moja walizka była nierozpakowana. Gdzieś obok mnie stał talerz z dzisiejszym obiadem. Kiedyś to była moja ulubiona potrawa. Mogłem jeść ryż z truskawkami cały dzień. Codziennie. Teraz obrzydzał mnie sam widok jakiegokolwiek jedzenia.

Zacisnąłem nagle dłonie w pięści i grzmotnąłem nimi o podłogę.
To była pierwsza emocja jaką poczułem od trzech tygodni. Złość.
Byłem wyprany z emocji, a teraz obudziła się we mnie właśnie złość. Na własną głupotę, oczywiście. Przecież to jasne, że Luc chciał mnie podejść i mu się udało. Sam zainicjowałem pocałunek, pakując mu się na kolana.

Nie wiedziałem nawet, po co Tom przyjechał wtedy nad jezioro.

Znów walnąłem rękami o podłogę.

Nie ma mowy, kurwa jebana mać, że się poddam!!!
Będę walczyć! Do samego końca…
Będę walczyć o mojego brata… kochanka… ukochanego…

Będę walczyć o Toma. Już dawno powinienem był zacząć.

1 komentarz :

  1. Krótko.. Za krótko jak dla mnie..
    A co do tej notki.. To uważam, że Bill jest naprawdę głupi. Najpierw pocałował tego chłopaka, a potem pozwolił odejść Tomowi bez słowa. I dopiero ogarnął się po trzech tygodniach - żałosne. W dodatku doprowadził się do takiego stanu, że praktycznie nie nadaje się do niczego. Doprawdy, ciekawe... Ciekawe, jak on teraz znajdzie bliźniaka. Przez ten niecały miesiąc mogło się przecież wiele zmienić. I niekoniecznie Tom może być tym samym człowiekiem, jakim był przy Billu. Nawet sama ostrzegałaś, że w kolejnej części zajdą zmiany.. Cóż. Zatem czekam na nie. ; )

    Wybacz, jeśli komentarz wyda się jakiś nieskładny i będą błędy, ale przez komórkę ciężko się pisze...

    Pozdrawiam,
    Illusion.

    OdpowiedzUsuń