niedziela, 21 kwietnia 2013

14. Die Unendlichkeit ist jetzt nicht mehr weit.


Uprzedzam tylko, że zbliżamy się do finału I tomu i to będzie koniec kolorku różowego. „Zimmer 483”, czyli II tom będzie zdecydowanie bardziej czarny.

Zapraszam do czytania rozdziału i proszę o komentarze J


14. Die Unendlichkeit ist jetzt nicht mehr weit.

Bill

Obudziło mnie szturchnięcie.
W sumie nie pamiętałem, kiedy zasnąłem, ale wydawało mi się, że coś około szóstej. Nie mogłem spać. Pierwsze godziny płakałem, a gdy już skończyły mi się łzy okropnie rozbolał mnie brzuch. To mnie niszczyło. Tom mnie niszczył.
Spojrzałem na niego osłupiały. W lustrze zauważyłem, że jestem blady jak kreda.
Stał na moim łóżkiem z niewyraźna miną.
Przyjrzał mi się uważniej.
- Dobrze się czujesz?- zapytał nagle.
Pokręciłem głową na „nie”, ale zwlekłem się z łóżka i poszedłem do łazienki, aby przygotować się na kolejny dzień w szkole, który…
… który przebiegł koszmarniej niż zwykle. Wszyscy wokół mnie zdawali się cieszyć. I mieć jakiś powód by być zadowolonymi. Na paru lekcjach siedziałem sam, mimo to Tom nie usiadł ze mną, tylko również wybierał puste ławki. Każdą przerwę spędzał z Melanią. Całowali się na oczach wszystkich, wcale się nie kryli. Dziewczyny im gratulowały, a mnie szlak trafiał. Do tego, jakbym jeszcze mało cierpiał, ciągle bolał mnie brzuch. Prawdopodobnie zatrułem się czymś z restauracji, ale nie wymiotowałem. Z nikim nie rozmawiałem i ignorowałem każdego, kto próbował do mnie zagadać. Stałem się Billem z podstawówki, który jest obcy wśród  tłumów. Po czwartej lekcji stwierdziłem, że dłużej nie zniosę tej „miłości od pierwszego wejrzenia”, jak to Melania rozpowiadała i popędziłem do pokoju radiowęzła. Luc siedział za konsolą i puszczał muzykę, a ja siedziałem na kanapie i nic nie robiłem. Po prostu milczałem. Zakazałem mu się do siebie odzywać, ale zapewniłem, że mam taki dzień, a to nie dlatego, że mnie pocałował. Ostatni dzwonek był dla mnie wybawieniem. I już myślałem, że wreszcie odpocznę, gdy tu nagle, całkiem niespodziewanie zastaję w samochodzie najsłodszą parę pod słońcem. Zamknąłem drzwi, policzyłem od 10 w dół, jak to zawsze robi George, a co na mnie za cholerę nie działa i jeszcze bardziej wkurzony usiadłem z przodu.
Gówno mnie obchodził Gordon i parka z tyłu.
Rozpłakałem się. Najzwyczajniej w świecie się rozpłakałem.
Nikt nic nie powiedział, a łzy spływały mi w ciszy po policzkach.
Gdy w końcu mój ojczym zauważył, że coś nie tak, zbyłem go krótkim „boli mnie brzuch”, co teoretycznie było prawdą, jednak to bolące serce było powodem mojego płaczu.
W domu zamknąłem się w pokoju i wyszedłem tylko na próbę, na której również nie wytrzymałem emocji, jednak tam mogłem się wytłumaczyć piosenką, a później znów poszedłem do siebie.
Nie zjadłem ani obiadu, ani kolacji. Położyłem się spać z myślą, że przynajmniej następnego dnia nie idę do szkoły. Wybłagałem u Gordona zwolnienie. W końcu musiałem się psychicznie nastawić na casting.
I wreszcie nadeszła godzina X. Spakowaliśmy sprzęt do samochodu. Usiadłem z przodu pomimo protestów Georga i odjechaliśmy w stronę klubu „Nachts&Morgens”.
Najlepszy był fakt, że o nazwie zespołu nikt wcześniej nie pomyślał, więc twórczą zabawę rozpoczęliśmy w samochodzie, dwadzieścia minut przed castingiem.
- Nie, nie zgadzam się.- uparłem się, jak zawsze.
- Bill, zostałeś przegłosowany.- powtórzył dziesiąty raz Gustav.
- Nazwijcie się tak, a moja noga na scenie nie postanie.- zagroziłem im.
Kolejne odliczania w dół przez chłopaków, a ja myślałem na nazwą. To musiała być moja nazwa. To ja zaproponowałem założenie zespołu, ja pisałem, ja śpiewałem. Beze mnie nic by nie było.
Milczeli i czekali na moją propozycję.
- Tokio Hotel.- powiedziałem nagle.
- Ale co to ma do rzeczy?- zapytał Gus.
- Przecież to zbitek przypadkowych słów!- zauważył George.- Co to ma w ogóle znaczyć?
- Nic.- odpowiedziałem.- To nic nie znaczy, dlatego ludzie nigdy tego nie zrozumieją. Tak jak mnie nikt nigdy nie zrozumie, tak oni do końca życia będą się zastanawiać, skąd wzięła się ta nazwa. A my powiemy, że to nasza słodka tajemnica. Takie tajemnice najlepiej się sprzedają.- wytłumaczyłem.
- Ma chłopak łeb.- potwierdził trafność mojego wyboru uśmiechnięty Gordon.
Zgodzili się. Kompletnie ich zamurowałem. I przyznali mi rację. Ale Tom się słowem nie odezwał, jakby wcale nie należał do zespołu.
Przyjechaliśmy na miejsce i razem z Gustavem zgłosiliśmy naszą grupę.
Trwał już szósty występ, ale mieliśmy trochę czasu, żeby się wypakować.
Tuż przed wejściem na scenę, Gus sprawdził sobie perkusję, Geo i Tom swoje gitary, a ja mikrofon.
Gordon usiadł jak najbliżej sceny i wysyłał uspakajające uśmiechy, a ja myślałem, że się nie ruszę przez tą tremę. Ogarnął mnie całkowity paraliż. Wypróbowałem swój najwyższy dźwięk. Przedostatni zespół zaczynał grać swoją ostatnią piosenkę. Teraz, albo nigdy.
Podszedłem do Toma, który nawet tam starał się mnie unikać.
- Tom.- zacząłem.
- Bill, chyba muszę jeszcze raz…- znów chciał się wywinąć, ale zatrzymałem go najmocniejszym chwytem dłoni, na jaki potrafiłem się zdobyć.
Spojrzał na mnie pytająco.
- Możesz mnie nienawidzić, Tom, chociaż nie mam pojęcia za co, do cholery, ale po prostu mnie przytul.- powiedziałem, patrząc mu w oczy.
Przytulił mnie bez słowa, a potem uciekł w stronę swojej gitary. Niezależnie od tego, czego się spodziewałem, celu nie osiągnąłem.
Łzy w oczach? W porządku. Zaraz i tak bym się popłakał przy naszych piosenkach.
Weszliśmy na scenę, a ja po raz pierwszy w życiu doceniłem posiadanie lustra weneckiego w studiu. Teraz lampiło się na nas ponad 100 par oczu, bo wstęp na casting był wolny dla widowni.
Raz jeszcze sprawdziłem mikrofon. Wszystko w porządku.
Paraliż niespodziewanie minął. Zastąpiła go chęć pokazania tym wszystkim zespołom, że nie mają z nami szans.
Odwróciłem się w stronę Gustava.
- No to jazda!- szepnąłem.
A Gustav zaczął. Pierwsze uderzenia. Pierwsze dźwięki. I ja. Byłem na fali. Mój własny świat, którego nikt mi nie odbierze. Pokonywałem trudności rzeczywistości.
Durch den Monsun.
Nie robiliśmy przerwy. Od razu zagraliśmy Der letzte Tag. Ludzie szaleli przy tym numerze. Ale prawdziwe bestie narodziły się w nich dopiero, gdy zaczęliśmy Ich bin nich ich.
Zeszliśmy ze sceny w burzy oklasków. Chłopacy z bananami na twarzach. A ja z rozmytym makijażem i łzami w oczach. Idealnie…
Podeszliśmy do ściany. Czekaliśmy, aż jury się naradzi.
Wtedy podszedł do nas jakiś facet. Taki w średnim wieku.
- Hej, chłopaki.- zaczął, a ja zmierzyłem go uważnie wzrokiem.- Nazywam się David Jost. Jestem producentem muzycznym i łowcą talentów. Wpadliście mi w oko. Jesteście świetnym materiałem na gwiazdy.
Moje serce zabiło szybciej.
Wtedy podszedł Gordon.
- Jakiś problem?- zapytał mężczyznę.
- Jak zauważyłem, jest pan opiekunem chłopców, czyż nie?- powiedział Jost.
- Owszem.- mój ojczym był uważny.
- Jestem David Jost. Producent muzyczny i łowca talentów. Chłopcy są świetnym materiałem na supergwiazdy.- powtórzył wszystko.
- I?- Gordon był opanowany, ale w jego oczach zauważyłem iskierki, gdy napotkał mój wzrok.
- To moja wizytówka i adres naszej siedziby. Mamy odział w Hamburgu. Jeżeli będziecie zainteresowani podpisaniem kontraktu z naszą wytwórnią, zapraszam jutro na rozmowę na godzinę 12.- podał kartonik z informacjami i zniknął w tłumie.
Nasze miny były niezidentyfikowane.
Przez chwilę nikt z nas się nie odzywał. Prawdopodobnie żaden z nas nie wierzył w coś takiego. Że producent? Że my…? Gwiazdy…?
Gordon uśmiechnął się szeroko.
- Chłopaki, czytałem o tym gościu.- zaczął Gordon.- Zachowajcie zimną krew, ale o naprawdę rzadko zwraca na kogokolwiek uwagę. Naprawdę gratuluję. Wspinacie się po szczeblach sławy i…
Ojczymowi przerwał głos jurorki, która wyszła na scenę.
- Achtung! Achtung! Ogłaszam wyniki konkursu.- uśmiechała się zadowolona.- Wygrało Tokio Hotel.- spojrzała na nas.
Oddychałem płytko, nie do końca rozumiejąc, że chodzi o nas. Dwie takie informacje w ciągu dwóch minut to zdecydowanie za dużo.
Poczułem jak tracę grunt pod nogami. Mroczki przed oczami. Nogi z waty. I silne ramiona…
… Toma, które ratują mnie przed upadkiem.
Spojrzał na mnie zmartwionym wzrokiem.
Otrząsnąłem się i doprowadziłem do ładu.
- Zechcecie jeszcze coś dla nas zaśpiewać?- zapytała to kobieta.
Ogarnąłem chłopaków wzrokiem.
- Leb die Sekunde?- uniosłem prowokująco brew.
George pokręcił z niedowierzaniem głową, a Gustav parsknął śmiechem.
Weszliśmy na scenę i roznieśliśmy klub. Zaczynałem się zastanawiać, jakby to było zagrać koncert przed ogromną publiką.
Wracaliśmy do domu, jednak najpierw zahaczyliśmy o domy Gusa i Georga.
Po kolacji porozmawiałem z ojczymem i mamą o propozycji Josta. Postanowiliśmy, że warto spróbować, więc wysłałem smsy do G&G. Do Toma poszedłem osobiście, choć rozmów z nim bałem się co raz bardziej.
Zapukałem i wszedłem do środka, gdy usłyszałem przyzwolenie.
Leżał wyciągnięty na kanapie i miał zamknięte oczy.
Przystanąłem obok łóżka, nie ważąc się nawet pomyśleć o siadaniu.
- Co chcesz?- zapytał, chociaż cały czas miał zamknięte oczy.
Wzdrygnąłem się na jego obojętną barwę głosu.
- Mama i Gordon zgodzili się na tą rozmowę z Jostem.

Tom

Stał nade mną. Wiedziałem to pomimo zamkniętych oczu. Nikt nie pachniał tak pociągająco jak on.
- Co chcesz?- zapytałem kontrolując głos, aby nie zadrżał.
- Mama i Gordon zgodzili się na tą rozmowę z Jostem.- odpowiedział.- Chciałem tylko zapytać, czy ty się zgadzasz.- powiedział niepewnie.
Otworzyłem oczy i spojrzałem na jego zbolałą twarz. I trochę nawet przestraszoną. Bał się mnie? Przesadziłem?
- Dlaczego miałbym się nie zgodzić?- uniosłem brew.
Spuścił wzrok.
- Bo to… bo…- rozpłakał się.- Bo jeżeli chcieliby jednak podpisać z nami jakiś kontrakt to… - wychlipał.- To musiałbyś więcej czasu spędzać w moim towarzystwie, którego…- pociągnął nosem.- Którego unikasz jak ognia…- dokończył, ale nie uniósł twarzy.
Podniosłem się do siadu.
Boże… Co ja najlepszego wyprawiałem…? Trzeba było mu powiedzieć, przynajmniej wiedziałby, dlaczego nie możemy się widywać. Jakie to głupie, że nie chcąc go stracić sam go od siebie odsuwam…
Ale dalej nie potrafiłem postąpić inaczej.
Spojrzał na mnie w końcu z takim bólem w oczach i na twarzy, że jak długo żyję, to nie widziałem, by ktoś tak cierpiał. Myśl, że to przeze mnie, sprawiała, że chciałem wiać skąd mnie przyniosło.
- Dam sobie radę.- odpowiedziałem.
Największe głupstwo, jakie mogłem powiedzieć.
Rozpłakał się jeszcze bardziej i wybiegł z pokoju.
- Tom, ty idioto kwadratowy…- walnąłem się w makówkę.
Zadzwoniłem po Melanię. Zaprosiłem na maraton filmowy.
Gdy już przyszła, widziałem, że liczyła na coś więcej niż całowanie, ale ja… ja po prostu nie mogłem jej tknąć.

Bill

Gdy już leżałem w łóżku i powoli dochodziłem do siebie po kolejnym ataku czarnej rozpaczy usłyszałem głos Melanii na korytarzu. I spokój diabli wzięli.
Płakałem przynajmniej przez kolejne dwie godziny, nie zauważając, kiedy zasnąłem.

Następny dzień okazał się nieco lepszy.
Na wszelki wypadek zabraliśmy sprzęt chłopaków, oprócz perkusji, oczywiście, i zbierając członków naszego zespołu po drodze udaliśmy się w stronę oddziału wytwórni w naszym mieście.
Spotkaliśmy się z tym samym facetem, który nas zaprosił. Usadził nas na kanapie i zaproponował coś do picia. Nie wzgardziliśmy szklanką wody. A on od razu przeszedł do rzeczy.
Porozmawialiśmy trochę o historii naszego zespołu i o tym, jak piszę piosenki i jak później to rozpisujemy na instrumenty. Zaprosił nas do studia i poprosił o przedstawienie repertuaru przed innymi facetami.
Zagraliśmy wszystko, na co rozpisaliśmy elektryka, czyli 5 piosenek, a resztę wytłumaczyliśmy późnym przybycie Toma do zespołu. Właściwie to graliśmy razem… niecały tydzień.
Nagrali nas i odsłuchali. Powiedzieli, że nie ma najmniejszej rzeczy, do której mogliby się przyczepić.
Ostatecznie skończyliśmy na tym, że każdy musi przyjść ze swoim opiekunem, aby podpisać umowę. Tu zrodził się problem Toma, ale postanowiono, że mama wystarczy i, że sami skontaktują się z ojcem.
Nasi wszyscy rodzice pojawili się w wytwórni po pół godzinie. Umowy podpisane i teraz to my musieliśmy się podpisać. Kontrakt na jedną płytę z możliwością przedłużenia i dalszej współpracy. Powiedzieli, że mamy dwa miesiące, aby stworzyć wszystkie piosenki na pierwszy krążek. Miało być ich dwanaście. Czekała nas ciężka praca.
Wyszliśmy z budynku z szerokimi uśmiechami na twarzach, a ja dodatkowo z kontraktem w ręce.
Nieskończoność nie wydawała się już taka odległa. Teraz mieliśmy szansę zapisać się w kartach sławy. Pozostać zapamiętanymi na zawsze. Exegi monumentum… Lekcje niemieckiego jednak się na coś przydają…
Ten dzień był idealny.
Jednak kolejny to dalsze zagłębianie się w szkolnej rzeczywistości.
Wychowawczyni zabrała nas na rozmowę, gdzie spotkaliśmy wychowawcę G&G, ich samych i dyrektorkę. Rozmowa była raczej wywiadem, gdzie zadawali pytania, a my odpowiadaliśmy, jak to od początku było.
Tym samym ominęła mnie lekcja, na której siedziałem z Tomem, a potem…
… potem było tak samo. Całe dwa tygodnie. Próby, chichy i śmiechy w szkole, jak to się wszyscy chwalili, że nas znają… a w domu… chichy i śmiechy za ścianą. W nocy, w dzień. Melania i Tom dogadywali się w najlepsze. Tymczasem ja straciłem ich oboje.

4 komentarze :

  1. No nie Biedny Bill . . . chwili spokoju nie ma :( Czekam na część dalszą pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej. Piszesz tak doskonale że czuję uczucia Bila i Toma.
    Genialna notka.
    Buziaczki i weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  3. Strasznie smutne. Tom dostaje kolejne -10 pkt za bycie debilem.

    OdpowiedzUsuń
  4. O bogowie...
    Zawsze kiedy ktoś tak opisuje uczucia bohaterów, nie ważne czy to smutek, złość czy ból mnie zawsze tak strasznie ściska w żołądku ;-;
    Tom dostaje -50 pkt za bycie chamem, debilem i skretyniałym dinozaurem!
    Bill dostaje +100 za to co musi przejść :C

    OdpowiedzUsuń