Uprzedzam tylko, że zbliżamy
się do finału I tomu i to będzie koniec kolorku różowego. „Zimmer 483”, czyli
II tom będzie zdecydowanie bardziej czarny.
Zapraszam do czytania rozdziału
i proszę o komentarze J
14. Die Unendlichkeit ist jetzt
nicht mehr weit.
Bill
Obudziło
mnie szturchnięcie.
W
sumie nie pamiętałem, kiedy zasnąłem, ale wydawało mi się, że coś około
szóstej. Nie mogłem spać. Pierwsze godziny płakałem, a gdy już skończyły mi się
łzy okropnie rozbolał mnie brzuch. To mnie niszczyło. Tom mnie niszczył.
Spojrzałem
na niego osłupiały. W lustrze zauważyłem, że jestem blady jak kreda.
Stał
na moim łóżkiem z niewyraźna miną.
Przyjrzał
mi się uważniej.
-
Dobrze się czujesz?- zapytał nagle.
Pokręciłem
głową na „nie”, ale zwlekłem się z łóżka i poszedłem do łazienki, aby
przygotować się na kolejny dzień w szkole, który…
…
który przebiegł koszmarniej niż zwykle. Wszyscy wokół mnie zdawali się cieszyć.
I mieć jakiś powód by być zadowolonymi. Na paru lekcjach siedziałem sam, mimo
to Tom nie usiadł ze mną, tylko również wybierał puste ławki. Każdą przerwę
spędzał z Melanią. Całowali się na oczach wszystkich, wcale się nie kryli.
Dziewczyny im gratulowały, a mnie szlak trafiał. Do tego, jakbym jeszcze mało
cierpiał, ciągle bolał mnie brzuch. Prawdopodobnie zatrułem się czymś z
restauracji, ale nie wymiotowałem. Z nikim nie rozmawiałem i ignorowałem
każdego, kto próbował do mnie zagadać. Stałem się Billem z podstawówki, który
jest obcy wśród tłumów. Po czwartej
lekcji stwierdziłem, że dłużej nie zniosę tej „miłości od pierwszego
wejrzenia”, jak to Melania rozpowiadała i popędziłem do pokoju radiowęzła. Luc
siedział za konsolą i puszczał muzykę, a ja siedziałem na kanapie i nic nie
robiłem. Po prostu milczałem. Zakazałem mu się do siebie odzywać, ale
zapewniłem, że mam taki dzień, a to nie dlatego, że mnie pocałował. Ostatni
dzwonek był dla mnie wybawieniem. I już myślałem, że wreszcie odpocznę, gdy tu
nagle, całkiem niespodziewanie zastaję w samochodzie najsłodszą parę pod
słońcem. Zamknąłem drzwi, policzyłem od 10 w dół, jak to zawsze robi George, a
co na mnie za cholerę nie działa i jeszcze bardziej wkurzony usiadłem z przodu.
Gówno
mnie obchodził Gordon i parka z tyłu.
Rozpłakałem
się. Najzwyczajniej w świecie się rozpłakałem.
Nikt
nic nie powiedział, a łzy spływały mi w ciszy po policzkach.
Gdy w
końcu mój ojczym zauważył, że coś nie tak, zbyłem go krótkim „boli mnie
brzuch”, co teoretycznie było prawdą, jednak to bolące serce było powodem
mojego płaczu.
W
domu zamknąłem się w pokoju i wyszedłem tylko na próbę, na której również nie
wytrzymałem emocji, jednak tam mogłem się wytłumaczyć piosenką, a później znów
poszedłem do siebie.
Nie
zjadłem ani obiadu, ani kolacji. Położyłem się spać z myślą, że przynajmniej
następnego dnia nie idę do szkoły. Wybłagałem u Gordona zwolnienie. W końcu
musiałem się psychicznie nastawić na casting.
I
wreszcie nadeszła godzina X. Spakowaliśmy sprzęt do samochodu. Usiadłem z
przodu pomimo protestów Georga i odjechaliśmy w stronę klubu
„Nachts&Morgens”.
Najlepszy
był fakt, że o nazwie zespołu nikt wcześniej nie pomyślał, więc twórczą zabawę
rozpoczęliśmy w samochodzie, dwadzieścia minut przed castingiem.
-
Nie, nie zgadzam się.- uparłem się, jak zawsze.
-
Bill, zostałeś przegłosowany.- powtórzył dziesiąty raz Gustav.
-
Nazwijcie się tak, a moja noga na scenie nie postanie.- zagroziłem im.
Kolejne
odliczania w dół przez chłopaków, a ja myślałem na nazwą. To musiała być moja
nazwa. To ja zaproponowałem założenie zespołu, ja pisałem, ja śpiewałem. Beze
mnie nic by nie było.
Milczeli
i czekali na moją propozycję.
- Tokio
Hotel.- powiedziałem nagle.
- Ale
co to ma do rzeczy?- zapytał Gus.
-
Przecież to zbitek przypadkowych słów!- zauważył George.- Co to ma w ogóle
znaczyć?
-
Nic.- odpowiedziałem.- To nic nie znaczy, dlatego ludzie nigdy tego nie
zrozumieją. Tak jak mnie nikt nigdy nie zrozumie, tak oni do końca życia będą
się zastanawiać, skąd wzięła się ta nazwa. A my powiemy, że to nasza słodka
tajemnica. Takie tajemnice najlepiej się sprzedają.- wytłumaczyłem.
- Ma
chłopak łeb.- potwierdził trafność mojego wyboru uśmiechnięty Gordon.
Zgodzili
się. Kompletnie ich zamurowałem. I przyznali mi rację. Ale Tom się słowem nie
odezwał, jakby wcale nie należał do zespołu.
Przyjechaliśmy
na miejsce i razem z Gustavem zgłosiliśmy naszą grupę.
Trwał
już szósty występ, ale mieliśmy trochę czasu, żeby się wypakować.
Tuż
przed wejściem na scenę, Gus sprawdził sobie perkusję, Geo i Tom swoje gitary,
a ja mikrofon.
Gordon
usiadł jak najbliżej sceny i wysyłał uspakajające uśmiechy, a ja myślałem, że
się nie ruszę przez tą tremę. Ogarnął mnie całkowity paraliż. Wypróbowałem swój
najwyższy dźwięk. Przedostatni zespół zaczynał grać swoją ostatnią piosenkę.
Teraz, albo nigdy.
Podszedłem
do Toma, który nawet tam starał się mnie unikać.
-
Tom.- zacząłem.
-
Bill, chyba muszę jeszcze raz…- znów chciał się wywinąć, ale zatrzymałem go
najmocniejszym chwytem dłoni, na jaki potrafiłem się zdobyć.
Spojrzał
na mnie pytająco.
-
Możesz mnie nienawidzić, Tom, chociaż nie mam pojęcia za co, do cholery, ale po
prostu mnie przytul.- powiedziałem, patrząc mu w oczy.
Przytulił
mnie bez słowa, a potem uciekł w stronę swojej gitary. Niezależnie od tego,
czego się spodziewałem, celu nie osiągnąłem.
Łzy w
oczach? W porządku. Zaraz i tak bym się popłakał przy naszych piosenkach.
Weszliśmy
na scenę, a ja po raz pierwszy w życiu doceniłem posiadanie lustra weneckiego w
studiu. Teraz lampiło się na nas ponad 100 par oczu, bo wstęp na casting był
wolny dla widowni.
Raz
jeszcze sprawdziłem mikrofon. Wszystko w porządku.
Paraliż
niespodziewanie minął. Zastąpiła go chęć pokazania tym wszystkim zespołom, że
nie mają z nami szans.
Odwróciłem
się w stronę Gustava.
- No
to jazda!- szepnąłem.
A
Gustav zaczął. Pierwsze uderzenia. Pierwsze dźwięki. I ja. Byłem na fali. Mój
własny świat, którego nikt mi nie odbierze. Pokonywałem trudności
rzeczywistości.
Durch den Monsun.
Nie
robiliśmy przerwy. Od razu zagraliśmy Der
letzte Tag. Ludzie szaleli przy tym numerze. Ale prawdziwe bestie narodziły
się w nich dopiero, gdy zaczęliśmy Ich
bin nich ich.
Zeszliśmy
ze sceny w burzy oklasków. Chłopacy z bananami na twarzach. A ja z rozmytym
makijażem i łzami w oczach. Idealnie…
Podeszliśmy
do ściany. Czekaliśmy, aż jury się naradzi.
Wtedy
podszedł do nas jakiś facet. Taki w średnim wieku.
-
Hej, chłopaki.- zaczął, a ja zmierzyłem go uważnie wzrokiem.- Nazywam się David
Jost. Jestem producentem muzycznym i łowcą talentów. Wpadliście mi w oko.
Jesteście świetnym materiałem na gwiazdy.
Moje
serce zabiło szybciej.
Wtedy
podszedł Gordon.
-
Jakiś problem?- zapytał mężczyznę.
- Jak
zauważyłem, jest pan opiekunem chłopców, czyż nie?- powiedział Jost.
-
Owszem.- mój ojczym był uważny.
-
Jestem David Jost. Producent muzyczny i łowca talentów. Chłopcy są świetnym
materiałem na supergwiazdy.- powtórzył wszystko.
- I?-
Gordon był opanowany, ale w jego oczach zauważyłem iskierki, gdy napotkał mój
wzrok.
- To
moja wizytówka i adres naszej siedziby. Mamy odział w Hamburgu. Jeżeli
będziecie zainteresowani podpisaniem kontraktu z naszą wytwórnią, zapraszam
jutro na rozmowę na godzinę 12.- podał kartonik z informacjami i zniknął w
tłumie.
Nasze
miny były niezidentyfikowane.
Przez
chwilę nikt z nas się nie odzywał. Prawdopodobnie żaden z nas nie wierzył w coś
takiego. Że producent? Że my…? Gwiazdy…?
Gordon
uśmiechnął się szeroko.
-
Chłopaki, czytałem o tym gościu.- zaczął Gordon.- Zachowajcie zimną krew, ale o
naprawdę rzadko zwraca na kogokolwiek uwagę. Naprawdę gratuluję. Wspinacie się
po szczeblach sławy i…
Ojczymowi
przerwał głos jurorki, która wyszła na scenę.
-
Achtung! Achtung! Ogłaszam wyniki konkursu.- uśmiechała się zadowolona.-
Wygrało Tokio Hotel.- spojrzała na nas.
Oddychałem
płytko, nie do końca rozumiejąc, że chodzi o nas. Dwie takie informacje w ciągu
dwóch minut to zdecydowanie za dużo.
Poczułem
jak tracę grunt pod nogami. Mroczki przed oczami. Nogi z waty. I silne ramiona…
…
Toma, które ratują mnie przed upadkiem.
Spojrzał
na mnie zmartwionym wzrokiem.
Otrząsnąłem
się i doprowadziłem do ładu.
-
Zechcecie jeszcze coś dla nas zaśpiewać?- zapytała to kobieta.
Ogarnąłem
chłopaków wzrokiem.
- Leb die Sekunde?- uniosłem prowokująco
brew.
George
pokręcił z niedowierzaniem głową, a Gustav parsknął śmiechem.
Weszliśmy
na scenę i roznieśliśmy klub. Zaczynałem się zastanawiać, jakby to było zagrać
koncert przed ogromną publiką.
Wracaliśmy
do domu, jednak najpierw zahaczyliśmy o domy Gusa i Georga.
Po
kolacji porozmawiałem z ojczymem i mamą o propozycji Josta. Postanowiliśmy, że
warto spróbować, więc wysłałem smsy do G&G. Do Toma poszedłem osobiście,
choć rozmów z nim bałem się co raz bardziej.
Zapukałem
i wszedłem do środka, gdy usłyszałem przyzwolenie.
Leżał
wyciągnięty na kanapie i miał zamknięte oczy.
Przystanąłem
obok łóżka, nie ważąc się nawet pomyśleć o siadaniu.
- Co
chcesz?- zapytał, chociaż cały czas miał zamknięte oczy.
Wzdrygnąłem
się na jego obojętną barwę głosu.
-
Mama i Gordon zgodzili się na tą rozmowę z Jostem.
Tom
Stał
nade mną. Wiedziałem to pomimo zamkniętych oczu. Nikt nie pachniał tak
pociągająco jak on.
- Co
chcesz?- zapytałem kontrolując głos, aby nie zadrżał.
- Mama
i Gordon zgodzili się na tą rozmowę z Jostem.- odpowiedział.- Chciałem tylko
zapytać, czy ty się zgadzasz.- powiedział niepewnie.
Otworzyłem
oczy i spojrzałem na jego zbolałą twarz. I trochę nawet przestraszoną. Bał się
mnie? Przesadziłem?
-
Dlaczego miałbym się nie zgodzić?- uniosłem brew.
Spuścił
wzrok.
- Bo
to… bo…- rozpłakał się.- Bo jeżeli chcieliby jednak podpisać z nami jakiś
kontrakt to… - wychlipał.- To musiałbyś więcej czasu spędzać w moim
towarzystwie, którego…- pociągnął nosem.- Którego unikasz jak ognia…-
dokończył, ale nie uniósł twarzy.
Podniosłem
się do siadu.
Boże…
Co ja najlepszego wyprawiałem…? Trzeba było mu powiedzieć, przynajmniej
wiedziałby, dlaczego nie możemy się widywać. Jakie to głupie, że nie chcąc go stracić
sam go od siebie odsuwam…
Ale
dalej nie potrafiłem postąpić inaczej.
Spojrzał
na mnie w końcu z takim bólem w oczach i na twarzy, że jak długo żyję, to nie
widziałem, by ktoś tak cierpiał. Myśl, że to przeze mnie, sprawiała, że
chciałem wiać skąd mnie przyniosło.
- Dam
sobie radę.- odpowiedziałem.
Największe
głupstwo, jakie mogłem powiedzieć.
Rozpłakał
się jeszcze bardziej i wybiegł z pokoju.
-
Tom, ty idioto kwadratowy…- walnąłem się w makówkę.
Zadzwoniłem
po Melanię. Zaprosiłem na maraton filmowy.
Gdy
już przyszła, widziałem, że liczyła na coś więcej niż całowanie, ale ja… ja po
prostu nie mogłem jej tknąć.
Bill
Gdy
już leżałem w łóżku i powoli dochodziłem do siebie po kolejnym ataku czarnej
rozpaczy usłyszałem głos Melanii na korytarzu. I spokój diabli wzięli.
Płakałem
przynajmniej przez kolejne dwie godziny, nie zauważając, kiedy zasnąłem.
Następny
dzień okazał się nieco lepszy.
Na
wszelki wypadek zabraliśmy sprzęt chłopaków, oprócz perkusji, oczywiście, i
zbierając członków naszego zespołu po drodze udaliśmy się w stronę oddziału
wytwórni w naszym mieście.
Spotkaliśmy
się z tym samym facetem, który nas zaprosił. Usadził nas na kanapie i
zaproponował coś do picia. Nie wzgardziliśmy szklanką wody. A on od razu
przeszedł do rzeczy.
Porozmawialiśmy
trochę o historii naszego zespołu i o tym, jak piszę piosenki i jak później to
rozpisujemy na instrumenty. Zaprosił nas do studia i poprosił o przedstawienie
repertuaru przed innymi facetami.
Zagraliśmy
wszystko, na co rozpisaliśmy elektryka, czyli 5 piosenek, a resztę
wytłumaczyliśmy późnym przybycie Toma do zespołu. Właściwie to graliśmy razem…
niecały tydzień.
Nagrali
nas i odsłuchali. Powiedzieli, że nie ma najmniejszej rzeczy, do której mogliby
się przyczepić.
Ostatecznie
skończyliśmy na tym, że każdy musi przyjść ze swoim opiekunem, aby podpisać
umowę. Tu zrodził się problem Toma, ale postanowiono, że mama wystarczy i, że
sami skontaktują się z ojcem.
Nasi
wszyscy rodzice pojawili się w wytwórni po pół godzinie. Umowy podpisane i
teraz to my musieliśmy się podpisać. Kontrakt na jedną płytę z możliwością
przedłużenia i dalszej współpracy. Powiedzieli, że mamy dwa miesiące, aby
stworzyć wszystkie piosenki na pierwszy krążek. Miało być ich dwanaście.
Czekała nas ciężka praca.
Wyszliśmy
z budynku z szerokimi uśmiechami na twarzach, a ja dodatkowo z kontraktem w
ręce.
Nieskończoność
nie wydawała się już taka odległa. Teraz mieliśmy szansę zapisać się w kartach
sławy. Pozostać zapamiętanymi na zawsze. Exegi
monumentum… Lekcje niemieckiego jednak się na coś przydają…
Ten
dzień był idealny.
Jednak
kolejny to dalsze zagłębianie się w szkolnej rzeczywistości.
Wychowawczyni
zabrała nas na rozmowę, gdzie spotkaliśmy wychowawcę G&G, ich samych i
dyrektorkę. Rozmowa była raczej wywiadem, gdzie zadawali pytania, a my
odpowiadaliśmy, jak to od początku było.
Tym
samym ominęła mnie lekcja, na której siedziałem z Tomem, a potem…
…
potem było tak samo. Całe dwa tygodnie. Próby, chichy i śmiechy w szkole, jak
to się wszyscy chwalili, że nas znają… a w domu… chichy i śmiechy za ścianą. W
nocy, w dzień. Melania i Tom dogadywali się w najlepsze. Tymczasem ja straciłem
ich oboje.
No nie Biedny Bill . . . chwili spokoju nie ma :( Czekam na część dalszą pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJej. Piszesz tak doskonale że czuję uczucia Bila i Toma.
OdpowiedzUsuńGenialna notka.
Buziaczki i weny życzę
Strasznie smutne. Tom dostaje kolejne -10 pkt za bycie debilem.
OdpowiedzUsuńO bogowie...
OdpowiedzUsuńZawsze kiedy ktoś tak opisuje uczucia bohaterów, nie ważne czy to smutek, złość czy ból mnie zawsze tak strasznie ściska w żołądku ;-;
Tom dostaje -50 pkt za bycie chamem, debilem i skretyniałym dinozaurem!
Bill dostaje +100 za to co musi przejść :C